poniedziałek, 21 stycznia 2013

Zahipnotyzowana cz. 30


Rozdział XXX

Zanurzyłam się w wodzie. Fala zimna oblała moje ciało. Na początku  byłam  w szoku po nagłej zmianie temperatury. Ale po chwili nie czułam już takie szoku. Wynurzyłam głowę na powierzchnię.
- Idioto! – krzyknęłam do Brandona.
- Też cię kocham! – wyszczerzył się.
- Brandon! – zaczęłam udawać panikę.
- No?
- Ja tutaj nie czuję dna!! – uderzałam rękami w powierzchnię wody, by stało się to bardziej realne. Zanurzałam głowę pod powierzchnię. Pamiętacie jak wspominałam, że boję się głębokości? No to teraz wykorzystam to.
Brandonowi zrzędła mina. Kiedyś powiedziałam mu o mojej „schizmie”, śmiał się ze mnie, ale teraz chyba nie było mu do śmiechu. Szybko zerwał się z miejsca. Ściągnął swoją koszulkę i zdjął buty. Szybko wskoczył do wody. Tak! O to mi chodziło. Gdy był już blisko, spokojnie stanęłam w miejscu. W cale nie byłam tak strasznie głęboko, woda sięgała mi szyi. Uśmiechnęłam się zwycięsko do Brandona.
- Masz za swoje!– wykrzyknęłam w jego stronę. Zabijał mnie wzrokiem, gdy ja chichotałam. W oka mgnieniu podpłynął do mnie. Chyba teraz powinnam wykonać odwrót. Niestety, ale moje wyczucie czasu ma swoje wady. Taaa, zdecydowanie muszę nad tym popracować. Brandon złapał mnie w pasie. Ciepło jego dłoń przeszło przez całe moje ciało. Poczułam przyjemne dreszcze.
- Nie będziemy się tak bawić – uśmiechnął się złowieszczo.
- Trzeba było mnie nie wrzucać do wody – odpowiedziałam z wyrzutem. Mimo mojej wielkiej niechęci zaczęłam się wyrywać z jego uścisku. Przecież nie pokażę mu, że dobrze mi jest w jego ramionach.
- Puść mnie.
- O nie, nie, nie. Teraz to cię na pewno nie puszczę – uniósł kącik ust. Wziął mnie na ręce i ruszył głębiej w morze. Jedną ręką podtrzymywał moje nogi, a drugą trzymał mnie w talii. Zanurzaliśmy się coraz głębiej. Ręce mocno trzymałam na szyi Brana. Jak każdy może się domyślić, on jest ode mnie wyższy, co na pewno nie jest dla mnie korzystne, bo gdybym go puściła byłabym o wiele bardziej zanurzona od niego. Poczułam, że ręka, która podtrzymywała moje nogi rozluźnia swój uścisk. On chce mnie puścić, o nieee. W mgnieniu oka zmieniłam pozycję. Oplotłam go nogami w pasie.
- Błagam, wyjdźmy z tej wody – uniosłam głowę. Ups, dopiero teraz zorientowałam się, w jakiej jesteśmy pozycji. Byliśmy bardzo blisko siebie. Mimo to trzymałam się go, nie chciałam wpaść do wody, bo jestem pewna, że już nie czułabym dna. Już teraz byliśmy bardzo głęboko.
- Musisz mieć za swoje – uśmiechnął się cwaniacko.
- Już i tak oberwie mi się od Toma, wtedy się pośmiejesz. Ale teraz proszę cię. Ja tu nie będę czuła dna – zrobiłam proszącą minę.
- Następnym razem już cię nie będę ratował. Będziesz musiała sobie sama radzić.
- Dobrze, ale błagam wyjdźmy już stąd – to musiało śmiesznie wyglądać. Byliśmy dosyć daleko od brzegu. Ja oplatałam nogami go w pasie, a ręce miałam na jego szyi, a on trzymał mnie za nogi i jeszcze na dodatek nie miał koszulki, a ja byłam cała mokra. Byliśmy blisko siebie. Może Nawet trochę zbyt blisko.
- Ktoś chyba musi cię w końcu nauczyć pływać w głębszych miejscach – wyszczerzył się, ale nie ruszył się z miejsca.
- Na razie to mi nie było potrzebne. Do dzisiaj – popatrzyłam na niego znacząco.
- Eeeee tam – wyszczerzył się. – Już wiem – pstryknął palcem, ale mimo że teraz trzymał mnie jedną ręką to raczej nie sprawiało mu problemu. – Tym kimś będę ja! – jego uśmiech jeszcze bardziej się powiększył, co jest dziwne bo wydawało się, że już bardziej to uśmiechać się nie da.
- Ja naprawdę tego nie potrzebuję, dam sobie rade – na pewno się ni zgodzę, na to żeby on mnie pozbawiał mojego strachu przed głębokością. Już zdążyłam poznać jego sztuczki i nie chcę tego jeszcze więcej.
- Noo weeeźź – specjalnie przedłużył litery i zrobił słodkie oczka.
- Nie zgadzam się – powiedziałam kategorycznie. Nie przekona mnie jego mina. Chociaż…. Nie! Trzymaj się swojego zdania Sophie. Nie przekonają cię te oczy. Te boskie oczy…. Odwróć wzrok, nie patrz w nie, wiesz jak to się kończy. – Powiedziałam już, nie chcę – odezwałam się po chwili ciszy. Spuściłam wzrok i skierowałam głowę w bok. Jakby w tej wodzie było coś ciekawego.
- Sophie, nie możesz się czegoś takiego bać – powiedział stanowczo. – Jak będziesz musiała stawić czoło wampirom, nie możesz bać się jakiejś cholernej wody. Ich to nie będzie obchodziło. Nie możesz się wtedy niczego bać. Rozumiesz? – chyba trochę się zdenerwował. – Spójrz na mnie – poczułam jego palce na moim podbródku i odwrócił moją głowę w jego stronę. Nie był to mocny uścisk. Jego palce delikatnie, lecz stanowczo trzymały podbródek. – Posłuchaj mnie – jego głos złagodniał. Unikałam jego wzroku. To była prawda, ja się bałam. I nie chciałam mu się do tego przyznać.
- Musisz się wyzbyć tego twojego lęku – przewrócił oczami. – I ja naprawdę wierzę, że ci się to uda. Popatrz mi w oczy – powoli podniosłam na niego wzrok. Trafiłam na jego brązowe tęczówki. Spokojnie, oddychaj, nie daj się zatopić. – Damy radę. Pomogę cię. Naprawdę, uwierz mi, nie będę taki brutalny jak teraz byłem – uśmiechnęłam się na jego ostatnie słowa. U niego też wypełzł uśmiech, ukazując jego słodkie dołeczki.
Może on ma rację. Nie mogę się bać głębokości, bo mam o wiele za dużo rzeczy na głowie. Dobra, odważę się, trzeba być twardym, a nie miętkim.
- Dobra, zgadzam się – odezwałam się.
- No i tak ma być. To jak zaczynamy lekcje od teraz? – podniosłam brwi ze zdziwienia. Że ni by teraz? No on chyba zgłupiał.
- Taaa oczywiście, w dresach i butach będzie mi tak wygodnie, i na pewno się nauczę – powiedziałam z sarkazmem.
- No to wszystko załatwione – trzepnęłam go w tyłu głowy. – No co? – odpowiedział rozmasowując głowę.
-Nie wyczułeś tego sarkazmu? Teraz to chyba nie jest najlepszy moment na te twoje „nauki”.
- Oj niech ci będzie – zmrużył oczy.
- No to teraz, błagam cię wracajmy na brzeg.
- Dobra, dobra – już chciał mnie puścić.
- Proszę, nie puszczaj mnie – zapiszczałam, mocniej się go trzymając. On się tylko zaśmiał i ruszył ze mną do brzegu.
- Wiesz, już chyba dostanę dna – stwierdziłam, gdy woda sięgała kolan Brandona.
- Miałem cię nie puszczać, więc mi teraz nie marudź – szeroko się uśmiechnął i podążał dalej. Gdy wyszliśmy z wody dalej mnie trzymał.
- Ej no, nie rób sobie jaj i mnie puść, przecież musimy wrócić jakoś do hotelu.
- No, ale ja cię miałem nie puszczać, więc cię trzymam. I nie wierć się, bo mi niewygodnie – mówił tak, jakby ta sytuacja była w zupełności normalna.
- To mi jest niewygodnie, bolą mnie nogi, a poza tym, to ty chyba nic nie widzisz no nie?
- Dobra, w takim razie zmienimy twoją pozycję – nim zdążyłam zareagować, gdy on szybkim ruchem przeniósł mnie na swoje plecy, nie sprawiło mu to większej trudności.
- Ejjj!!! Ja chcę iść o własnych nogach, przecież umiem – mówiłam to z wyrzutem i bezradnością. Przekonać go do czegoś graniczy z cudem. Jest uparty jak osioł. Ale ja też i nie mam zamiaru mu odpuścić. – Puść mnie idioto, no kurde! – nie mam już sił.
- Wyluzuj. Uspokój się.
- Jak ja się mam wyluzować? – weszliśmy do lasku. – I co? Teraz masz zamiar zanieść mnie pod sam hotel?? No chyba cię pojebało? Weź się ogarnij i puść mnie.
- Ale ty jesteś uparta złotko. Niech ci będzie – puścił mnie, a ja w końcu poczułam grunt pod nogami.
- No w końcu. Normalnie nie do wytrzymania z tobą.
- I właśnie za to mnie kochasz – puścił do mnie oczko.
- Jaki ty pewny siebie jesteś – zaśmiałam się.
- Już taka moja natura – ruszyliśmy w drogę powrotną. Znowu szliśmy przez las. Po kilkunastu minutach można było dostrzec hotel. Przyspieszyłam kroku.
- Zwolnij trochę kochanie, gdzie ty się tak spieszysz? – zaśmiał się. Zmroziłam go wzrokiem. Dopiero teraz zorientowałam się, że on nadal był bez koszulki, natomiast trzymał ją w ręku.
- Ubrałbyś się może? – powiedziałam, co dla mnie było oczywiste.
- No, ale po co? Przecież możesz oglądać te mięśni, nie wstydź się. A poza tym i tak zaraz będę musiał ściągnąć koszulkę jak pójdę się myć. Nie ma sensu – obok nas przechodziła grupka dziewczyn. Jak one się na niego patrzyły, co ja gadam. One się na niego gapiły jakby zaraz miały go zgwałcić. – Widzisz? Wszystkim odpowiada to, że nie mam na sobie koszulki – powiedział widząc reakcje dziewczyn.
Niech on się w końcu ubierze! Wszystko we mnie krzyczało, żeby patrzeć się na jego mięśnie, albo móc ich dotknąć. Musiałam się bardzo spiąć, żeby nie zrobić tego.
- Niech ci będzie – odwróciłam wzrok, żeby nie patrzeć się na niego. Szłam kilka kroków przed nim. W milczeniu doszliśmy do swoich domków.
- Pamiętaj, w najbliższym czasie idziemy popływać – uśmiechnął się promiennie.
- Taaa, jasne – zrobiłam sztuczny uśmiech i pomachałam rękami.
 - Aż czuć od ciebie radość – powiedział z sarkazmem.
- No nie? – teraz naprawdę się uśmiechnęłam. – Do zobaczenia pewnie na balkonie.
- Żegnam królewnę – mrugnął do mnie i oboje weszliśmy do swoich pokoi. Od progu usłyszałam chichoty dziewczyn.
- Kto śmie się śmiać beze mnie? – zapytałam udając poważną.
- Yyyy, my? – odpowiedziała Jane. Zrobiłam poważną minę, ale kąciki moich ust zaczęły drżeć. Dziewczyny wybuchły śmiechem, a ja ścisnęłam wargi, niestety to nic nie pomogło, bo po chwili zwijałam się ze śmiechu.
- Ej czemu ty jesteś cała mokra? – zapytała Mary ocierając łzę śmiechu.
- Yyyy, wpadłam do wody, a raczej zostałam przez kogoś wepchnięta. Hmm.. Zgadnijmy przez kogo? – udałam minę myśliciela i palcem wskazującym i kciukiem potarłam podbródek.
- Hmmm… no kto to może być? – dziewczyny dołączyły do mnie. Znowu wybuchłyśmy śmiechem.
- Dobra, wiemy, że chodzi o Brandona – spojrzały po sobie znacząco. – I jak było? Opowiadaj nam wszystko szybko – zaczęła nawijać Jane. Normalnie jak katarynka.
- Teraz, to ja muszę wziąć prysznic i ubrać się w coś suchego – wskazałam na swoje ubranie. – A tak w ogóle, to mamy jakieś plany na później?
- No właśnie myślałyśmy żeby iść na karaoke. Dzisiaj widziałyśmy przed hotelem ogłoszenie o tym. Musimy iść! – wyszczerzyła się Jane, a Mary jej przytaknęła.
- Genialny pomysł, będzie niezła zabawa – klasnęłam w ręce. – Powiedzcie chłopakom o naszych planach, a ja teraz znikam – wzięłam ciuchy i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic. Mokre włosy rozczesałam i ułożyłam, nałożyłam makijaż  i ubrałam ciuchy. Wyszłam z łazienki i zobaczyłam malujące się dziewczyny. Obie były już ubrane.
- Załatwiłyśmy wszystko – uśmiechnęły się szeroko. – Mogłabyś mi pomóc z włosami? – zapytała Jane. Przytaknęłam jej i zabrałam się za jej niesforne kosmyki. Szybko się z nimi uporałyśmy, pozostawiłyśmy je rozpuszczone i proste. Zaproponowałam pomoc Mary (bez torebki i kurtki). Związałam jej włosy w warkocza, a włosy przy twarzy opadały jej na twarz. Była ona naprawdę śliczną dziewczyną. Miała piękne duże błękitne oczy. Nie jedna dziewczyna mogła jej ich zazdrościć. Dziewczyny już kończyły makijaż, gdy do pokoju wpadli chłopaki.
- Pukać to was nie nauczyli? – zapytałyśmy wszystkie na raz i zaśmiałyśmy się ze swojej zgodności.
- Chwilkę – cała czwórka cofnęła się za drzwi i zamknęli za sobą. Po chwili usłyszałyśmy pukanie, ale nawet nie zdążyłyśmy nic odpowiedzieć, kiedy wpadli do środka.
- Gotowe? – zapytał Liam spoglądając na Jane.
- Już prawie – odpowiedziała mu rudowłosa muskając jeszcze policzki różem. Mary wstała gotowa. Po chwili dołączyła do niej Jane.
- Ok. – wyszczerzyły się.
- No w końcu – odpowiedział Brandon. Walnęłam go w ramie.
- No co? Nie mówię o tobie. Co jest dziwne, bo zawsze długo się szykujesz – podniósł ręce w geście obronnym, kiedy podniosłam rękę. Odpuściłam mu.
- Idziemy? – zapytała Mary.
- Tak – odpowiedzieliśmy chórem i wyszliśmy na zewnątrz. Ruszyliśmy w stronę hotelu. Po chwili można było zobaczyć świata przy budynku od strony plaży. Uśmiechnęłam się i pociągnęłam dziewczyny za ręce w tamtą stronę. W szybkim tempie doszliśmy na miejsce. Na środku plaży stała scena z monitorem, na który z rzutnika będzie padać tekst. Na scenie są także głośniki i sprzęt grający. Z prawej strony stoi stół z mikrofonami i mniejszy ekran, z którego ludzie będą śpiewać. Wszystko było oświetlone, a z boku można było zobaczyć reflektory, z  których będzie padać światło o różnych odcieniach. Przed sceną na podwyższeniu były stoły dla ludzi. Usiedliśmy w jednym z nich i czekaliśmy aż karaoke się zacznie. Razem z dziewczynami już nie mogłyśmy się doczekać, od zawsze uwielbiałyśmy karaoke.  

****
Dodałam kolejną część!! :D Przepraszam, że nie dodałam wcześniej, ale miałam zawalenie głowy. 
Dziękuję wam za komentarze!! :D Cieszę się, że jest was aż tyle :) 
A teraz mam do was sprawę. Moja przyjaciółka wpadła na pomysł, żeby założyć fanpage na facebooku, już wcześniej o tym myślałam, ale sama nie jestem tego pewna i dlatego chciałam was zapytać, co o tym myślicie? Myślałam też o wstawieniu czatu na bloga, bo wiem, że jest taka opcja. Czekam na wasze opinie :)
Mam nadzieję, że spodoba wam się nowy rozdział i pozdrawiam was wszystkich, KOCHAM WAS! <3 ;**


A teraz nasza piękna Mary. Co nie, że ma śliczne oczy??? 

P.S. Może macie pomysł jak miałaby wyglądać Kate oraz tajemniczy mężczyzna z poprzedniego rozdziału? Chciałabym wiedzieć, jak ich sobie wyobrażacie. Dodajcie linki ze zdjęciem, albo ich opis :D Czekam na wasze pomysły. 

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Zahipnotyzowana cz. 29


Rozdział XXIX

 Doszliśmy do miejsca na plaży, którego jeszcze tutaj nie widziałam. Ludzi tutaj nie było. Ciekawe jak Brandon znalazł to miejsce. Było ono naprawdę śliczne. Schowane za drzewami. Wyglądało trochę dziko, ale w pozytywnym znaczeniu. Przede mną rozciągał się widok na Morze Śródziemne. Ja stałam na piaszczystej plaży. Kawałek od nas były skały, a naokoło ich malutki żwirek. Skały tworzyły pomost na wodzie. Wszystko tutaj było takie piękne, aż dziwne, że nie ma tutaj w ogóle ludzi.
- Jak to jest możliwe, że tutaj nikogo nie ma? – pytanie skierowałam do Brandona.
- Wiesz, to miejsce jest umieszczone kawałek od normalnej plaży. A poza tym, oddzielają je drzewa i nikomu się nie chce przedzierać.
- Niech żałują – uśmiechnęłam się promiennie.
- Dobra, chodź za mną – poszedł w stronę skał. Usiadł na jednej. Zrobiłam to samo.
- Wiesz coś więcej? – zapytałam o sprawę z Kate.
- Dzwoniłem do Arii. Powiedziałem jej o całej sytuacji. Uzgodniliśmy, że najpierw musimy się upewnić co to tego, że tutaj są jakieś wampiry, które mogłyby ci zagrozić, dopiero później, jeśli będzie taka potrzeba wezwiemy kogoś do pomocy.
- Żebyśmy tylko nie musieli tego robić. A co teraz ?
- Musimy być czujni. Nie możemy niczego przeoczyć. Kate jest jedną z podejrzanych więc musimy wiedzieć, co robi.
- Czy ona.. – przerwałam na chwilę, żeby przełknąć ślinę. – Czy ona… Czy to możliwe, że ona jest wampirem – w końcu to z siebie wydusiłam.
- To jest niemożliwe. Myślę, że ona jest pod wpływem jakiegoś wampira, ale nic nie jest jeszcze pewne. Nawet to, że tutaj jakiś się czai – powiedział spokojnie.
- Dobrze – odpowiedziałam spokojniej.
- Ok, teraz możemy zacząć nasz trening – potarł ręce o siebie uśmiechając się przy tym perfidnie.
- Ok – odpowiedziałam z odrobinę mniejszym (a dokładniej mówiąc z żadnym) entuzjazmem.
- Nie marudź, będzie fajnie – wyszczerzył się.
- Chyba dla ciebie.
- A co to za różnica?
- Ej no – szturchnęłam go w ramię.
- Dobra, wstawaj – pomógł mi się podnieść ze skały. – A teraz idziemy pobiegać. Ruszyliśmy w stronę lasku. Brandon biegł przodem. Umiejętnie omijaliśmy drzewa i wystające korzenie. Dzięki moim wyostrzonym zmysłom miałam o wiele lepszą koordynację ruchową. Mogłam poczuć zapach liści, całego lasu, odetchnąć świeżym powietrzem. Drzewa dawały nam cień, dzięki czemu nie było gorąco. Mogłam usłyszeć dokładnie śpiew ptaków, a z oddali szum fal odpijających się od brzegu. Biegliśmy już dosyć długo, aż dziwne, że nie odczuwałam takiego zmęczenia, normalnie to bym już umierała po tak szybkim i długim biegu, a teraz może i byłam trochę zmęczona, ale nie aż w tak dużym stopniu. Nagle w oddali usłyszałam czyjeś kroki. Brandon zatrzymał się, chyba nie podejrzewał, że kogoś można tutaj spotkać.
- Może to jakieś zwierze – powiedziałam z przyspieszonym oddechem.
- Nie, na pewno. Wsłuchaj się dokładnie – podpowiedział. Zamknęłam oczy i wciągnęłam zapach lasu. Skupiłam się na krokach. Rzeczywiście, to raczej były kroki człowieka. Słychać było odbicia tylko dwóch nóg.
- To jest niesamowite – odpowiedziałam z zachwytem. Nigdy nie czułam czegoś takiego. Wszystkie dźwięki były wyraźnie głośniejsze i wyostrzone.
- Chodź za mną – powiedział Brandon ciszej. Poszliśmy w bardziej gęstą część i schowaliśmy się za drzewem. Po kilku minutach mogliśmy dostrzec wyraźną sylwetkę. Tak, to na pewno była kobieta. Dokładnie się jej przyjrzałam.
- O matko – zakryłam usta rękami. Brandon dalej przyglądał się postaci, ale już wiedział kto to jest.
- Co ona tu robi? – spytałam szeptem.
- Nie mam pojęcia – odpowiedział równie cicho. Gdy postać zaczęła się oddalać znowu się odezwał. – Musimy za nią iść. Postaraj się być jak najciszej. Skup się i rób bardzo delikatne kroki. Potrafisz poruszać się bezszelestnie – posłuchałam go i teraz szliśmy bardzo cicho za dziewczyną.
- Gdzie ona idzie? – po 5 minutach dalej szliśmy. Szum fal stawał się coraz głośniejszy, więc byliśmy niedaleko wody.
- Myślę, że już niedaleko. Las się już kończy.
Kate nadal szła do przodu. W końcu wyszła z lasu. Stanęła przy wielkich skale i wyraźnie na kogoś czekała. Wraz z Brandonem schowaliśmy się tak, aby nie mogła nas zobaczyć. Zaczęłam się zastanawiać, na kogo ona czeka. A jeśli ta osoba nas zobaczy? A jeśli akurat będzie obok nas przechodziła? Byłam strasznie zdenerwowana. Bałam się. Serce biło mi jak szalone i myłam, że zaraz wyskoczy w piersi. Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Obejrzałam się za siebie. To był Brandon.
- Wyluzuj – uśmiechnął się do mnie. Łatwo mu mówić. Ale jednak trochę się uspokoiłam. Pod jego dotykiem rozpływałam się, a jego uśmiech sprawiał, że zapominałam o świecie. Pokręciłam głową, żeby wyrzucić z siebie te myśli. Nie ma czasu teraz na myślenie o tym. Wyrównałam swój oddech, a serce się trochę uspokoiło. Po chwili zobaczyliśmy, że Kate patrzy się w bok. Stanął obok niej mężczyzna. Mimo gorąca panującego wokół, był ubrany na czarno. Nie widzieliśmy jego twarzy, bo stał tyłem do nas lecz można było się domyślić, że był młody. Wysoki z szerokimi ramionami. Na pewno był wysportowany i umięśniony, jego postawa na to wskazywała.  Próbowałam użyć swoich mocy, żeby go poznać, ale to było niemożliwe. One ograniczały się tylko do osób będących blisko mnie.
- Posłuchaj mnie – usłyszałam z oddali. Skupiłam się jeszcze bardziej i wszystko wyraźnie słyszałam. – Po co ci są potrzebni ci wszyscy w około? – mówił spokojnym głosem. – Masz mnie, oni nie są ci potrzebni. Odpuść sobie. Popatrz, w ogóle ich nie obchodzisz. Wykorzystują cię. Nie jesteś im potrzeba – co on wygadywał? To wszystko to są brednie. Jak można być aż tak okrutnym? Co on chce przez to osiągnąć. 
Mężczyzna nie tracił z Mary kontaktu wzrokowego, ani na chwilę. No to wszystko tłumaczy. On na nią wpływał! Ale po co? To jest straszne, przecież ona jest bezbronna, on owładnął nią całkowicie.
Cała się spięłam, miałam ochotę do niego podejść i mu przywalić, dosłownie. To jest także moja przyjaciółka. Uspokój się.
Co się stało? Jak to możliwe, że usłyszałam w głowie jakiś głos, który na pewno nie należał do mnie Kto to powiedział? Rozejrzałam się dookoła. Mój wzrok spoczął na Brandonie. Uniosłam brwi. Nie teraz, później ci to wytłumaczę, a teraz się uspokój. Nie potrzebujemy dodatkowych problemów. Wytrzymaj, nie możemy się do nich zbliżyć.
Byłam zszokowana. Jak to jest możliwe, że słyszę jego głos w mojej głowie. Odwróciłam głowę w stronę pary. Znowu się skupiłam, by móc wszystko usłyszeć.
- A teraz mnie posłuchaj. Kolejne wskazówki dostaniesz niedługo. Nie możesz rozmawiać z przyjaciółmi, jak już powiedziałem, oni cię chcą wykorzystać. Nie możesz im ufać. Od tego masz mnie. Masz się mnie słuchać, rozumiesz – ostatnie zdanie nie było wypowiedziane łagodnie, tak jak poprzednie. W tym można było wyczuć groźbę, w razie sprzeciwu. Powiedział je twardo i zdecydowanie. Aż włos na plecach się jeżył. Jeszcze nigdy nie słyszałam takiego tonu.
- Możesz już wracać. Nie zapomnij o wszystkim, o czym ci mówiłem – czyli to już koniec. Zbyt wiele się nie dowiedzieliśmy, chociaż mieliśmy już zarys. Na pewno zachowanie Mary nie było wywołane „złym dniem”. Wampiry. Na pewno one miały wpływ na jej zachowanie. Zauważyłam, że mężczyzna robi krok w tył. W końcu ustawił się tak, że mogliśmy zobaczyć jego twarz. Był przystojny, ale było w nim coś, co odpychało, jakaś cząstka mnie pragnęła stąd uciec. Nie wiem skąd to się wzięło. I zniknął. Nagle, tak po prostu. Mary po chwili otrząsnęła się. Wyglądała jakby wyszła z jakiegoś transu. Ruszyła w drogę powrotną. Poczekaliśmy chwilę i także ruszyliśmy za nią. Nie odzywaliśmy się. Już nie słyszałam Brandona w mojej głowie. Jakby jakaś nić łącząca nasze myśli została przerwana. W końcu dotarliśmy do miejsca, z którego mogliśmy wrócić na plaże. Mary ruszyła w drogę powrotną do hotelu. Usiedliśmy na skałach. Między nami panowała cisza. Każdy był pochłonięty swoimi myślami.
Czyli jednak to są wampiry. A miałam nadzieję, że jednak nie jest ich sprawa. I co teraz? Przecież nie wiemy jakie są ich zamiary, a ja nie mogę nic działać. Czuję się bezsilna. Wszyscy na około chcą mnie chronić, a ja nic nie mogę robić. I co, dla mnie się będą narażać? Przecież i tak wszyscy dookoła się o mnie dowiedzą. Ale ja przecież nie mogę pozwolić, żeby wampiry wykorzystywały moją przyjaciółkę. To jest niesprawiedliwe, ona przecież nic nie zrobiła. Dlaczego nie może być tak jak kiedyś. Byłam najzwyklejszą dziewczyną ze zwykłymi problemami. Nie znałam tej drugiej strony świata, nie musiałam się nią w ogóle przejmować. Wszystko wtedy wydawało się takie trudne, a teraz? Wcześniejsze problemy wydają się być mało istotne, kiedy ja na karku mam taką misję. Czemu akurat ja? To nieprawda, że jestem odważna. Ja nie dam rady. Jestem słaba. Inni na pewno by sobie poradzili.
- Co teraz? – w końcu się odezwałam.
- Wiemy, że to wampir wpłynął na Mary, tylko nie wiemy jeszcze po co. Musimy się dowiedzieć więcej. Jeżeli to chodzi o ciebie, wiesz będziemy musieli bardzo uważać.
- Ale w jakim sensie? – zapytałam.
- Musimy zapanować nad twoimi mocami. Chodzi o to, żebyś nie wyskoczyła nagle z czymś niezwykłym, bo od razu ktoś może coś zacząć podejrzewać. Na treningach też trzeba będzie uważać i być czujnym.
- Dobra – jejku. Tego jest tak dużo. Muszę w końcu zapanować nad moimi talentami, choć wiem, że to naprawdę nie będzie łatwe. – A teraz wytłumacz mi, jak to jest możliwe, że słyszałam twój głos w mojej głowie? – to pytanie mnie strasznie dręczyło, zwłaszcza, że wcześniej to się nie zdarzało. Branodon się uśmiechnął.
- A to taki dodatkowy plusik bycia wampirem.
- Miałeś mi to wytłumaczyć – wcześniejsze emocje już trochę ze mnie zeszły. Przecież nie mogę cały czas być ponura, a poza tym nie potrafię. No kto normalny nie śmieje się przy kimś takim jak Brandon, czy reszta?
- Dobra, dobra, już mówię. Wampiry mogą się porozumiewać za pomocą czegoś takiego co się nazywa „telepatia” słyszałaś?
- Tak słyszałam – pokazałam mu język. 
- Przynajmniej tyle – wyszczerzył się, ale widząc moją minę dodał. – Ale przechodząc do rzeczy. Nie jest łatwo skontaktować się telepatycznie. To nie działa na zasadzie, że ty chcesz i już tak się dzieje. Trzeba się skupić i wcześniej naprawdę nad tym ćwiczyć. Takie porozumiewanie się jest możliwe, jeśli jesteś jakoś połączony z drugą osobą – na ostatnie zdanie się zarumieniłam. – Bardzo łatwo jest porozumieć się z kimś z rodziny, przyjacielem, ale najłatwiej i  najwyraźniejsze jest z osobą, którą się kocha. Już wcześniej próbowałem się z tobą porozumieć za pomocą telepatii, ale się nie udawało. Teraz mogło mi pomóc to, że trzymałem cię za ramię.
- Ale ja cię słyszałam, jakby to były moje własne myśli, tak wyraźnie. To jest normalne? – jego słowa były naprawdę zadziwiająca. Nie podejrzewałam, że coś takiego jak telepatia może istnieć naprawdę. Często oglądałam filmy, w których to się pojawiało, albo czytałam książki, no ale, że to jest w realnym życiu, to nie mogę uwierzyć.
- Dobra, koniec ociągania się. Trzeba ćwiczyć! – Brandon poderwał się z miejsca. – Halo! Księżniczka się budzi i zaczyna trening.
- Jużżż – odpowiedziałam głosem męczennika.
- Teraz szczególnie musisz się przyłożyć.
- Dobra, postaram się – zrobiłam tak jak powiedziałam.
Brandon był nieugięty. Czasami nawet nie wiedziałam, że takie ćwiczenia istnieją. Pod koniec treningu lało się ze mną jak z fontanny.
- Nigdy. Więcej – wydyszałam. Mimo że już się tak łatwo nie męczyłam, to teraz padałam. Na mój widok Bran się zaśmiał.
- Mówiłem, że nie będzie łatwo.
Jedyną rzeczą jakiej teraz pragnęłam był zimny prysznic, ooo, albo odprężająca kąpiel. Położyłam się na piasku.
- O jak dobrzeeee!!! – uśmiechnęłam się i zamknęłam oczy. Nagle poczułam, że się unoszę. – Co do … - otworzyłam oczy i zobaczyłam śmiejącego się Brandonaz wyciągniętą dłonią. Jego ręka skierowała się w stronę morza.
- Nieee, nie waż się! – zaczęłam krzyczeć i się szarpać. Się wycwanił, bo nie panuję nad mocami i akurat wtedy kiedy są najbardziej potrzebne nie przychodzą! Zatrzymał mnie nad samą taflą wody.
- Błagam, zlituj się.
- Ej nie marudź, przyda ci się kąpiel – zaśmiał się.
- Ale w wannie!!
- Nie ma różnicy – teraz opuścił mnie tak, że dotykałam wody.
- Proszę cię! Puść mnie! – piszczałam.
- Jak sobie życzysz – zaśmiał się i po prostu wrzucił mnie do wody. 

***
Przepraszam, że nie napisałam rozdziału wcześniej. Mam nadzieję, że wybaczycie, ale wiecie z weną nie jest łatwo. Raz jest, a zaraz nagle znika. Sama tego nie lubię, bo bardzo chcę napisać kolejną część, a nie daję rady. 
Dziękuję za tak dużą ilość komentarzy!! Jejku, jestem w szoku, nawet nie podejrzewałam, że to jest możliwe i jeszcze mam ponad 10 000 wyświetleń. Jest cudownie! Mam nadzieję, że nie odpuścicie i dalej będziecie ze mną. 

A teraz mam dla was coś nowego. Jak zauważyliście kilkoro naszych bohaterów nie ma jeszcze zdjęć. Mam tutaj na myśli Kate, Mary oraz tajemniczego mężczyznę z tego rozdziału. Chciałabym wiedzieć, jak wy sobie ich wyobrażacie. Zachęcam do podawania linków ze zdjęciami postaci, rysunków czy opisów. Zobaczymy, czy wasze wyobrażenia pokrywają się z moimi. Osobiście jeszcze nie znalazłam dla nich zdjęć, więc czekam na wasze propozycje ! :D  Mam nadzieję, że mi pomożecie :)

Chciałbym także polecić blog: http://czarna-strona-danville.blogspot.com/.  Dziewczyna dopiero zaczyna, ale zapowiada się naprawdę ciekawie. Mam nadzieję, że wesprzecie ją :D 

Kocham was i czekam na opinie !!! <3 :*** 

niedziela, 6 stycznia 2013

Zahipnotyzowana cz. 28


Rozdział XXVIII

- Cześć Mary – uśmiechnęłam się do niej.
- Hej wszystkim – uśmiechnęła się delikatnie. Można było zauważyć, że jest coś nie tak. Ona zawsze była bardzo żywą osobą, a teraz można było wyczuć u niej smutek.
- Co się stało? – zapytałam. – Chcesz pogadać?- dodałam po chwili, gdyż wiedziałam, że może ona nie chce rozmawiać przy wszystkich.
- Jeśli byś mogła – powiedziała. – Jane, mogłabyś też – zwróciła się do rudowłosej.
- Jasne, chodźmy może na plażę – zaproponowała Jane. Przytaknęłyśmy i wstałyśmy. Zobaczyłam pytające spojrzenie chłopaków. Wzruszyłam ramionami i razem z dziewczynami ruszyłyśmy na plażę.  Usiadłyśmy na skałach przy wodzie, by móc spokojnie porozmawiać. Razem z Jane spojrzałyśmy na Mary. Ona westchnęła.
- Pokłóciłam się z Kate – powiedziała. – Ale wiecie, to nie była jakaś zwykła kłótnia – dodała widząc nasze pytające miny.
- Co się stało? – zapytałam równocześnie z Jane.
- Wiecie, ona od wczoraj jakoś dziwnie się zachowuję. W ogóle jej nie poznaje.
- Ale jak to od wczoraj? Przecież, jak wczoraj widziałam was w klubie, to Kate się normalnie zachowywała.
- No tak, ale później ja ją straciłam z oczu na chwilę. Siedziałam z Vicky i myślałam, że tańczy gdzieś w tłumie.
- No, ale co mogło się przecież stać?
- Nie mam pojęcia. Na imprezie zachowywał się jak zawsze, ale jak wracałyśmy do domku, stała się jakaś opryskliwa. Myślałam, że może to od alkoholu, chociaż nie zauważyłam, żeby piła dużo, nawet nie było tego po niej widać. Dzisiaj rano się strasznie pokłóciłyśmy. Była dla mnie strasznie niemiła.
- Może ma jakiś gorszy dzień, każdemu się zdarza – zaproponowała Jane.
- Nie sądzę. Nawet gdy miała ten zły dzień nie zachowywała się tak. Nigdy nam się nie zdarzyło aż tak pokłócić. Nie poznaję jej.
- Kurcze, szkoda, że się tak pokłóciłyście – wiedziałam, że to musi być dla nich ciężkie.
- No i właśnie dlatego chciałam z wami porozmawiać. Rozmawiałam już z naszym opiekunem i on się zgodził. Wiem, że u was jest jedno wolne łóżko. Iii.. – przerwała i popatrzyła na nas niepewnie. – Czy mogłabym z wami zamieszkać w pokoju?- zapytała niepewnie.
- No jasne. Nie ma sprawy. Na nas możesz liczyć – od razu zgodziłyśmy się z Jane.
- I naprawdę, nie przejmuj się tą kłótnią. Pogodzicie się, na pewo – powiedziała Jane.
- Dziękuję wam dziewczyny, jesteście najlepsze – uśmiechnęła się i nas mocno przytuliła.
- To kiedy do nas dołączasz – zapytałam.
- Po zwiedzaniu się spakuję i myślę, że pod wieczór będę gotowa.
- Dobrze, będziemy na ciebie czekać – powiedziała Jane. – Idziesz teraz z nami?
- Chyba wrócę. Muszę przygotować się do zwiedzania i czekam na mnie Vicky.
- Dobrze, my wracamy – razem z Jane wróciłyśmy do chłopaków.
- Co się stało? – zapytał Liam obejmując moją przyjaciółkę ramieniem.
- Problemy między przyjaciółkami – odpowiedziałam.  Chłopcy unieśli pytająca brwi. Opowiedziałyśmy im całą historię.
- Kurde, strasznie żal mi Mary – oznajmiła Jane.
- Ej, ja chyba wiem co jest Kate! – oznajmił Tom
- Podziel się z nami – zachęcił go Scott.
- ZNPM – oznajmił dumnie. Nie no, razem z Jane zrobiłyśmy tak zwanego face palma.
- Co? – zapytał Scott.
- Zespół napięcia przed miesiączkowego – Scott jak na zawołanie zaczął się śmiać, tym samym dołączając do pozostałych chłopaków.
- Wy jesteście tacy głupi, czy tylko udajecie? – oznajmiłam.
- No co? To jest idealna diagnoza. Wszystko tłumaczy.
- Czyli jak dziewczyna ma gorszy dzień to oznacza, że ma ZNPM? – zapytała od razu Jane.
- No, a jest inaczej? – zapytał Liam. Rudzielec walnął go w ramie. – Dobra już dobra – oznajmił dalej chichocząc.
- Dobra, która jest godzina? – zapytałam.
- Prawie 12, musimy się zbierać. Mamy zbiórkę  15 po – oznajmił Scott.
- Jesteś pewny? – zapytał Brandon.
- A czemu miałbym nie być?
- No bo wiesz. Z twoją inteligencją to  można się wszystkiego domyśleć – wszyscy, oprócz Scotta oczywiście wybuchliśmy śmiechem.
- O ty! Pożałujesz – powiedział wstając. My też postanowiliśmy wstać. Wyszliśmy na plażę. Słońce już mocno prażyło.
- A bym się teraz poopalała – oznajmiła Jane unosząc głowę ku słońcu. Dzięki promieniom słońca jej włosy mieniły się tysiącami kolorów. Jej rudy odcień wydawał się wyglądać jak płomień. Zawsze zazdrościłam jej tego koloru, choć ona sama nie była do nich tak przekonana, ale wszelkie próby zmiany koloru kończyły się niepowodzeniem. Zawsze używała szamponu koloryzującego, na farbę się nie zdecydowała, nie chciała sobie zniszczyć włosów. Ale uwierzycie, że nawet jak kupiła bardzo ciemny brąz, to nic to nie dało?
- Popływałabym w morzu i zagrałabym w siatkówkę – kurcze, woda wydawała się dzisiaj tak kusić, aż chciało się pływać.
- Wiesz, twoje pierwsze życzenie mogę spełnić nawet teraz – oznajmił Brandon przybliżając się.
- Wiesz co? Ja chyba jednak zmieniam zdanie-szybko stwierdziłam.-A ty lepiej zajmij się sobą, bo coś mi się zdaje, że nagrabiłeś sobie u kogoś – zachichotałam widząc skradającego się Scotta. Brandon się odwrócił i jak tylko zobaczył blondyna zaśmiał się głośno i schował za mną.
- Zabierz ją! Ona mówiła, że chętnie by sobie popływała. Sophie, co nie, że chętnie przejmiesz wszystko na siebie – zwrócił się do mnie.
- Oczywiście, a ty sobie będziesz patrzył i się świetnie bawił – oznajmiłam ironicznie.
- Niezła propozycja – udał myśliciela.
- Nie chowaj się za dziewczyną! Aż tak się boisz – zaśmiał się Scott.
- No jasne – objął mnie od tyłu w pasie. – Przy niej nic mi się nie stanie – odpowiedział dumnie.
- Ej Scott, daj sobie teraz spokój -  wtrącił się Tom. – Później się odpłacimy. Ja się zajmę naszą słodką Sophie, a ty Brandonem – zaśmiał się diabolicznie.
- Ej noo!!! Tom, przecież cię przeprosiłam. A ty bierz łapy – zwróciłam się do Brandona widząc ciekawski wzrok Jane, która wcześniej się chyba wyłączył. Ale tak szczerze, nie chciałam, żeby zabierał swoich rąk. Uwielbiałam jego dotyk. Ale jednak wolałam uniknąć rozmowy z Jane i pytań innych.
Brandon ściągnął powoli ręce. Przy tym jeżdżąc ręką po mojej talii. Przeszły mnie przyjemne dreszcze. Osz ten! Zrobił to specjalnie. Gdy pojawił się obok mnie zmroziłam go wzrokiem, ale tak, żeby inni tego nie zauważyli.
- Wiesz Soph, ja nie zapomnę tak szybko tego co zrobiłaś – usłyszałam. Szybko się otrząsnęłam i spojrzałam na osobę mówiąca do mnie.
- Ty to jesteś pamiętliwy – oznajmiłam mrużąc oczy.
- A dziękuję, dziękuję – ukłonił się nam.
- Ale wiedz, że ja się tak łatwo nie dam – wypięłam dumie pierś.
- I tak się doigrasz.
- Ej a tak w ogóle, to Mary wieczorem się do nas wprowadza – oznajmiłam chłopakom.
- Ooo, będziemy mieli nową, piękną sąsiadkę – wyszczerzyli się.
- Myślę, że jednak ona się wami nie zainteresuję. Zgadzasz się ze mną Jane – uśmiechnęłam się do niej.
- Nie ma szans! Nimi by się ktoś zainteresował? Ty sobie Sophie żartujesz? – udała bulwers. Liam odchrząknął.
- Kochanie – uśmiechnął się sztucznie.
- Taakkk?? – zapytała mrugając zalotnie oczami. – O tobie to ja nawet w tym momencie nie myślę. Jesteś przecież zajęty. Ja bym dała jakiejś się do ciebie zbliżyć – uśmiechnęła się, ale widać było, że nie żartowała. Zaśmiałam się.
- Oh, jak nam cię szkoda Liam – oznajmił Scott przy okazji oglądając się za dziewczynami na plaży.
- A mi nie jest przykro – uśmiechnął się i przyciągnął do siebie Jane. Złożył na jej ustach pocałunek. Oooo, jakie to słodkie.
- Weźcie no – skrzywił się Scott razem z chłopakami.
- Dobrze gołąbeczki – niestety musiałam przerwać tą romantyczną chwilę. – Nie mamy czasu, zaraz musimy być na zbiórce.-
Odkleili się od siebie. Liam z Jane złapali się za ręce i ruszyliśmy do pokoi. Gdy już z rudzielcem byłyśmy w pokoju przygotowałyśmy sobie torebki. Włożyłam do niej portfel i inne niezbędne rzeczy.
- Powiesz mi co to było? – nagle przede mną wyrosła Jane.
- Ale co?
- No ty już dobrze wiesz co. Dlaczego Brandon cię obejmował? – zapytała zniecierpliwiona.
- Jakbyś się nie wyłączyła, to byś wiedziała – odpowiedziałam.
- Ale wiem co widziałam.
- Jane, ja cię błagam. Już ci mówiłam, że mnie i Brandona nic nie łączy – a szkoda. Co ja gadam. To słońce nie działa na mnie dobrze.- Posłuchaj mnie Jane. On się tylko krył za mną przed Scottem. Wiesz, służyłam za jego osłonę. Co nie do końca mi się podobało.
- Tak? A czemu cię obejmował? – zapytała nie wierząc mi.
- Czemu ty się mnie pytasz? Może chciał, żeby Scott się do niego nie zbliżył, bo stwierdził, że skoro mnie trzyma to jemu się nie oberwie?
- Wytłumaczyłaś się, ale i tak według mnie ładnie razem wyglądacie – wyszczerzyła się.
- Jaaaannneee!! – zawyłam błagalnie.
- I jak gotowe – do naszego pokoju bez pukania wpadli Liam z Brandonem.
- Już prawię. Ale Li, ja cię błagam zrób z nią coś, bo coś bredzi – zaśmiałam się i złożyłam ręce w błagalnym geście. Ona oczywiście popatrzyła na mnie groźnie
- Spakowana już – zapytał jej.
- Tak – wyszczerzyła się.  
- No to idziemy, bo trzeba poustawiać tam coś w twojej główce – przerzucił ja przez ramię i wyszedł z pokoju. Ja widząc jej minę wybuchłam niepohamowanym śmiechem. W końcu się opanowałam. Spojrzałam na Brandona, który mi się uważnie przyglądał.
- Hmm?- podniosłam brwi.
- Nie wydaje ci się, że to z Kate jest podejrzane? – zapytał.
- Wiesz, nie zastanawiałam się nad tym. A poza tym, co może być w tym podejrzanego?
- No ja nie wiem. Nie pomyślałaś, że to robota jakiegoś wampira? Chyba nikt z dnia na dzień nie obrazi swojego przyjaciela aż tak.
- No, ale po co mieliby to robić? Przecież nie wiedzą o mnie – powiedziałam, ale po jego minie widziałam, że sam nie jest tego pewien. – Prawda? – dodałam niepewnie.
- No właśnie obawiam się, że się dowiedzieli – powiedział spokojnie, ale znam go nie od dzisiaj, był niespokojny.
- Co oni chcą? – zapytałam ściszonym głosem.
- Chcą się upewnić, że to naprawdę jesteś ty i dowiedzieć, co potrafisz.
- O Matko – schowałam twarz w ręce. – Ja nie jestem gotowa na żadną walkę. Ja nie opanowałam jeszcze niczego.
- Nie możesz się ujawniać. Nie pozwolę ci walczyć. Mam cię chronić, więc tak będzie – powiedział twardo.
- Co? Nie, nie możesz. I co? Myślisz, że tutaj jest tylko jeden wampir? Ich pewnie jest gromada, a ty tylko jeden. Nie dasz rady sam. Nie pozwolę ci – co on w ogóle mówi? Myśli, że jest taki świetny i sam da radę? Przecież tu nie będzie jednego wampira?
- Sophie przestań. Nie jestem aż taki słaby. A poza ty, nie na darmo zostałem wybrany, żeby cię chronić. Nie możesz się ujawnić. Wtedy nie kilku wampirów cię będzie szukać, ale kilkadziesiąt. Ja sobie naprawdę dam radę, uwierz we mnie – kurde, ja w ciebie wierzę! I to bardzo, ale się cholernie boję. – A na razie się uspokój. Musimy iść na zbiórkę – przytaknęłam bez entuzjazmu. – Ej! Gdzie jest moja pełna entuzjazmu kocica? – zapytał obejmując mnie ramieniem. – Wszystko będzie dobrze. Nie myśl o tym, pogadamy o tym na treningu, może jednak się mylimy?  A na razie wyluzuj i się tym nie przejmuj – uśmiechnął się pocieszająco. Pociągnął mnie za rękę. Zamknęłam drzwi na klucz. Dobra, a teraz wdech i wydech. Ten wyjazd będzie najlepszy. Wszystko będzie dobrze. Uśmiechnij się i zapomnij o tym na chwilę.
- I to mi się podoba. Uśmiech i do przodu – zaśmiał się Bran.
- Dobra chodź, bo zaraz się spóźnimy – pociągnęłam go za rękę i postanowiłam się na razie nie martwić. Szybko zorientowałam się, że trzymam go za rękę, wiec natychmiast ja puściłam. Po chwili doszliśmy przed hotel. Z tego co zobaczyłam, jeszcze wszystkich nie było więc się nie spóźniliśmy.
- No co wy tam robiliście? – zapytała Jane.
- Chyba nie chcemy wiedzieć – dodał Scott chichocząc.
- Ty to się uspokój, bo zaraz ci się oberwie – pogroziłam mu palcem.
- Poczekaj, poczekaj – zamknął oczy. – Muszę zacząć się bać.
- Wiesz co? Nie no, ja to się chyba zaraz fochnę – założyłam ręce.
- Nieee!! Tylko nie fochh – zawył Scott. – Dobra, ja się poddaje. Przepraszam cię Soph. Wybacz mi!!! – wszyscy śmiali się z nas.
- Foch odpuszczony – uśmiechnęłam się.
- O jak dobrze.
Po chwili zobaczyłam idącą Kate. Wydawała się normalnie wyglądać. Chociaż, jej wzrok był jakby trochę oschły. Szła sama, a za nią zobaczyłam Vicky i Mary. Widać, że dobrze między nimi nie było. Po kilku minutach wszyscy już stali na zbiórce. Ustaliliśmy plan wycieczki i wsiedliśmy do autokaru. Ja usiadłam razem z Jane. Na szczęście udało mi się nie myśleć tak często o tych wampirach. Powiem szczerze, że świetnie się bawiłam, dzięki przyjaciołom nie miałam chwili, żeby się nie śmiać. Widziałam, że Brandon bardzo chciał, żebym nie zawracała sobie tym głowy. Tak szczerze, to jeszcze nie widziałam go takiego. Może dlatego, że wcześniej nie było takiego zagrożenia. Z Mary gadałyśmy tylko przez chwilę, jak chłopaki gdzieś uciekli. Ona chodziła cały czas z Vicky. Kate nie widywałam często. Na zwiedzaniu spędziliśmy kilka godzin. Gdy wróciliśmy do hotelu umówiłyśmy się z Mary, że przyjdzie do nas za 2 godziny. Ja sama z Brandonem umówiłam się na trening. Postanowiłam wyjść, po pojawieniu się Mary.
Po  1.5 godziny zaczęłam się zbierać. Ubrałam na siebie Sportowe buty, krótką bluzkę na ramiączkach i krótkie czarne spodenki. Po chwili usłyszałyśmy pukanie do drzwi.
- Hej – wpuściłyśmy Mary do pokoju.
- Rozgość się, teraz to jest też twój pokój. Tutaj jest twoje łóżko – wskazałam jej.
- Dziękuję wam jeszcze raz dziewczyny.
- Nie ma za co. Chodź lepiej zobaczyć jak mamy widok z balkony – wyszłyśmy z nią.
- Jejku, jest pięknie – uśmiechnęła się.
- O, a tutaj mamy naszych sąsiadów – zaśmiałam się widząc na obu balkonach chłopaków. – Po prawej stronie Brandon i Liam – podeszłam do niej bliżej i cicho powiedziałam. – Blondyn należy do Jane – zachichotałyśmy. Widząc to Jane też coś powiedziała Mary. Nie muszę nawet zgadywać o co chodzi, bo ta spojrzała na mnie i Brandona i stwierdziła.
- Masz rację – uśmiechnęła się. Zmroziłam Jane wzrokiem, a ta udała, że nic nie zrobiła.
- Nic nas nie łączy – szybko wyjaśniłam, ale nasz rudzielec już dużo powiedział. Chłopcy przywitali się z dziewczyną. Brandon też już był gotowy. – O a tutaj po lewej Scott – wskazałam na chłopaka. – I Tom.
Oni tez przywitali się z Mary. A najmilej to Tom. Albo mi się wydaje, albo ich coś do siebie ciągnie. Nie mogli oderwać od siebie wzroku. Wymieniłam porozumiewawcze spojrzenia z Jane i Scottem.
- No Mary – powiedziałam do niej, na co ona spuściła wzrok z Toma i się zarumieniła, katem oka zobaczyłam, że on miał taką sama reakcje. No to mamy tutaj nowe gołąbeczki. – Ja teraz muszę wyjść – wydaje się, że dopiero teraz zobaczyła, że nie jestem normalnie ubrana. Popatrzyła na mnie pytająco.
- Pamiętasz, że zawsze chciałam karate ćwiczyć?- ona na to przytaknęła. – No to, od jakiegoś czasu właśnie je ćwiczę, a że trafiłam w takie miejsce gdzie chodzi też Brandon, to ćwiczę właśnie z nim. Wiesz, on od bardzo dawna już walczy i jest świetnym nauczycielem. Chociaż zdecydowanie za ostrym – popatrzyłam na niego na co on się wyszczerzył. – No i nie odpuszcza mi treningów nawet tutaj, wiec muszę przechodzić tą katorgę – widziałam, że ja to bawi. No tak, mnie też. Tak szczerze, to wszystkim powiedzieliśmy takie wersje, żeby się nie wydała prawda o prawdziwej ja.
- Dobra, możesz iść. Ja sobie poradzę, przecież mam Jane, co nie? – uśmiechnęły się i razem ze mną weszły do środka, chociaż Mary wodziła wzrokiem za Tomem.
- Dzięki dziewczyny i ja spadam, tylko jakąś wodę zabiorę. Kurde, ja dzisiaj chyba umrę. Nieee chcę jeszcze umierać.
- Jakoś przeżyjesz, przecież zawsze dajesz radę – pocieszyła mnie Jane.
- No tak, ale zawsze mam sama trening, a nie z nim. On mnie zamęczy.
- Jesteś silna, wierzę w ciebie. A teraz zmykaj. Będziemy czekały z kilkoma butelkami wody – uśmiechnęła się Jane. Posłucham i wyszłam z pokoju. Akurat natknęłam się na Brandona.
- Gotowa? – wyszczerzył się.
- Jasne! – niee!! Nie jestem gotowa i chyba nigdy nie będę! Jestem świetną aktorką.

*****
Dłuugi rozdział :D Choroba mnie trochę wykończyła, ale napisałam dla was kolejną część. Mam nadzieję, że się spodoba :D  Dziękuję za tyle komentarzy i mam nadzieję, że będzie ich jeszcze więcej. Wiecie takie moje marzenie. Więc może teraz zrobimy tak żeby było dużo komentarzy?? Proszę piszcie je, bo przynajmniej wiem czy wam się podoba i jeśli, to co mam zmienic, dodac, co sie ma pojawić. 
Dziękuje wam wszystkim i moment z rudymi włosami (ze tak powiem opisałam trochę siebie, bo niezbyt za swoimi rudymi wlosami przepadam) dedykuje przyjaciółce, która zawsze ma ochotę mnie zabić, kiedy chcę zmienic ich kolor, co nigdy sie nie udaje :D  <3 

A na koniec: KOCHAM WAAAAS I DZIĘKUJĘ ZA WSZYSTKO <3 :***

wtorek, 1 stycznia 2013

Zahipnotyzowana cz. 27


Rozdział XXVII


Szliśmy po plaży bez butów. Woda obmywała nasze stopy.  Szliśmy cały czas się śmiejąc. W tym towarzystwie nie dało się iść spokojnie.
W szybkim tempie doszliśmy do naszego domku.
- Dobranoc!! Do jutra – zaśmialiśmy się i każdy wszedł do swojego pokoju.
- Jest genialnie – powiedziała Jane rzucając się na łóżko plecami.
- Oj jest – zrobiłam to samo leżąc obok mojego rudzielca.
- To jest dopiero pierwszy dzień, a ja już wiem, że to będzie najlepszy wyjazd – uśmiechnęłam się.
- Kto idzie pierwszy do łazienki? – zapytałam.
- Ja – zerwała się z łóżka, wyciągnęła z walizki pidżamę i przemknęła do łazienki. Ja wstałam z łóżka i już sobie naszykowałam coś do spania. Następnie weszłam na balkon. O tak, taki widok mogłabym widywać codziennie. Na balkonie obok był Scott.
- Pięknie tu jest – powiedziałam wzdychając i siadając na krześle.
- Mhmm…. – uśmiechnął się. Nastała cisza. Nie była ona niezręczna. Właśnie dlatego uwielbiałam siedzieć ze Scottem. Patrzyłam na niebo pełne gwiazd. W Polsce nie dało się dostrzec tak dużej ich ilości. Siedziałam tak jeszcze z 10 min.
- Wolna – odparła Jane.
- Idę – wstałam i po drodze zabierając ciuchy weszłam do łazienki. W błyskawicznym tempie wzięłam prysznic i ogarnęłam moją twarz. Wyszłam z łazienki. Na swoim łóżku już leżał mój rudzielec. Poszłam w jej ślady. Położyłam się na łóżku.
- Dobranoc – powiedziałam, a w odpowiedzi usłyszałam to samo. Zamknęłam oczy i po chwili odpłynęłam w ramiona Morfeusza.
Rano obudziłyśmy się w tym samym czasie.
- No to teraz czeka nas zwiedzanie – burknęłyśmy. Nie żebyśmy narzekały, ale wolałybyśmy poleżeć sobie na plaży i poopalać się.
- Damy radę – uśmiechnęłam się. – Ja pierwsza – rzuciłyśmy się w stronę łazienki.
- Ej jak ty to zrobiłaś? – zapytała zszokowana Jane.
- Ale co? – zapytałam.
- Ja zrobiłam dwa kroki w stronę łazienki, a ty już byłaś pod jej drzwiami – pokręciła głową. – Mam jakieś zwidy, czy coś.
- Na pewno – odpowiedziałam niepewnie, ale nie ujawniając zmieszania, które wewnątrz mnie buzowało. – Na pewno cię coś przewidziało.
- No, ale – przerwała na chwile i przyglądnęła mi się uważnie.
- To na pewno przez te treningi – na szybko coś wymyśliłam. – Wiesz, więcej treningów i mój bieg trochę przyspieszył – no nie powiem, mam dobrą wyobraźnie i to jest dosyć realne.
- Dobra, powiedzmy, że ci wierze.
- Ale to nie zmienia faktu, że jestem pierwsza – zaśmiałam się i zamknęłam za sobą drzwi łazienki.
- Ej no! To nie jest fair! – zaczęła walić w drzwi łazienki.
- Jak to nie? Jak dla mnie, to jest bardzo fair – zaśmiałam się.
- Osz ty! – wyczułam w jej głosie nutkę wrogości, ale po chwili zastąpił ja śmiech. – Zobaczysz, następnym razem będę pierwsza! Nie odpuszczę ci  - powiedziała przez drzwi.
- Czy ty mi grozisz – zachichotałam.
- Ja?? No co ty! Ja cię tylko ostrzegam – mogłam tylko sobie wyobrazić jej chytry uśmieszek.
- Mam się bać?
- To już twoja decyzja – zaśmiała się.
Uśmiechnęłam się. Umyłam zęby i obmyłam twarz. Po 10 minutach otworzyłam drzwi.
- Masz! – zawołam do niej. Zerwała się łóżka i biorąc ubrania zamknęła się w łazience. Ja sam wyciągnęłam ciuchy z walizki i szybko się ubrałam (jako buty ubrałam czarne vansy). Postanowiłam zadzwonić do mamy. Wczoraj zupełnie o tym zapomniałam.
- Cześć mamuś! – przywitałam się z nią.
- Kochanie! Czemu nie dzwoniłaś wcześniej – od razu odezwała się z wyrzutem.
- Przepraszam, ale zupełnie wypadło mi to z głowy. Tu jest tak pięknie!!!! – westchnęłam do słuchawki.
- No dobra! Jak ja bym chciałby być tam teraz, ale co poradzę, do pracy trzeba chodzić. – zaśmiałam się. – A jak minął lot? Wszystko dobrze poszło? Nie było żadnych komplikacji?
- Mamuś, wszystko poszło gładko. Szybko dolecieliśmy na miejsce. Mamy świetne domki, przed samą plażą, mówię ci widoki niesamowite!!
- Cieszę się kochanie. A pogodę macie dobrą?
- No pewnie, na zewnątrz jest gorąco, idealnie. Dobra, ja już będę kończyć, bo rozmowy są trochę drogie. Pozdrów tatę i Jasona. A i powiedz mojemu kochanemu braciszkowi, że ja się tu świetnie bawię, a on musi na studiach się uczyć. Kocham was!
- Dobrze kochanie. Ale proszę cię, zadzwoń do nas za kilka dni, nie chcę się niepokoić.
- Dobrze papa- powiedziałam uśmiechając się do słuchawki.
- Miłej zabawy – usłyszałam z drugiej strony i po chwili rozłączyłam się. Akurat w tym momencie drzwi od łazienki otworzyły się.
- Która jest godzina? – zapytała Jane.
- Za 10 minut musimy iść na śniadanie – weszłam jeszcze do łazienki i związałam włosy w kucyka. Jane swoje związała w luźnego warkocza.
- Chodź – pociągnęłam ją za rękę i wyszłyśmy z domu. Zakluczyłyśmy drzwi i ruszyłyśmy na śniadanko. W restauracji zobaczyłyśmy znajome czupryny. Chłopaki też nas zauważyli. Podeszłyśmy do nich.
- Siadajcie – powiedział Scott jedząc.
- Zaraz przyjdziemy, tylko coś do jedzenia weźmiemy – szybko poszłyśmy. Po 5 minutach już siedziałyśmy z nimi.  Jak zwykle, przy naszym stoliku było najwięcej śmiechu. Nigdy się tym zbytnio nie przejmowaliśmy. Już kończyliśmy jedzeni, kiedy podszedł do nas nauczyciel.
- Mam nadzieję, że podoba wam się.
- Oczywiście, jest świetnie – uśmiechnęła się Jane.
- Świetnie się bawimy – dodałam.
- Cieszę się. Za 1.5 godziny idziemy zwiedzać, spotykamy się przed głównym wejściem hotelu.
- Dobrze, będziemy gotowi.
- No to czeka nas nuuuudne zwiedzanie – skomentował Tom, gdy nauczyciel nie mógł go już usłyszeć. Wszyscy zaśmialiśmy się, ale jednocześnie przytaknęliśmy.
- Jakoś przeżyjemy – odezwał się Brandon.
- No właśnie. Zgadzam się z nim, co mnie bardzo dziwi – odezwałam się. – Razem będzie śmiesznie. Damy rady – uśmiechnęłam się promiennie.
- Dobra – odezwali się wszyscy.
- Zbieramy się? – zapytał Scott. Wszyscy już zjedli.
Jakby na znak wszyscy podnieśliśmy się z miejsc. Poszliśmy do swoich pokoi.
- Ej idziemy do baru obok plaży? – zapytał Liam, gdy siedzieliśmy na balkonie. Chłopaki przyszli do nas do pokoju.
- Dobry pomysł – od razu wszyscy się zgodziliśmy. Wstając poczochrałam Toma po jego czuprynie.
- O tyy!! Wiesz ile mi zajęło ułożenie tego cuda – zapytał. Poczułam zagrożenie więc jak najszybciej wycofałam się z balkonu.
- Dopadnę się – usłyszałam z ust Toma.
- Lepiej już zacznij uciekać – dodała Jane. Posłuchałam jej. Śmiejąc się zaczęłam biec. Usłyszałam za sobą kroki i głos.
- Złapię cię Bennet! – i zaraz wybuch śmiechu. Przyspieszyłam. Wleciałam na plażę. Na chwilę przystanęłam. Obejrzałam się w tył. Widziałam moich przyjaciół ledwo trzymających się ze śmiechu. Nagle przed sobą zobaczyłam Toma.
- Aaa!!! – skąd on się tu wziął. Osz ten, obszedł mnie od tyłu.
- Teraz będziesz miała za swoje – zaczął się śmiać, jak jakiś zły bohater bajki (od aut. Wiecie o co mi chodzi :D). – Teraz błagaj o wybaczenie.
- Nie ma szans.
- Jesteś pewna – zapytał unosząc brwi to góry. Stał przodem do mnie trzymając mnie za ręce. Nie był to mocny uścisk, ale wyrwać się z niego też nie dało.
- Jestem – powiedziałam pewnie.
- Ale pewna tego jesteś – zapytał zbliżając się do mnie.
- Mhmm- przytaknęłam już troszkę mniej pewnie. Jeszcze bardziej się przybliżył. Przełknęłam głośno ślinę. On się zaśmiał, poczułam jego ręce na moich biodrach.
- Na twoim miejscu bym odpuścił, ale skoro tak chcesz – powiedział uśmiechając się. Zaczął mnie łaskotać.
- Nie, nie, nie, nie!- zaczęłam krzyczeć w przerwach od śmiania się. Zaczęłam się wyrywać, ale nie było szans.
- Dobrze, przepraszam, przepraszam!!! – zaczęłam. – Tylko błagam cię, przestań – dławiłam się własnym śmiechem. W tym momencie nie myślałam, że sama mam dużo siły. Wiecie, w niektórych momentach o tym jeszcze zapominam, a jednocześnie nie panuję nad tym.
- I nie będziesz już – zapytał przestając mnie łaskotać.
 - Nie będę – powiedziałam zmęczona.
- Ale i tak ci się oberwie – przerzucił mnie sobie przez ramię.
- Nieee! Proszę, tylko nie do wody! – zaczęłam się szarpać.
- Oj nie martw się, teraz tego nie zrobię – już widzę ten jego chytry uśmieszek. Niestety, ale teraz musiałam oglądać jego plecy.
- Ej no, przeprosiłam cię przecież – zaprotestowałam.
- Ale to nie zastąpi tego, że zniszczyłaś moją idealna fryzurę.
- No naprawię ci ją.
- Nie, ja sobie poradzę, ale i tak ci się oberwie – zaśmiał się.
- To chociaż mnie postaw- powiedziałam z wyrzutem.
- Nie ma mowy, jesteśmy już prawie przy barze.
- Całe życie z wariatami – podniosłam ręce do nieba. Westchnęłam i opadłam na jego plecy. Nie pozostało mi nic więcej. Po chwili mogłam usłyszeć śmiechy. To było oczywiste do kogo należały.
- Postaw mnie już.
- Już prawie jesteśmy.
- Ooo widzę, że ją złapałeś – odezwał się Liam. Nie mogłam zobaczyć ich twarzy. Hmm… zgadnijmy dlaczego?
- Złapał, ale mógłby już puścić – odezwałam się.
- Skoro tak prosisz – postawił mnie na ziemi.
- No w końcu!!!!!! – uśmiechnęłam się szeroko. Wszyscy się na nas patrzyli i śmiali.
- Dobra koniec! Chyba, że ktoś jeszcze chce mieć rozwaloną fryzurkę?- pokazałam na moje dzieło, na głowie Toma. Skoro i tak ma mi się oberwać, to co?
- Ja się chowam – oznajmiła Jane. – Chodź, weźmiemy sobie jakiś sok. – wzięłam ją pod ramię i ruszyłyśmy do lady. Ładnie się uśmiechnęłyśmy i poprosiłyśmy o sok pomarańczowy. Za barem stali przystojni młodzi chłopcy. Jeden uśmiechał się zalotnie do Jane i nalewał jej sok, a drugi podrywał mnie zajmując się moim napojem. Zaczęli z nami rozmawiać po angielsku.
- Co tutaj robią takie piękne dziewczyny? – zapytał szatyn, ten który „zajmuje się” mną.
- Przyszłyśmy się napić czegoś zimnego – odwzajemniłam jego flirt. A co mi tam? Raz na jakiś czas mogę poszaleć.
- Idealnie trafiłyście – powiedział ten drugi, brunet.
- Zauważyłam właśnie – posłałam mój uroczy uśmiech. Odgarnęłam z twarzy niesforny kosmyk. Spojrzałam na Jane. Może i jest z Liamem, ale włączyła się do gry. Jej chłopaka też wiele dziewczyn podrywało.
- Długo już tu jesteście? – zapytał szatyn.
- Wczoraj przyleciałyśmy – przyjrzałam się jego plakietce. – Carlosie.
- A moglibyśmy poznać wasze imiona – zapytał ten drugi. Z tego co widziałam na imię miał Adrian.
- Sophie – oznajmiłam uśmiechając się.
- Jane.
- Miło nam poznać – oznajmili równocześnie.
- Proszę – Carlos podał mi szklankę z sokiem. Był on świetnie ozdobiony. Gdy mi go podawał, dotknął mojej ręki i chwilę dłużej ją przytrzymał, cały czas patrząc w moje oczy i uśmiechając się.
- Dziękuję – oznajmiłam przygryzając wargę. Był bardzo przystojny, chociaż jego flirt był trochę tandetny, to mimo to wydaje się być przyjemną osobą. Jane także miała już swój napój.
Chciałam zapłacić.
- Na nasz koszt – oznajmił Adrian.
- Nie trzeba – oznajmiła Jane uśmiechając się.
- Nie ma problemu, naprawdę.
- Dziękujemy chłopcy – posłałyśmy najpiękniejsze usmiechy i odwróciłyśmy się.
- Zobaczymy się jeszcze? – zapytali
- Na pewno tu jeszcze wpadniemy.
Oddaliłyśmy się. Widziałam minę chłopców. Chyba trochę nas obserwowali.
- Coś długo wam to zajęło – odezwał się Liam mierząc chłopaków za barem zimnym wzrokiem.
- Ale za to mamy pyszne napoje – uśmiechnęłam się. Usiadłam pomiędzy Brandonem, a Liamem. – Ej Li, bez nerwów – Szturchnęłam go łokciem. Popatrzyłam na chłopaków. Razem z Jane zaśmiałyśmy się.
- Zazdrośnicy – powiedziała Jane. Już się mieli odezwać, kiedy do naszego stolika podeszła nasza koleżanka Mary. Zdziwiłam się, że jest ona bez Kate, ponieważ one były praktycznie nierozłączne.

***
Przepraszam za to, że nie pisałam, ale nie miałam czasu, w święta trzeba było pomagać, a po świętach złapała mnie grypa. Jeszcze teraz jestem chora, dlatego do sql nie idę i mam zamiar zabrać się za pisanie kolejnych rozdziałów :D
A poza tym, dziękuję mojej przyjaciółce za pomoc. Jest niezastąpiona  :D <3 

Pozostało mi jeszcze życzyć wam SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!!! Aby wszystkie wasze marzenia się spełniły, jeśli macie jakieś postanowienia noworoczne, to abyście przy nich wytrwali oraz, aby ten rok był jeszcze lepszy niż poprzedni :D

A  tutaj dam wam jeszcze naszych Barmanów. Zdjęcia są bardziej zimowe, ale pozostawiam waszej wyobraźni, to jak wyglądali w barze w Hiszpanii :D



Carlos


Adrian