niedziela, 17 listopada 2013

Zahipnotyzowana cz. 45

Rozdział XLV

Jęknęłam z bólu. Zakrztusiłam się śliną i zaczęłam szybciej oddychać. Nie miałam siły otworzyć oczy i czułam przeszywający ból w szyi. Z bólem przełknęłam ślinę. Mój oddech był płytki, a każdy kolejny wdech sprawiał mi ból. Czułam jak jakaś ciesz spływa po mojej szyi. Nie mogłam sobie nić przypomnieć. Spróbowałam poruszyć rękoma, ale przeszył mnie przerażający ból, przez co prawie krzyknęłam, ale nawet na to nie miałam siły. Zacisnęłam mocno powieki i zmusiłam je aby w końcu się otworzyły. Poraziło mnie światło. Zaczęłam mrugać, by móc się przyzwyczaić. Nawet takie małe oświetlenie przyprawiało mnie o ból głowy.
Nagle wszystko do mnie wróciło. Wszystkie zdarzenia z minionych dni. Nawet nie wiem ile ich było.
Moje powieki były ciężkie jak ołów i ledwie co mogłam dostrzec. Głowa cały czas opadała w dół. Nie miałam nawet siły myśleć.
Miałam zdrętwiałe ręce, a krew już ledwie do nich dopływała. Lecz każdy najmniejszy ruch sprawiał mi ogromny ból.
Przypomniałam sobie, to co się stało niedawno.
Oh Boże, jeden z nich mnie zaatakował.
Zacisnęłam mocno zęby, by móc przezwyciężyć ból w szyi.
Nie, nie tylko tam.
W całym ciele.
Głowa mi pękała i czułam, jakby ktoś od środka walił w nią młotem i próbował się wydostać.
Mój kręgosłup był wycieńczony.
Rąk już prawie nie czułam, zresztą tak samo było z nogami.
Jeszcze nigdy nie byłam tak obolała.
Miałam ochotę zamknąć oczy i zbudzić się z tego koszmaru, ale to było niemożliwe.
To wszystko działo się naprawdę.
To nie była gra, w której mogłam się cofnąć. W której mogłam mieć wiele żyć.
To wszystko działo się naprawdę.
Nie mogłam zasnąć. Nie mogłam sobie na to pozwolić.
Zmusiłam się, żeby otworzyć szerzej oczy. Na początku widziałam tylko mgłę, ale po chwili obraz zaczął stawać się wyraźniejszy.
Mogłam sprawdzić czy ktoś tutaj jest.
Z wielkim trudem przekręciłam głowę w stronę wejścia. Nikogo tam nie było. Ostrożnie spojrzałam w prawą stronę. W pohamowanym jękiem w końcu udało mi się obrócić głowę. Czarny już tam nie stał.
Zmarszczyłam czoło skonsternowana.
Ostrożnie spojrzałam w prawo. Miałam bardzo ograniczoną możliwość jakichkolwiek ruchów, a pole widzenia było bardzo małe. By móc dostrzec wszystko musiałam się bardzo mocno skupić, co przyprawiało mnie o jeszcze większy ból.
Przymknęłam powieki i ustawiłam głowę w normalnej pozycji.
Rana na szyi cholernie mnie piekła i mimo że nie widziałam jak wygląda to przeczuwałam, że niezbyt ciekawie. Rozchyliłam delikatnie powieki i spojrzałam w dół.
Krzyk ugrzązł mi w gardle.
Nie mogłam złapać oddechu.
Nieświadomie zaczęłam drżeć.
Oh Boże, błagam nie. Błagam… błagam… tylko nie to.
Nie przeżyję tego jeszcze raz.
Pod moimi nogami widziałam… trupa.
Kolejnego.
Dlaczego ja?
Jak to możliwe?
Czy to…. Ja? Nie. Nie. Nie. Nie.
Przecież… przecież…. Ja nie mogłam tego zrobić. Nie pamiętam. Nic. Kompletnie.
A jeśli to naprawdę ja go zabiłam?
Ale kiedy on mnie zaatakował ja nie mogłam… to jest niemożliwe.
A gdzie są wszyscy?
Jak długo już jestem nieprzytomna?
Jak długo minęło od kiedy on… on umarł? I to ponownie.
Nie Sophie. Nie powinno Cię to obchodzić.
Gdyby on teraz żył, ty byłabyś teraz po drugiej stronie.
Nie możesz się nad nim, zadręczać.
Ktoś musiał umrzeć.
Ale przecież ja nie chciałam żadnych ofiar.
Do jasnej cholerny, nawet wśród nich. Nawet jeśli on chciał mojej śmierci.
Próbowałam uregulować mój postrzępiony oddech.
Ból w nadgarstkach i kostkach coraz bardziej się powiększał.
Całe ciało coraz bardziej bolało.
Byłam słaba.
Co ja mówię.
Byłam wyczerpana. Nie miałam siły nawet już utrzymywać głowy uniesionej. Bezwiednie opadała w dół.
W powietrzu unosił się obrzydliwy smród.
Odór śmierci.
Przeszły mnie ciarki. Chyba na zawsze zapamiętam ten zapach.
W głowie kotłowało się milion myśli. Nie mogłam się na niczym skupić, a wszystko wokół sprawiało, że traciłam zmysły.
Nagle z oddali usłyszałam jakiś dźwięk.
Wszystko dochodziło do moich uszu jak szmer, ale byłam pewna, że ktoś się zbliża.
- No, no, no. W końcu się obudziliśmy – usłyszałam czyjś głos.
Skup się, podnieś tą cholerną głowę. Dasz radę.
No kurwa skup się.
Spojrzałam na niego.
Przyglądał mi się w wyższości i uśmieszkiem na twarzy.
- Mizernie wyglądasz złotko – zrobił skruszoną minę. Zmrużyłam oczy. Wiedziałam, że wcale nie działa to na niego. W duchu pewnie się śmiał.
- Widziałaś już? – zapytał wskazując na ciało leżące pod moimi nogami.
Na wzmiankę o nim przez moje znowu przeszły dreszcze.
Wstrzymałam odruch wymiotny, gdy znowu poczułam ten obrzydliwy smród.
Śmierć… Boże błagam, pozwól mi przeżyć. Błagam…
- Czyli widziałaś – kącik jego ust wygiął się w uśmiechu. – Oh, ale nie przejmuj się! To nie ty go zabiłaś. – Gdy to usłyszałam spojrzałam na niego zdezorientowana. – To ja – wskazał na siebie dumny.
Jakaś część mnie odetchnęła z ulgą, ale nadal przed moimi oczami widziałam żywego, jeszcze wtedy chłopaka.
To nadal przeze mnie nie żyje.
- Oh słonko – podszedł do mnie powoli i sięgnął dłonią do mojej twarzy.
Nie miałam nawet siły odwrócił głowy. Byłam jak z waty. Wszystko moje mięśnie były wątłe. Jakby ktoś wyssał ze mnie całą siłę.
- Jesteś taka słaba – wszystko wokół widziałam bardzo słabo. Jakby nagle mój wzrok popsuł się w jednej chwili.
Raz widziałam czerń przed sobą, innym razem całą tęczę kolorów (od aut. Loool, nie mogłam nic innego wymyślić i tak teraz jakoś tęcza mi się skojarzyła huehuehue :D).
- Wiesz, ja znam pewien sposób, aby temu zaradzić – patrzył mi  w oczy, ale ja już prawie nic nie widziałam.
Czułam jedynie odór śmierci…
W buzi czułam zbierające się wymioty.
- Wynieście go stąd, bo ona zaraz nam tu puści pawia – nagle krzyknął.
Wytężyłam wzrok i zauważyłam, że przy wejściu stały dwie osoby. Nie potrafiłam nic innego zidentyfikować.
Kompletnie.
Nie wiedziałam czy to byli mężczyźni czy kobiety.
Nie miałam siły podnieść głowy, a wytężanie wzroku było dla mnie katorgą.
- No ruszcie się – ryknął.
 Jęknęłam czując pulsujący ból w głowie.
- Nie widzicie, że nic wam nie zrobi? Nawet nie ma siły głowy podnieść! Już! Inaczej ja się z wami rozprawię – dalej miał podniesiony głos.
Dźwięki wokół mnie zaczęły się powoli mieszać, a ja z trudem powstrzymywałam się nie stracić przytomności.
Po chwili usłyszałam jak coś obok mnie zaczyna szurać. Jakby ktoś to ciągnął za sobą.
- Wracając do Ciebie – przewinęło się między dźwiękami. – Mam dla Ciebie krew.
Skrzywiłam się momentalnie, ale nie wiem czy to nie było tylko w moich myślach, bo nawet nie mogłam poruszyć mięśniami mojej twarzy.  
- Oh nie krzyw się tak. Tylko to Ci pomoże. A przecież widzę, że czujesz się jak gówno – pokręciłam głową. Zrobiłam to ledwie zauważalnie, ale i tak przyprawiło mnie to kolejną dawkę bólu w czaszce.
- Nigdy – wychrypiałam z ogromnym wysiłkiem.
Cholera, było coraz gorzej.
- Słonko, wspomnisz moje słowa – zaśmiał się pod nosem. – Tutaj zostawię Ci to jeśli jednak zmieniłabyś zdanie.
Poczułam jak kładzie mi coś na kolanach.
- Gdybyś jeszcze potrzebowała, z chęcią się podzielę – powiedział mi do ucha i puścił moja twarz.
Automatycznie poleciała w dół.
Ostatnim czego usłyszałam był odgłos oddalających się kroków.
Później już była tylko ciemność

Brandon

- Jak to kurwa zgubiliście go? – krzyknąłem rozwścieczony.
- Przepraszam Brandon, ale musiał się zorientować, że ktoś go śledzi – odpowiedziała cicho Miranda.
- Przepraszasz? Przepraszasz kurwa? A co jeśli to była jedyna szansa, żeby ją znaleźć? Co wtedy – mój głos się załamał.
- Nie mów tak – podeszła do mnie Sabrina i ścisnęła mi ramie.
- Jak mam tak nie mówić? – nie mogłem pohamować gniewu. – On wie, gdzie ona jest! On mógł nas do niej zaprowadzić! Cholera nie mam jej już tyle dni, nawet nie wiemy czy jeszcze żyje! Nic nie wiadomo – przetarłem dłonią twarz.
- Słuchaj! Ona gdzieś jest. Na pewno żyje, bo oni jej potrzebują. Słuchaj. Znajdziemy ją. Jest jeszcze ktoś kto będzie tędy szedł. Nie ma tylko jednej osoby, która wie gdzie ona jest. Będziemy tu chodzić, póki nie znajdziemy kogoś podejrzanego – postanowił Michael.
Spojrzałem na przyjaciół i skinąłem głową.
Muszą mieć racje… Nie ma innej opcji.

Sophie

Obudziłam się nagle targana koszmarem. Otworzyłam szeroko oczy, lecz od razu je zamknęłam.
- Ahhh.. – poczułam ból w nadgarstkach.
Byłam cała zdrętwiałam.
Moje usta były wyschnięte, a w gardle czułam suchość.
W gardle czułam chrypę, która uniemożliwiała mi mówienie.
Czułam ogromne pragnienie. Byłam wycieńczona i czułam, że nie zostało mi dużo czasu.
Pierwszy raz w tym miejscu pomyślałam o śmierci.
Oh Boże. Moi rodzice.
Załamali by się.
Jane… przecież ja jej nic nie wyjaśniłam! Co ona teraz myśli?
A co z Brandonem…
Nie! Nie możesz umrzeć! Masz dla kogo żyć do jasnej cholery!
Uchyliłam lekko powieki. Powróciło mi trochę sił, co jednak nie oznaczało, że mogłam pobiec w maratonie. Nadal wszystko było zdrętwiało, ale ja mogłam chociaż uchylić powieki.
W sumie, to chyba niezbyt duża poprawa.
Spojrzałam w dół na swoje kolana.
Dostrzegłam probówkę z czerwona cieczą.
Krew.
To by mi pomogło.
Ale nie… nie mogę…
Skrzywiłam się mimowolnie na wspomnienie tego metalicznego smaku.
Cholera mimo że to jest obrzydliwe, to mi może pomóc.
Oh Boże, błagam pomóż mi.
Znowu zerknęłam na swoje kolana.
Spróbowałam ułożyć probówkę tak, by znajdowała się pomiędzy moimi nogami główką do góry.
Zamknęłam oczy i przełknęłam gulę, która pojawiła się w moim gardle.
Schyliłam się, starając nie podrażnić nadgarstków.
Zębami wyjęłam korek.
Wzięłam głęboki wdech, zamknęłam oczy zaciskając usta i przechylając zawartość naczynia.

Brandon

Nie straćcie go z oczu
Przekazałem przyjaciołom w myślach. Kiwnęli na znak potwierdzenia.
Nie mogliśmy przegapić takiej okazji. Nie tym razem.
Uważnie obserwowaliśmy każdy ruch tego wampira.
Na pewno żaden człowiek nie mógłby się poruszać z taką gracją.
Spojrzałem na swoich przyjaciół i kiwnąłem na nich głową, byśmy dalej za nim szli.
Zmarszczyłem czoło. Przeszliśmy już kawał drogi. Nie wiedziałem gdzie jesteśmy, bo jeszcze nie zapuściliśmy się w te tereny.
Ona musi tu gdzieś być.
Musi.
Ruszyliśmy w dalszą drogę za wampirem.

Sophie

Znowu się obudziłam.
Oh, głowa nadal mnie bolała, ale już nie z taką intensywnością.
Wzrok mi wrócił, ale byłam jeszcze słaba.
Za mało krwi. Cholera.
Myślałam, ze wystarczy.
I jeszcze ten posmak w ustach.
Miałam ochotę zwymiotować, ale wiedziałam, że nie mogę.
Że wtedy stracę resztkę sił.
Wzięłam głęboki wdech i uspokoiłam moje rozkołatane serce.
Czy to kiedykolwiek się skończy? Czy ja jeszcze mam szansę na przeżycie?
Niech to się w końcu skończy.
Nagle usłyszałam jakieś kroki.
Nie… znowu… Boże błagam ja nie chcę….
Ktoś zbliżał się szybkim krokiem w moją stronę.
Znowu się zacznie…
Ja już nie mam siły..
Zostawcie mnie już w spokoju.

****
W końcu mi się udało dodać!
Wiem, że trochę minęło, ale oto jestem! 
Znaczy nie ja tylko rozdział.. no raczej tak :D
Ufff....
Co sądzicie? 
Mam nadzieję, że pod tym postem zobaczę więcej komentarzy, bo naprawdę pod ostatnim się nie postaraliscie.... 
 Wiecie, powinnam teraz zasypiać, ale kurde stwierdziłam, że jeśli nie dodam dzisiaj tego rozdziału to mnie chyba za jaja powiesicie huehuehue.
Moja przyjaciółka stwierdziła, że ona chce to zobaczyć i mam nie dodawać rozdziału, ale jednak chyba nie chcę czuć tego bólu ; )
Ale nic mi nie zrobicie prawda? 
A co do mnie... to w sumie od czwartku mi się coś dzieje... Naprawdę. W czwartek zaczęłam się śmiać na lekcji i nie mogłam się pohamować, ale ja sama nie wiem z czego. 
To samo było w piątek. Moi znajomi to się pytają co biorę, bo ja się śmieje jak głupia. 
Chyba powinnam się wybrać do jakiegoś specjalisty.
Nie znacie może jakiegoś dobrego psychologa? Bo chyba by mi się przydał. 

Boże ile ja gadam... znaczy piszę. 
Ale kurde ja już tak mam, jak już zacznę to nie mogę skończyć. 

Dobra ostatnia sprawa ;)
Zastanawiam się na założenie twittera. Bo on jest chyba lepszym sposobem na komunikacje niż ask, a tam na pewno częściej bym wchodziła...
Co sądzicie?
Czekam na wasze opinie. Może dodam ankietę, ale to nie teraz bo idę spać ;D

See U!!!
Lofe :** 
Soph