Rozdział XLII
Po chwili, z oddali mogłam dostrzec światło latarki. Kroki był
coraz bliżej, aż w końcu ucichły. Patrzyłam na ciemną postać przed sobą. W tym
mroku nie mogłam dostrzec żadnych szczegółów. Gdzieś w środku zapaliła się
lampka nadziei, że to może będzie Brandon. Kilka razy zamrugałam, żeby moje
oczy mogły choć trochę więcej zobaczyć, a kiedy je zmrużyłam dostrzegłam obok
czarnej postaci jeszcze coś. Ciemność wcale mi nie ułatwiała i nie mogłam
odgadnąć co to jest, a bez swoich mocy nie mogłam zrobić nic.
Nikogo teraz tak
nie potrzebowałam jak Brandona. Cholera z tym, co wcześniej mówiłam. Błagałam
Boga, żeby to był właśnie on.
Niestety moje
nadzieje w jednej chwili prysły jak bańka mydlana.
- Oh! Obudziłaś
się w końcu! – usłyszałam uradowany głos tego szaleńca. Mój chwilowy entuzjazm
natychmiast zniknął.
Wiedziałam, że
Brandon na pewno mnie szuka, ale cholernie się bałam, że może mu się coś stać. Nie
tylko jemu. Wszystkim. Znowu oni będą chcieli coś zrobić, uratować mnie. A ja
tego nie chce.
W końcu nikomu
nie miało się nic stać. Tylko ja to miałam załatwić.
Po to szłam za Kate. Żeby to w końcu załatwić.
Ta… tylko, nie
spodziewałam się, że to się tak zakończy.
Mam jakieś
cholerne rozdwojenie jaźni.
W odpowiedzi na słowa tego gościa,
jedynie warknęłam niewyraźnie, co jego najwidoczniej rozbawiło.
- Widzę, że
samotność Ci nie służy, więc przyprowadziłem ci towarzystwo – jego głos
rozniósł się po całym pomieszczeniu i wywołał u mnie nieprzyjemne dreszcze
przechodzące po plecach.
Mężczyzna szarpnął czymś, (lub kimś),
co trzymał w ręce, a ja wciąż nie wiedziałam co to takiego.
Usłyszałam czyjś
jęk.
Raczej nie byle
czyj.
Otworzyłam
szerzej oczy i podbiegłam pod wejście do tej części jaskini.
- Widzę, że
ożywiłaś się nagle. Następnym razem będę pamiętał z czego skorzystać – jego
potworny śmiech rozniósł się po pomieszczeniu. – Masz ją – pchnął ku mnie
dziewczynę, która ponownie jęknęła z bólu.
Podbiegłam do
niej najszybciej jak tylko potrafiłam, mimo ciemności i przeszywającego bólu w
plecach szybko podniosłam jej tułów z twardej ziemi. Kucnęłam obok, chwytając
jej twarz w swoje dłonie. Moje oczy, które już w miarę przyzwyczaiły się do
mroku lustrowały każdy jej kawałek. Zauważyłam, że ma podbite oko, rozciętą
wargę, a jej policzki wydają się zapadnięte. Wyglądała na wycieńczoną.
I to wszystko
przeze mnie.
To ja ją w to
wplątałam….
Poczułam, jak
wzrasta we mnie gniew. Nikt nie może krzywdzić moich bliskich do jasnej
cholery!
- Co zrobiłeś Kate?–
wycedziłam przez zęby. Mój oddech przyspieszył i wiedziałam, że już niedługo
nie będę mogła się opanować, żeby mu przywalić. Odłożyłam delikatnie dziewczynę
i wstając na równe nogi obróciłam się przodem do tamtego gościa.
Zauważyłam, że mężczyzna stoi w
pomieszczeniu. Nie było już między nami tej bariery. Czyli to on nad tym
panuje.
To była moja
szansa, żeby go dopaść. Co z tego, że jestem wykończona, skoro on zrobił coś
takiego Kate.
Podbiegłam do
niego chwytając za szyję i wykorzystując umiejętności nabyte podczas treningów,
przygniotłam go do ściany. To było jak impuls.
- Zadziorna – pod
ręką czułam drżenie, kiedy mówił. – Podoba mi się – uśmiechnął się obrzydliwie.
- Co. Jej.
Zrobiłeś ?– powtórzyłam akcentując każde słowo.
Mężczyzna
westchnął przeciągle.
Jednym ruchem
zamienił nas miejscami.
- Tak się nie
będziemy bawić, kochanie – szepnął mi do ucha, przez co przez moje ciało
przeszły tysiące dreszczy.
Nie wyglądał na
kogoś bardzo umięśnionego, ale w tej chwili miał nade mną przewagę. Ja nadal
czułam ból w plecach i byłam strasznie zmęczona.
Jedną ręką złapał
oba moje nadgarstki i umieścił je nad moją głową, a drugą mocno złapał mój
podbródek.
Adrenalina, która
towarzyszyła mi przed chwilą opadła i moje próby wyrwania się z tego uścisku były
udolne.
Jego palce mocno
zaciskały się na mojej skórze. Nadgarstki zaczęły mnie piec, a krew prawie już
do nich nie docierała.
Uniósł moją twarz
w górę, abym spojrzała na jego twarz.
W ciemności mogłam
dostrzec, jak jego oczy błyszczą.
- Lepiej ze mną
nie zadzieraj i współpracuj – przejechał swoją szorstką dłonią po moim
policzku. – Szkoda by było takiej ładnej twarzyczki – skrzywiłam się na te
słowa. Zlustrował całe moje ciało wzrokiem. – Myślę, że dobrze by nam się
współpracowało – wzdrygnęłam się i przymknęłam oczy przełykając gulę, która
pojawiła się w moim gardle.
- Spierdalaj –
wysyczałam zezłoszczona.
- Co powiedziałaś?
– zapytał spokojnie.
Uniosłam głowę,
by móc zobaczyć jego reakcję. Mimo że w jego głosie nie można było usłyszeć
złości, jego twarz okazywała coś innego.
Jego oczy straciły swój blask z wcześniej. Teraz ciskały gromami,
pociemniały. Rysy twarzy stężały, a
szczęka była zaciśnięta.
Uścisk na
nadgarstku wzmocnił się, przez co jęknęłam z bólu. Jego dłoń z mojego policzka
przeniosła się na gardło ściskając je.
Do moich płuc
dostawała się minimalna ilość powietrza. Łapałam je spazmatycznie. Uniosłam głowę do góry pragnąc zaczerpnąć go
więcej.
- Mam
przeliterować ?– wychrypiałam niewyraźnie.
Jego twarz
zamieniła się w kamień. Nic nie mogłam z niej wyczytać. A może raczej wszystko.
Nie było dobrze.
Było bardzo źle.
Gorzej niż źle.
W pewnej chwili
uścisk na szyi zniknął, a ja zaczęłam się krztusić.
Jednak nie trwało
to nawet sekundy, kiedy poczułam cholernie mocny ból na lewym policzku. Uścisk
na nadgarstku zniknął, a ja poleciałam na podłogę.
Uderzyłam plecami
o ziemię, co wywołało jeszcze silniejszy ból. Z moje gardła wydobył się cichy krzyk. Na
szczęście w porę zdążyłam podeprzeć się łokciami i nie uderzyłam głową o kamieniste
podłoże.
Teraz delikatnie
położyłam się na niej czując ból w całym ciele. Skuliłam się i złapałam za
mocno pulsujący policzek. Mam tam teraz pewnie wielką śliwę pod okiem. Lewa
strona mojej twarzy strasznie bolała, a w oczach automatycznie pojawiły się
łzy.
Poczułam w ustach
metaliczny posmak krwi. Przejechałam palcem po wardze, czując, że jest
rozcięta. Moje łokcie zaczęły szczypać, pewnie obdarłam je podczas upadku.
- Ostatni raz Cię
ostrzegam, kotku. Następnym razem nie będę taki delikatny – usłyszałam z jego
ust warknięcie, a następnie odgłos jego tupiących butów o ziemię.
On mówi, że był
delikatny? Czuję, jakby użył do tego uderzenie wszystkich swoich możliwych sił.
Aż boję się myśleć, jaki musi być silny, mogąc używać swoich mocy.
Po chwili w pomieszczeniu
zapadła cisza, jedynym odgłosem był mój urywany oddech. Starałam się zapanować
nad łzami, które cisnęły się do moich oczu. Wywoływał je ten okropny ból.
Miałam ochotę
krzyczeć. Jak tak łatwo dałam mu się pokonać! Pieprzony świr!
Pieprzona ja!
Głupia! Głupia!
Zacisnęłam w
piąstki dłonie na moich włosach i za nie pociągnęłam.
Nagle
przypomniałam sobie, że Kate tutaj jest. Szybko wstałam z ziemi, lecz to był
mój błąd. Wcześniejszy ból w plecach, był niczym, w porównaniu z tym, co czułam
teraz. Miejsce uderzenia zaczęło mocniej pulsować. Nogi ugięły się pode mną,
jakbym miała je z waty, a w głowie zawirowało.
Runęłam na
ziemię, pozbawiona wszelkich sił na otwarcie oczu.
Brandon
- Wstawaj stary.
Spóźnimy się na śniadanie – usłyszałem czyjś głos.
Otworzyłem
leniwie powieki do góry, lecz natychmiast je zamknąłem. Liam odsłonił okno
- Pojebało Cię! –
słońce mocno raziło mnie w oczy. – Potrafię sam wstać – dodałem.
- Miałem
nadzieję, że to Ci pomoże i jak zwykle miałem racje – ziewnął przeciągle i
ruszył w stronę łazienki.
Powoli otworzyłem
oczy i przekręciłem się na drugi bok. Leniwie wstałem z łóżka. Przetarłem oczy
palcami i ruszyłem w stronę moich porozrzucanych ciuchów. Wziąłem byle co i
rzuciłem na łóżko.
Czekając, aż Liam wyjdzie z łazienki
udałem się na balkon.
Oparłem się o
barierkę i patrzyłam na morze.
Na zewnątrz jak
zwykle było gorąco i nie zanosi się, żeby w najbliższym czasie miało się to
zmienić.
Spojrzałem w dół
na chodnik obok plaży, na której tak w ogóle już była masa ludzi smażących się
jak na patelni.
- Hey sexy boy! –
usłyszałam z dołu. Spojrzałem tam.
W moją stronę
spoglądały dwie laski, które ogólnie były niczego sobie.
Byłem w samych
krótkich spodenkach i rozczochranych włosach.
Patrzyły na mnie,
jakby chciały mnie zjeść.
Puściłem im oczko
i uśmiechnąłem się powalająco.
Mimo ich
wcześniejszej odwagi, teraz lekko się zarumieniły.
Zawsze tak
działałem na kobiety.
Pomachały mi i
odeszły w swoją stronę.
Przypomniałem
sobie o Sophie. Zapewne gdyby to widziała byłaby zła. Ale przecież nie jesteśmy
razem, więc …?
Nie chciałbym,
żeby była na mnie zła, a dodatkowo ją pocałowałem, nie raz zresztą.
Muszę się chyba
trochę opanować i nie flirtować tak z każdą.
Soph jest świetną
dziewczyną i nie chce, żeby miała mi coś za złe. Lubię ją. Trochę.
Ah! Dobra,
Brandon uspokój się już! Zaczynasz przez tą dziewczynę tracić zmysły!
Wróciłem do
pokoju, bo akurat Liam wyszedł z łazienki.
- Wolna – zawołał
i minął mnie wchodząc na balkon.
Zgarnąłem ciuchy
i poszedłem się odświeżyć.
Po 10 minutach
mogliśmy już wychodzić.
W restauracji jak
zwykle było mnóstwo ludzi, ale nasz stolik na szczęście był wolny. Z pełnymi
talerzami jedzenia usiedliśmy. Po kliku minutach dołączyli do nas Scott z Tomem
i pogrążyliśmy się w rozmowie o niczym.
- Hej –
dziewczyny dosiadły się do nas. Uśmiechnąłem się do każdej z nich, ale
zmarszczyłem brwi nie widząc wśród nich Soph.
Jane widząc moją
zmieszaną minę odezwała się.
- Pewnie poszła
biegać – uśmiechnęła się.
- Nie zostawiła
żadnej karteczki? – zapytałem zdziwiony. Raczej nie opuściłaby śniadania. Mimo
że nie wygląda, to dużo je. A jeśli wcześniej chciałaby pobiegać, to wstałaby
wcześnie.
- Nic, ale wydaje
mi się, że rano wychodziła z pokoju. Znaczy trochę jakby wybiegła, to
pomyślałam… - kontynuowała Jane. – Ale w sumie, to raczej o tej porze nigdy nie
biegała. Jest już późno i za gorąco – zmarszczyła czoło.
- Mówisz, że
wybiegła? – uniosłem głowę w górę. Zobaczyłem, że Sabrina, Miranda i Michael
słuchają wszystkiego ze stolika obok. Nasze spojrzenia się skrzyżowały i żadne
z nas nie miało zadowolonej miny. – A nie widzieliście może Kate? – zapytałem
wszystkich.
- Nie –
odpowiedzieli wszyscy chórem.
- Muszę gdzieś
iść – oznajmiłem i zostawiając połowę pełnego talerza wstałem z miejsca.
Zacząłem
gorączkowo się zastanawiać, gdzie może być Soph.
Może ta stara
babka od historii będzie coś wiedzieć. Zawsze od samego rana siedzi na dole na
krzesełku jak stróż. Nie raz zatrzymywała mnie i Sophie, żeby dopytać się gdzie
się wybieramy. Przyjąłem najmilszy wyraz twarzy, jaki tylko potrafiłem z siebie
wydobyć i ruszyłem do stolika nauczycieli.
- Przepraszam,
pani Devil – odezwałem się grzecznie.
- Słucham? – jej
piskliwy głos był nie do zniesienia i lekko skrzywiłem się, słysząc go.
- Sophie poszła
dzisiaj biegać prawda? – zapytałem, jakby to było oczywiste.
- Tak zgadza się.
Nie rozumiem jak w taki upał można iść biegać. A poza tym! Śniadanie miało być!
Powiedziała, że wróci! Wróciła prawda? – jej szalone oczy zaczęły wywiercać w
mojej twarzy dziurę.
- Oczywiście! Jak
wychodziłem, to się zbierała – odpowiedziałem. – Chciałem tylko się zapytać,
czy wcześniej, kiedy wychodziła biegać, to Kate też może nie wybierała się
gdzieś? – zapytałem starając się nie wywoływać u niej żadnego zaciekawienia.
- Właściwie to
tak. Chwilę przed tym jak zatrzymałam pannę Sophie, rozmawiałam również z
panienką Kate – odpowiedziała, jakby ją ta rozmowa nudziła.
To by wszystko
wyjaśniało!
- Dziękuję za
pomoc – uchyliłem się grzecznie i chciałem odejść.
- Chłopcze. Tak
właściwie, to po co ci to? Czy aby na pewno panna Sophie wróciła? A panienka
Kate? – zlustrowała mnie wzrokiem.
- Tak tak!
Oczywiście! Nigdy nie próbowałbym pani okłamać – taa jasne. – Tak tylko
się zastanawiałem, czemu Sophie poszła biegać beze mnie – urwałem krótko i
odszedłem od niej.
Ruszyłem w stronę drzwi wyjściowych.
***
Widzę, że pod ostatnim postem się postaraliście! :D
Dziękuję, komentarze naprawdę dużo dają i mam nadzieję, że i tym razem mnie nie zawiedziecie :)
Jak widzicie, trochę z perspektywy Brandona, mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał :D
Pozdrawiam i Kocham was! <3 Jesteście najlepsi ^^
Wasza Soph <3