niedziela, 27 kwietnia 2014

Zahipnotyzowana cz. 48

Rozdział XLVIII

Dni mijały szybko.
Zachowywałam się jakby nic się nie stało. Nie okazywałam żadnych uczyć względem Brandona.
Nie rozmawiałam z nim tak jak wcześniej. Nasze kontakty ograniczyły się do treningów, na których zresztą tylko ćwiczyliśmy, żadne z nas nie chciało poruszać jakiegoś głębszego tematu.
Po sytuacji w pokoju nie wychodziłam z niego przez resztę dnia. Siedziała ze mną Jane i próbowała mnie wesprzeć. Nie pocieszała, bo to nie miało sensu. Wiedziała co mi było potrzebne. Żadne „wszystko będzie dobrze” nie pomoże. Puste słowa, bez pokrycia.
Jaki był sens wypowiadania ich? Skoro i tak nie można nic zrobić?
Na zewnątrz cały czas byłam taka sama. Uśmiechnięta, wesoła, pełna energii, może nie aż tak jak wcześniej, ale wystarczająco, by nie wzbudzić podejrzeń.
Jedynie Jane wiedziała co się stało. Nikt więcej.
W środku przeżywałam moją własną małą depresję. Czułam jakby ktoś zabrał kawałek mnie. Tej prawdziwej mnie.
Idiotka ze mnie.
Jestem skończoną idiotką!
Przecież od początku wiedziałaś, że nic z tego nie będzie.
Ba! Na samym początku nie chciałaś nic między wami. Wkurzał Cię jak nikt inny i chciałaś się go pozbyć.
Może i był przystojny, ale to nie wystarczy.
I oczywiście ty głupia… musiałaś się zakochać.
Czy ty przestałaś myśleć na te kilka miesięcy?
Jesteś totalną kretynką…
Musisz się wziąć w garść. Jak to lubi mówić moja mama „Tego kwiatu jest pół światu”  Taaa, a ¾ chuja warte….
Teraz się uspokoję, ogarnę i wykorzystam ostatnie dni tych wakacji.
Żeby chociaż ostatnie chwile były korzystne.
Nie będę zwracać uwagi na Brandona, niech sobie robi co chce.
Już mnie nie obchodzi. Nie obchodzi. Nie. Obchodzi.
Będę to sobie wmawiać dopóki sama w to nie uwierzę.
Nagle z moich rozmyśleń wyrywa mnie wpadająca do pokoju jak torpeda, Jane.
- Co ty? Jeszcze nie gotowa? – wykrzykuje zmachana. – Idziemy na plaże!!! No już – zrzuca mnie z łóżka i zaczyna bić poduszką. – Nie mamy całego dnia dla Ciebie! Dzisiaj jedziemy na inną plażę. Musisz się pospieszyć – gada jak najęta. – No co się gapisz na mnie jak głupia? – ja głupia? W tej chwili chyba zamieniłabym nasze role. –Do łazienki i to migiem! Bo jak nie to pojedziesz w tych ciuchach bez stroju, bez ręcznika. I pojedziesz choćbym Cię miała zawlec siłą!
Co ona ma do moich ciuchów? No dobra, zielone dresowe spodenki i rozciągnięta koszulka może nie są idealne, ale no wyglądałam już gorzej.
 - Boże już! Już – zasłaniam twarz przed kolejnym atakiem poduszki.
- Nie guzdraj się!
- No przecież idę! Nawet mi pozwoliłaś dojść do słowa i od razu myślisz, że nie chcę nigdzie jechać. Gorzej niż baba na bazarze.
Za swoje ostatnie zdanie znowu oberwałam w ramię.
- Ja Ci dam babę na bazarze!
Zaśmiałam się i szybko wstałam z podłogi.
- A gdzie jest Mary? – zapytałam, nagle zdając sobie sprawę z jej nieobecności.
- Gdybyś się wcześniej zebrała to byś wiedziała, że ona już dawno czeka na dole ze Scottem i Tomem – na drugie imię poruszyła brwiami.
- Aaaaa, no to już rozumiem – zaśmiałam się.
- Teraz już! Szybko! Do łazienki – już mnie chciała uderzyć poduszką. - Spokojnie! Popatrz – podeszłam do walizki i wyciągnęłam mój granatowy strój kąpielowy, błękitną koszulkę nie zakrywającą brzucha i dżinsowe szorty. – Już wyciągnęłam wszystko. Teraz powoli udam się do łazienki, a ty mnie nie zaatakujesz tą śmiercionośną poduszką.
Ruszyłam tyłem w stronę drzwi, by móc cały czas obserwować ruchy Jane. Kiedy już otworzyłam drzwi dorzuciłam.
- Jak wrócimy do domu to chyba zabiorę Cię do jakiegoś specjalisty, żeby zbadał czy nie masz przypadkiem ADHD – szybko zamknęłam za sobą drzwi zanim poduszka zdążyła mnie trafić. Chyba powinni stworzyć nową dyscyplinę sztuk walki. Poduszking. Jane na pewno wygrałaby wszystkie walki i została mistrzynią świata.
Chichocząc podeszłam do lustra.
Kocham tego wariata. Ona to naprawdę potrafi odwracać od wszystkiego uwagę.
Spojrzałam na swoje odbicie. Jezu wyglądałam koszmarnie. Miałam trochę podkrążone oczy, a moja twarz była blada w porównania do reszty ciała.
Z powodu jednego głupiego faceta doprowadzić się do takiego stanu. Jesteś kompletną idiotką.
Boże chyba jeszcze nigdy w życiu tak często nie wyzwałam samej siebie.
Teraz zepniesz dupę i się ogarniesz! Jesteś twardą babką i jakiś byłe facet nie będzie psuł twojego samopoczucia, humoru i wyglądu.
Oblałam twarzy i szyję lodowatą wodą. Od razu lepiej.
Szybko przebrałam się w przygotowane ciuchy i związałam włosy w koka na czubku głowy.
Ponownie spojrzałam w lustro. Nie jest źle.
Powoli zaczęłam otwierać drzwi łazienki, na wszelki wypadek, gdyby Jane się tam jeszcze czaiła. Na szczęście teren był czysty.
Spakowałam do torby ręcznik, olejek do opalania, z lodówki wyciągnęłam zimną wodę. Akurat skończyłam, kiedy Jane weszła z balkonu do pokoju.
- Boże… Mama dzwoniła. Jak zwykle miała milion pytań do zadania, ale oczywiście na żadne praktycznie nie odpowiedziałam, bo nie dopuszczała mnie do głosu – hmm… skąd ja to znam? – Oczywiście panikował, czy się nie spaliłam na słońcu, czy używam kremów i czy noszę kapelusz na głowie, czy dużo piję, bo przecież nie wiem, że trzeba to robić. Ludu! Skąd ona się urwała! Aaa! I kazała Cię pozdrowić. No i przekazać wszystkie „cenne” rady – zaznaczyła ostanie słowa cudzysłowiem z palców.
- Dobrze, że nie chciała ze mną rozmawiać, bo pewnie mi zrobiłaby drugie przemówienie – zaśmiałyśmy się obie.
- To jak? Gotowa?
- Tak jest! – zasalutowałam.
- No to już, już, już! – zaczęła mnie wypędzać z pokoju.
W ostatniej chwili zdążyłam założyć moje japonki, bo oczywiście ona jest w gorącej wodzie kompana.
W tym samym czasie z pokoju obok wyszedł Brandon z Liamem.
Dasz radę.
Uśmiech, który miałam przed wyjściem z pokoju nie zszedł z moje twarzy. Nie popsuje mojego humoru.
- No to idziemy do reszty! – krzyknęła Jane.
Ruszyliśmy w stronę miejsca, gdzie zawsze była zbiórka.
Czekali na nas już Mary, Scott i Tom.
Pomachałam im i zatopiłam się w rozmowie.
Dzień minął nam na świetnej zabawie. Nie było chwili żeby ktoś się nudził. Kiedy dziewczyny chciały się opalać, oczywiście wpadali chłopcy i wrzucali je do wody. Dziewczyny natomiast zasypiających chłopaków oblewały lodowatą wodą.
Nie brakowało śmiechu.
Dzień minął bardzo szybko. Zresztą jak każdy kolejny.
Ja udawałam przed samą sobą, że wszystko jest okej, w zresztą łatwo mi był uwierzyć, a inni nie widzieli różnicy w moim zachowaniu.

W końcu nadszedł ostatni dzień naszego pobytu tutaj.
Nikt nie chciał opuszczać tego wspaniałego miejsca. Każdy z nas zakochał się w nim, przyzwyczaił do swojego wiecznego towarzystwa. Będziemy za tym tęsknić.
Zaczęliśmy się szykować na zbliżającą się imprezę na plaży.
Razem z Jane i Mary  przekopywałyśmy nasze walizki i szukałyśmy idealnych ciuchów. W pokoju panował istny burdel. Nie było kawałka podłogi, na którym nie znajdowałby się jakiś ciuch.
W końcu po długich negocjacjach każda z nas wybrała coś dla siebie.
Ułożyłyśmy sobie włosy i pomalowałyśmy się.
Nawet sprawnie nam to poszło, jeśli tak patrzeć na przygotowanie z innych wieczorów.
Rozpromienione ruszyłyśmy w miejsce, gdzie miała odbyć się impreza.
Kiedy zobaczyłam jak to wygląda aż zaparło mi dech w piersi.
Przed nami w kwadracie ustawione były lampiony powieszone na sznurkach, a wewnątrz niego już niektórzy tańczyli.
 - Wow, nie wiedziałam, że to będzie aż tak widowiskowe – pierwsza odezwała się Jane. Cała nasza paczka była pozytywnie zaskoczona wyglądem.
Z oddali zobaczyłyśmy chłopaków.
- Chodźmy do nich – zaproponowałam.
Po chwili witaliśmy się, a chłopcy oczywiście jak to oni musieli dorzucić jakieś swoje komentarze.
- Ej, ej, ej – zaczął Liam. – Teraz nie będę mógł stracić Cię stracić z oczu – zrobił naburmuszoną minę i objął Jane swoim ramieniem.
- Może to i dobrze, przynajmniej nie będą Cię interesowały inne dziewczyny – zaśmiała się dziewczyna.
Po chwili nasze gołąbki tańczyły na środku parkietu. Ściślej mówiąc, Jane wyciągnęła tam chłopaka.
Dołączyli do nas Sabrina, Miranda i Michael.
Jak zwykle wszyscy bawiliśmy się świetnie. W sumie nigdy nie potrzeba nam wiele do tego. Wystarczy świetne towarzystwo, a nawet muzyka nie jest potrzebna. Cały czas tańczyliśmy i wygłupialiśmy się.
Nie zwracałam uwagi na Brandona. Nie chciałam sobie nim zaprzątać głowy i się smucić. Liczyła się właśnie ta chwila, ostatnie momenty spędzone w tym pięknym miejscu. Nie chciałam tego marnować, bo wiedziałam, że później bym tego żałowała i się obwiniała. Chciałam wykorzystać ten czas maksymalnie.
- Mówił Ci już Brandon? – zapytała Sabrina, kiedy zostałyśmy same.
- Coo? O czym miałby mi powiedzieć? – zapytałam zdziwiona.
- Po powrocie do domu będziecie musieli jechać do Arii. Ma dla was jakieś informacje – dokończyła niepewnie.
- Dlaczego mi tego nie powiedział? – zapytałam zdenerwowana.
- Wiesz, tak zauważyłam ostatnio… Nie macie najlepszego kontaktu – już chciałam coś do tego dopowiedzieć, ale mi nie pozwoliła – Nie, spokojnie, nie wymagam od Ciebie żadnych wyjaśnień. Jeśli nie chcesz to nie musisz mi nic mówić. Po prostu uważam, że być może dlatego jeszcze nic Ci o tym nie powiedział.
- Tak czy siak, dalej mamy treningi. Mógł mi o tym chociaż wspomnieć. Czy to aż takie trudne? – byłam naprawdę zdenerwowana. – Muszę z nim pogadać. Teraz – zaczęłam rozglądać się po plaży w poszukiwaniu Brandona. Po chwili zobaczyłam go na parkiecie z jakąś laską. Nie powiem, że nie, zabolało mnie to. Ale nie jesteśmy razem, on ma prawo robić co chce. Poza tym, miałam sobie nim więcej nie zaprzątać głowy. Teraz łączy nas jedynie moja misja. Nic więcej.
Ruszyłam w jego stronę, nie mogłam czekać aż skończy tańczyć, nie wytrzymałabym, a muszę już teraz z nim porozmawiać.
Szybko przemknęłam między tańczącymi ludźmi. W cholerę ich tu jest, nie da się przejść. W końcu udało mi się dostać do Brandona. Nie obchodziło mnie, co ta dziewczyna sobie o mnie pomyśli. Byłam zbyt nabuzowana adrenaliną.
- Sorry, odbijany – pojawiłam się między nimi, na co laska zmierzyła mnie dziwnym wzrokiem. – A ty teraz stąd pójdziesz – spojrzałam jej w oczy i wydałam polecenie. Dziewczyna potulnie się oddaliła.
No w końcu mi się udało użyć poprawnie mojego daru. – A my – odwróciłam się przodem do chłopaka. – Porozmawiamy sobie poważnie.
Spojrzał na mnie spod uniesionych brwi i wzruszył ramionami. Najwidoczniej niezbyt zależało mu na tej dziewczynie, skoro tak łatwo pogodził się z jej odejściem. Zresztą tak samo jak z moim.
Ah, uspokój się, masz teraz ważniejsze sprawy do załatwienia niż użalanie się nad samą sobą.
- Więc słucham – oznajmił Brandon.
Nagle szybka muzyka zamieniła się na wolniejszy kawałek.
Jak zwykle, szczęście mi dopisuje.
- Mogę prosić – nachylił się z cwaniackim uśmieszkiem. To już nie był taki miły gest ja kiedyś, nie było w tym krzty humoru. Był on bardziej drwiący.
 Kiwnęłam głową na znak zgody. Poczułam jego ręce na mojej talii. Przez mój kręgosłup przemknęły dreszcze. Na sekundę zamknęłam oczy, by móc się cieszyć tą chwilą, ale zaraz je otworzyłam, nie mogłam pozwolić, by się domyślił.
Ostrożnie uniosłam ręce i zaplotłam dłonie na jego karku. Do moich nozdrzy dotarł ten jego charakterystyczny zapach, który zawsze jakimś sposobem mnie otumaniał i nie pozwalał myśleć.
Cholera, nie mogę temu ulec. Uspokój się. Pomyśl sobie, co on zrobił, pomyśl jak Cię skrzywdził, jak przez niego cierpiałaś.
- Więc o co chodzi? Czym się tak zdenerwowałaś – zapytał obojętnie, kołysząc delikatnie naszymi ciałami. Te słowa ostatecznie mnie orzeźwiły. Gniew ponownie wrócił, można nawet powiedzieć, że ze zdwojoną siłą.
- Czemu do jasnej cholery nic mi nie powiedziałeś, że Aria ma dla nas jakieś ważne informacje i będziemy musieli do niej pojechać – warknęłam.
- Nie sądziłem, że się tym przejmiesz – odpowiedział nie okazując żadnych emocji.
- Jak kurwa miałam się tym nie przejąć – syknęłam. – Dobrze wiesz, przez co przeszłam i czego się dowiedziałam. Nie sądzisz, że może chciałabym znać każdą nową informację, nawet jeśli jest nie jest ważna! Wiesz, że ktoś jeszcze chce mi zagrozić, a jeśli chce zaszkodzić mi, to też mojej rodzinie i wszystkim, których kocham , do kurwy nędzy – wycedziłam przez zęby.
- Za bardzo dramatyzujesz – wzruszył ramionami.
Słucham?! No chyba kurwa mu wpierdole. No nie powstrzyma mnie nikt.
- Co ty mówisz? Ja dramatyzuje? Przepraszam bardzo, ale to nie ty siedziałeś sam w tej dziupli, związany jakimiś linami, które poparzyły mi nadgarstki i ręce, to nie ty musiałeś kogoś zabić, bo Cię sprowokowali. Nie ty dostałeś w twarz. Nie grozili twoim bliski. Nikt kurwa nie zagłodził Cię prawie na śmierć! Więc z łaski kurwa swojej, mógłbyś mi mówić o wszytki informacjach o Arii, bo nie ty musisz przechodzić przez to pierdolone piekło – krzyknęłam, wyrwałam się z jego uścisku i ruszyłam w stronę wody.
Po kliku krokach poczułam jak łapie mnie za ramię.
- Nie znasz mojego życia – usłyszałam z jego ust.
- Ja nie znam twojego życia? A ty znasz moje? Wiesz, przez co musiałam tam przechodzić? Co z tego, że on nie żyje! Ktoś gdzieś tam jeszcze jest i być może właśnie teraz na nas patrzy, albo obserwuje moją rodzinę, więc kurwa nie. Nie znam twojego życia. Ale znam swoje – po tych słowach ostatecznie się wyrwałam i ruszyłam w dalszą podróż.
Oddaliłam się wystarczająco daleko, by nikt mnie nie zobaczył i nie przeszkadzał.
Kopnęłam z całej siły ogromny głaz, który po kontakcie z moją nogą rozpadł się na kawałki.
Jak ja go kurwa nienawidzę! Co się z nim stało? Nigdy się tak w stosunku do mnie nie zachowywał. Nigdy nie był taki oziębły i… obojętny. A kuźwa w dupie go mam!
Nie będę się nim przejmować. Nie on jeden. Koniec z nim. Nie będę już o nim myśleć. Jedyne spotkania na treningu. Żadne inne zbędne spotkania. Nie będę za nim już płakać i cierpieć. Już wystarczająco się wycierpiałam. Cholera powinnam się przejmować raczej tym, co się działo kilka dni temu. Tym jak mnie uwięzili, a nie jakimś idiotą!
Wymazuję go. Kompletnie. TO KONIEC. Teraz mam zamiar się schlać i bawić w najlepsze i żaden facet mi tego nie spieprzy, żaden.

Wyjeżdżamy. To już dzisiaj. O Boże… Ja nie chcę. Mimo tej chwili horroru, czułam się tu wspaniale. Z przyjaciółmi. Wspaniale było z nimi spędzić tyle czasu.
Leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit. Zegarek wybijał godzinę 8:00, a my o 10:30 musimy stąd wyjeżdżać. Wszystko spakowane, no prawie wszystko. Niektóre ciuchy jeszcze się walają po podłodze, ale to wszystko przez to pakowanie. Szukałyśmy z dziewczynami swoich ciuchów i mały bałagan się zrobił. A poza tym, jeszcze niektóre przedmioty będą potrzebne, więc nie było sensu, żeby je pakować.
Hmm… Chyba muszę obudzić dziewczyny. Kaca to one będą miały, nie wiem jak chcą lecieć tak samolotem, ale dobra.
Jako dobra przyjaciółka przygotuję im wodę i tabletki na ból głowy.
- No dziewczyny! Wstajemy! – klasnęłam z całej siły i podniosłam głos.
- Niee… - coś zamruczało do poduszki. Zaśmiałam się głośno i podeszłam do mojego kochanego rudzielca.- Ej śpiochu. Budzimy się z tego pięknego snu o księciu na białym rumaku. Twój wybrany jest za ścianą – szepnęłam do niej.
- Nie.. Głowa mnie boli – jęknęła. – Zostaw mnie – wychrypiała i schowała głowę pod poduszkę.
- No cóż – westchnęłam. Podeszłam do śpiącej Mary. Ta to ma sen.
- Wstajemy! – krzyknęłam zrywając z niej kołdrę. Ta tylko odwróciła się na drugi bok i dalej spała.
Jak?! Przecież to … niemożliwe. No dobra, jak chce.
- Panie, jak ja wyjdę z łazienki i zobaczę, że jeszcze nie wstałyście, to uwierzcie mi, następna pobudka już nie będzie taka delikatna. Przypominam, że o 10:30, to już musimy być z walizkami przy autokarze, a stamtąd na lotnisko. Nie wiem jak z tym kacem sobie poradzicie, ale mam nadzieję, że ta woda i tabletki wam pomoże – i ruszyłam do łazienki. Nie wiem czy ktoś mnie tam słuchał, czy może mówiłam sama do siebie, ale mam nadzieję, że jednak coś wyłapały, bo nie mam zamiaru się z nimi użerać.
Wzięłam szybki prysznic, przebrałam się w jakieś wygodne ciuchy i po szybkim wysuszeniu włosów spięłam je w kitkę. Jako tako się pomalowałam, żeby jakoś się prezentować i wyszłam z łazienki.
No tak, tego się mogłam spodziewać. Moje dziewczynki oczywiście nie wstały.
- To jak? Wstajecie? – zapytałam ruszając powrotem do łazienki po zimna wodę.
- No dobra, już dobra – usłyszałam zachrypnięty głos Jane. Uśmiechnęłam się zwycięzko. – Człowieku, wypiłaś najwięcej z nas wszystkich, a latasz jakbyś miała petardę w dupie. Jak ty to zrobiłaś? – pytanie zadane z jej ust było jednym wielkim bełkotem. Zaczęła się podnosić. – Ło Matulu… - jęknęła z bólu. – Dosypali mi coś, że aż tak mnie boli głowa? – zadała sobie pytanie. – Dobra, dasz radę.
Obserwowałam jej monolog do samej siebie z rozbawieniem.
Wstała ociężale i ruszyła do Mary. Dosłownie rypnęła się na jej łóżko (czytaj, na niej).
- Co ty… Ał.. Mój łeb – zajęczała Mary.
Nie no komedia, tylko ustawić wygodny fotel i zrobić popcorn.
- Wstawaj, bo Soph wyciągnie ciężkie działa – wychrypiała Jane i wstała z niej. Na oślep znalazła wodę i tabletki, i na raz wzięła dwie na raz. Wypiła całą butelkę wody i bez słowa ruszyła ku swoje walize przy okazji depcząc po innych ciuchach. Znalazła coś odpowiedniego i ruszyła do łazienki. Już otwierała buzię, żeby jej coś powiedzieć.
- Nawet nie próbuj. Cicho. Cisza – powiedziała i zniknęła za drzwiami. Z uśmiechem odwróciłam się do Mary.
- Dobra, dobra, wstaję – podniosła ociężale ręce w geście obronnym. Następnie postąpiła jak Jane i jedyne co jej zostało to czekać, aż rudzielec wyjdzie z łazienki. Wyszłam na balkon nacieszyć się tymi ostatnimi chwilami w pięknym miejscu.
Zobaczyłam obok Liama.
- O widzę, że nie cierpisz jakoś poważnie po imprezie – popatrzył zdzwoniony.
- Ma się tą mocną głowę. Czego nie można powiedzieć o twojej dziewczynie – zaśmiałam się.
- Taa, ona też sobie nie szczędziła alkoholu – zaśmiał się.
- Chyba się będziesz musiał nią zająć – zasugerowałam.
- To będzie horror. Ale czego się nie robi dla swojej dziewczyny – złapał się za serce w teatralnym geście.
- Właśnie taką miałam nadzieję – uśmiechnęłam się szeroko.
- Dobra, idę skończyć się pakować – pomachał mi.
Spojrzałam na morze i westchnęłam głęboko.
To koniec wyjazdu. Wracamy do szarej rzeczywistości.
Trzeba będzie się zmierzyć z tym wszystkim. I przede wszystkim, przygotować do spotkania z Arią. Będzie masa pracy.
Będę tęsknić za tym chwilami.
Za słońcem.
Plażą.
Przyjaciółmi.
Morzem.
I choć nie chcę.
Brandonem.


****
Wiem, że możecie mnie znienawidzić i wielu z was straciłam, ale PRZEPRASZAM!! Błagam wybaczcie, ale miałam teraz egzaminy gimnazjalne... Mogłam coś wcześniej napisać, ale nie mogłam nic wymyślić... Nie miałam weny... A później egzamin zaczął się zbliżać i musiałam się uczyć, a że naprawdę chciałam go dobrze napisać, to na chwilę odpuściłam pisanie. Teraz już koniec tego. Nie będę miała tak dużo nauki i mam zamiar skończyć to opowiadanie. Już niedługo, kilka rozdziałów. Przysięgam, że nigdy nie odejdę bez skończenia opowiadania. 
Mam nadzieję, że zrozumiecie.... 

Kocham was i mam też nadzieję, że Ci prawdziwi czytelnicy ze mną zostali :) 

Wasza Soph <3

wtorek, 11 lutego 2014

Zahipnotyzowana cz. 47



Rozdział XLVII



Usłyszałam szelest liści. Poruszyłam delikatnie rękoma. Były zdrętwiałe, tak jak i nogi. Czułam jakby cała moja energia wyparowała. Nie miałam nawet siły podnieść powiek.

Zaczęłam nasłuchiwać co się dzieje wokół. Coś po mojej prawej stronie się poruszało. Usłyszałam strzępki rozmów. Wszystkie dźwięki zlewały się ze sobą.

Nagle uzmysłowiłam sobie, co się stało.

Tętno od razu mi podskoczyło. Musiałam wstawać! Sophie, oni sobie sami nie poradzą! Musisz im pomóc, nie możesz ich zostawić samych.

Dasz radę do cholery.

Otworzyłam powoli oczy i z ogromnym wysiłkiem wsparłam się na łokciach. Usłyszałam jak ktoś coś do mnie mówi, ale nie mogłam rozróżnić pojedynczych słów. Rozejrzałam się wokół i aż oniemiałam z wrażenia.

Wokół mnie leżały nieruchome, blade ciała.

Wciągnęłam mocno powietrze w płuca.

Jak…?

Brandon!

Gdzie on jest?

Nie.. błagam. Niech tu będzie. Błagam!

Ignorując odrętwienie i ból w ciele usiadłam.

Nie docierały do mnie żadne zdania osób wokół. Szukałam wokół jedynie Brandona.

Lecz moje nadzieje powoli zaczęły gasnąć. W gardle uformowała się ogromna gula, której nie byłam w stanie przełknąć. Obraz zaczął mi się zamazywać.

Stanęłam na chwiejnych nogach.

Musi tu gdzieś być. Nie poddam się dopóki go nie znajdę.

Przestań beczeć i zacznij go szukać. Nie bądź beksą. Jesteś silna.

Ignorując ból ruszyłam w miejsce, gdzie ostatni raz widziałam Brandona.

Ktoś za mną krzyczał, próbował mnie zatrzymać, ale ja nie zwracałam na to uwagi. Jeśli to nie był on, nic mnie nie obchodziło, co ode mnie chcą. Po chwili dostrzegłam jakiś zarys. Przyspieszyłam. Zauważyłam jakąś osobę pochylającą się na ciałem. Odległość między nimi zaczęła maleć. Po chwili zorientowałam się, że stoi tam Miranda.

O mój Boże.

Tam leżał Brandon!

W moich oczach pojawiły się łzy.

Ignorując wszystko wokół pobiegłam w ich stronę.

Padłam na kolana przed ciałem chłopaka.

Z mojej piersi wyrwał się szloch.

- Brandon – szepnęłam dotykając delikatnie jego policzka. – To wszystko moja wina. – sięgnęłam po jego dłonie i przytuliłam je do swojego policzka.

- Lubię dreszczyk emocji– usłyszałam zachrypnięty głos.

Otworzyłam szeroko oczy i spojrzałam zaskoczona na twarz chłopaka.

Uśmiechnął się do mnie lekko. – Hej.

Miałam ochotę go przytulić, ale bałam się, że mogę mu coś zrobić, albo że go coś boli. Nie mogłam nic z siebie wydusić. Jeszcze nigdy w życiu nie odczuwałam tak wielkiej ulgi.

Chłopak podniósł się na łokciach.

- Jesteś ranny? – przestraszyłam się widząc, jak się krzywi z bólu.

- Spokojnie. Nic mi nie jest.

Przyjrzał mi się dokładnie.

Wiedziałam ja, wyglądam. Ledwie co mogłam się utrzyma ć na nogach. Byłam bardzo słaba.

Brandon spojrzał za moje plecy. Podążyłam za jego wzrokiem.

- Musimy stąd iść – zaczęłam panikować. – Zanim się obudzi.

Chciałam wstać na równe nogi, ale zakręciło mi się w głowie.

Chłopak pomógł mi usiąść na ziemi.

- Sophie, spokojnie – złapał w swoje dłonie moją twarz i odwrócił w swoją stronę. – Posłuchaj. Już nie musisz się bać. On nie żyje.

Na początku nie docierały do mnie jego słowa. Chciałam stąd uciec. Jak najdalej. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, co on do mnie powiedział. Patrzyłam na niego niedowierzając.

- Jak? – wychrypiałam. – Kto? Kiedy? Przecież ty z nim walczyłeś… i prawie …- nagle wszystko do mnie wróciło.

Wszystko ci działo się niespełna kilkanaście minut temu.

Przerażona zakryłam usta dłońmi. Jak ja? Przecież nie jestem wystarczająco silna. Przecież jeszcze nie jestem gotowa. Nie potrafię kontrolować swojej mocy, nie umiem się nią posługiwać.

Wszystko wokół zniknęło. W mojej głowie od nowa zaczęły przewijać się sceny z przed chwili.

Widziałam każdy szczegół. Jakbym wyszła ze swojego ciała i obserwowała co się dzieje. Wszystko działo się w zwolnionym tempie. Od momentu kiedy pojawiliśmy się tutaj, przez przyjście Czarnego. Walka. A później moment, w którym dostrzegłam Brandona. Ujrzałam na swojej twarzy determinację.

Jeszcze nigdy w życiu nie widziałam czegoś takiego.

W oczach pojawiły się iskry. Z mojego ciała wyleciała jakaś moc. Przed tym jak zemdlałam wszystkie inne ciała wrogów padły na ziemię.

W tym momencie wróciłam do swojego ciała.

Nabrałam mocno powietrza.

- Soph, wszystko w porządku? – zapytał zmartwiony Bran.

- Ja… - przerwałam przerażona. – To ja. To ja to zrobiłam.

- Hej spokojnie – odezwała się Miranda, na którą wcześniej nie zwracałam uwagi. – Brandon, ona opada z sił. Musimy ją stąd jak najszybciej zabrać. Ciebie z resztą też – dodała.

- Nic mi nie je… - zaczęłam, ale w ty momencie poczułam, że cała adrenalina ze mnie spływa. To co dodawało mi przed chwilą siły teraz zniknęło, a mi przed oczami zaczęły pojawiać się mroczki.

- Nie ma czasu – usłyszałam zdeterminowanego chłopaka.

Spojrzałam na niego zaskoczona.

Przystawił swój nadgarstek do ust.

- Nie – zaprotestowałam, wiedząc co chce zrobić. – Jesteś słaby. Nie możesz tego zrobić.

- Ja jej pomogę – zaproponowała Miranda.

- Nie – odpowiedział twardym głosem. – Ja to zrobię.

- Nie zgadzam się. Poradzę sobie – albo i nie. Czułam jak z mojego ciała uchodzi cała siła. – Zgodzę się… - przerwałam, żeby nabrać powietrza. – Jeśli ty zrobisz to samo. Wymienimy się.

-Nie! – krzyknął natychmiast. – Nie ma takiej opcji. Nie jesteś wystarczająco silna. Nie możesz tak ryzykować. Nie możemy Cię stracić.

- Inaczej się nie zgodzę – mój głos był słaby.

Spojrzałam na nogę Brandona.

- Boże, Musisz to wyciągnąć – w udzie miał drewniany kołek.

- Nic mi nie będzie – mimo swoich słów skrzywił się z bólu, kiedy dotknął rany. Sięgnął po kołek i wyrwał go ze swojej nogi.

Zauważyłam jak zaciska zęby, ale nie wydobył z siebie żadnego dźwięku.

- Potrzebujesz mojej krwi, tak samo jak ja twojej – odezwałam się w końcu.

Spojrzał na mnie, a stal w jego oczach lekko złagodniała.

Westchnął i zamknął oczy.

- Dobra – zaskoczył mnie tym. Byłam pewna, że się nie zgodzi.

- Brandon, jesteś pewny – zapytała Miranda.

- Tak jestem pewny. Inaczej jej nie pomożemy – przeniósł swój wzrok na mnie. – Gotowa?

Przygryzłam wargę.

- Tak.

Miranda wciąż patrzyła na nas nieufnie, ale wiedziała, że i tak nie może nic zrobić.

Chłopak przybliżył się i usiadł naprzeciwko mnie.

Uśmiechnął się do mnie lekko, chcąc dodać mi otuchy.

Dasz radę Soph. Jesteś silna. Musisz pomóc Brandonowi i sobie.

Chłopak sięgnął po moją dłoń i przybliżył do swoich ust.

Zamknęłam oczy czekając na ukłucie.

To jednak nie nadeszło.

Poczułam delikatny pocałunek na wewnętrznej stronie mojego nadgarstka.

Spojrzałam na niego zaskoczona.

Mój puls był bardzo szybki, co wampir na pewno zauważył.

Kciukiem pogładził skórę na mojej ręce, a swoją przyłożył do ust.

Zatopił w niej swoje kły i przysunął do moich warg.

- Dasz radę – uśmiechnął się pocieszająco. Przyłożył moją dłoń do swoich ust.

Równocześnie zaczęliśmy pić swoją krew.

Skrzywiłam się czując ukłucie. Z wahaniem przełknęłam pierwsze krople. Czułam metaliczny posmak, nie był zbyt przyjemny, ale wiedziałam, że muszę kontynuować, dla własnego dobra.

Czułam usta Brandona na swoim nadgarstku, ale on równocześnie głaskał mnie kciukiem po zewnętrznej stronie mojej dłoni. Wiedziałam, że chciał dodać mi otuchy, uświadomić, że wszystko będzie w porządku. Napięcie zaczęło schodzić z mojego ciała, nieco się rozluźniłam. Spojrzałam na chłopaka. Przyglądał się mi. Jego oczy były zaczerwienione. Wyglądał zupełnie inaczej. Mimo tego, że każdy inny byłby w tej chwili przerażony tym widokiem, ja się go nie bałam. Byłam pewna, że nic mi nie zrobi. Ufałam mu. Pomiędzy nami była jakaś więź, która teraz miała ogromną moc. Czułam, jakby coś było pomiędzy nami, jakaś niewidzialna nić, która powoli zaczęła się pojawiać przed moimi oczami. Coś co nas do siebie przyciąga, jakbyśmy byli jednością.

Skupiłam się na tym, żeby wypić jeszcze trochę jego krwi.

W pewnym momencie poczułam, jakbym się zatracała.

Mimo wszystko, to nie było złe uczucie. Moje tętno przyspieszyło, a ja sama poczułam coś naprawdę dziwnego.

Nie wiedziałam co się dzieje. Przed oczami nagle zaczęły przewijać mi się przeróżne sceny. Jak sceny z filmów. Nie mogłam odróżnić żadnej z nich. Poruszały się zbyt szybko.

Nie mogłam poznać żadnej postaci, wszystko było zamazane.

Jakby ktoś wcisnął w pilocie przycisk przyspieszania.

Byłam zdezorientowana, nie mogłam powstrzymać tego pokazu.

Postanowiłam skupić się na tym.

Skoro nie mogłam tego powstrzymać, musiałam się dowiedzieć co to jest.

Nawet jeśli to jest sen, czułam, że to jest ważne. Bardzo ważne za wszelką cenę chciałam się dowiedzieć co, nawet jeśli później miałam tego żałować.

Skupiłam się na tym.

Sceny powoli zaczęły być wyraźniejsze. Film zaczął zwalniać, a ja mogłam dostrzec już zarysy twarzy i przedmiotów.

W pewnym momencie zorientowałam się co to jest.

O Mój Boże…

Jestem w umyśle Brandona.

A przez moją głowę przewijają się sceny z jego życia.

Każdy szczegół, wszystko co się działo w jego życiu, widzę teraz przed moimi oczami.

Nie wiem, czy chcę widzieć to wszystko.

Przed moimi oczami pojawiła się dziwna scena.  

Znajdowałam się w jakiejś uliczce, było ciemno, a alejka było oświetlana jedynie przez migającą latarnie znajdującą się nieopodal.

Dostrzegłam na końcu uliczki mężczyznę, kiedy dokładniej się przyjrzałam, zorientowałam się, że to jest Brandon. Wyglądał zupełnie inaczej. Wciąż był bardzo przystojny, ale nie widziałam u niego tego błysku w oczach.

Był bardzo blady, miał sińce pod oczami.

Wyglądał okropnie, był zmizerniały.

W jednej chwili przed nimi pojawiło się dwóch potężnych mężczyzn. Zaczęli go okładać pięściami po brzuchu, plecach, twarzy, dosłownie wszędzie. Nie mogłam na to patrzeć.

Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że on mógł coś takiego przeżyć.

Ale dlaczego on się nie broni? Przecież jest wampirem!

Nagle mnie olśniło.

To jest jeszcze sprzed jego przemiany.

Z moich oczu leciały łzy, a ja nie mogłam patrzeć na to, co się dzieje przede mną, coś co się działo kiedyś.

 Błagam, nie chcę tego widzieć, weźcie to ode mnie!

Nagle wszystko ruszyło do przodu.

Brandon leżący na jakimś łóżku, widziałam mnóstwo ludzi obok niego. Kilka znajomych twarzy.

 On nieprzytomny.

I nagle kolejna scena.

On cały i zdrowy. Stoi przed jakimś magazynem i na coś czeka.

Albo na kogoś.

Nie znienawidź mnie – usłyszałam gdzieś z głębi.

Zobaczyłam tych samych mężczyzn, którzy go pobili.

Jego oczy zapłonęły, poczerwieniały, a na twarzy można było tylko dostrzec nienawiść.

Podbiegł do nich. Najpierw uderzył jednego w głowę tak, że tamten stracił przytomność. Zajął się drugim. Zatopił ostre kły w jego szyi.

Nie.. nie, nie, nie..

Błagam, ja nie chcę tego widzieć.

Wyssał z niego całą krew i zajął się drugim facetem.

Chciałam zamknąć oczy, ale to nie było możliwe. Cały czas widziałam co się dzieje. Nic nie pomagało.

I znowu zmiana.

Kolejna ofiara. I jeszcze kolejna.

Nie mogłam już na to patrzeć.

Byłam przerażona. Jeszcze nigdy nie widziałam takie Brandona.

To było straszne, nie potrafiłam sobie wyobrazić, że tak wyglądało jego życie. A jeśli nadal tak wygląda?

Sophie przestań, on taki nie jest. Przecież teraz tak nie zabija.

Prawda?

Boże, uspokój się.



Brandon



Spojrzałem na Sophie.

Miała zamknięte oczy i była nieobecna.

Zacisnęła powieki i poruszyła się niespokojnie.

Nie.

Tego się obawiałem.

Że to zobaczy.

Widzę jak cierpi.

Samotna łza spłynęła jej po policzku.

Przerwałem połączenie. Z trudem odsunąłem od siebie je nadgarstek.

Sięgnąłem do jej twarzy i otarłem mokrą strużkę.

Odciągnąłem od jej twarzy moją rękę.

Zobaczyłem jak jej ciało zaczyna opadać na ziemię, a oczy nadal były zamknięte. Złapałem ją w swoje objęcia.

Za dużo wrażeń jak dla niej.

Mimo krwi, którą ode mnie przyjęła opadła z sił.

Delikatnie wsunąłem jedną rękę pod jej kolana, a drugą na jej plecy i podniosłem do góry.

Spojrzałem na nią.

Na jej policzkach widniały resztki łez, a twarz spowijał strach. W kącikach ust uzbierała się moja krew.

Nie chciałem, żeby to widziała, dlatego nie zgadzałem się na tą wymianę krwi.

Pewnie teraz mnie znienawidzi.

Widziałem to przerażenie na jej twarzy. Tą odrazę do mnie. Już nie będzie potrafiła mi zaufać.  Przytuliłem ją mocniej do swojego ciała. Była taka bezbronna i delikatna.

Spojrzałem na moich przyjaciół.

Wiedzieli co się przed chwilą stało.

Znają mnie jak nikt inny i wiedzą, jak było kiedyś.

Sabrina uśmiechnęła się do mnie delikatnie, jakby chciała mi przekazać, że wszystko będzie dobrze.

Westchnąłem głęboko i ruszyłem za przyjaciółmi. Boję się, że to jest ostatni raz, kiedy będę mógł trzymać Soph w objęciach.

Sophie



Usłyszałam jakieś szmery obok siebie. Poczułam podmuch wiatry.

Zamrugałam powiekami nie mogąc przyzwyczaić swoich oczu do ostrego światła.

Poczułam pulsujący ból rozsadzający mi czaszkę, aż jęknęłam.

- Sophie? – usłyszałam tuż obok siebie damski głos. Otworzyłam szerzej oczy i spojrzałam w tamtą stronę.

- Jane – szepnęłam. Odchrząknęłam pozbywając się chrypki, która nie pozwalała mi na normalne mówienie.

- Boże, tak się bałam – usiadła na moim łóżku i mocno mnie przytuliła. Odwzajemniłam uścisk, lecz z mniejszą siłą. – Jak się czujesz? Tak się cieszę, że tu jesteś. – odkleiła się ode mnie i uważnie mnie obejrzała. Uśmiechnęłam się delikatnie widząc jej troskę.

- Już jest okej. Naprawdę – zapewniłam ją widząc, że niezbyt chce mi wierzyć.

Nagle oderwała się ode mnie i zmrużyła oczy.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś? – zapytała z wyrzutem.

Zmarszczyłam brwi skonsternowana.

- Brandon mi wszystko powiedział. Nie! – uniosła dłoń widząc, ze chcę jej przerwać – Wymusiłam to na nim. Nie miał wyboru. A ty mogłaś mi powiedzieć!

- Przepraszam. Naprawdę chciałam Ci wszystko powiedzieć, ale nie mogłam. Bałam się o Ciebie. Mogłaś być w niebezpieczeństwie – odpowiedziałam.

- I co Ci z tego przyszło? To nie mnie porwali i więzili. Sophie myślałam, że sobie ufamy – zmarszczyła brwi.

- Ufam Ci! Oczywiście, że Ci ufam, ale nie chciałam, żeby ktokolwiek Ci coś zrobił. Naprawdę przepraszam. Wybacz Jane. Od teraz będziesz wiedzieć o wszystkim, bez wyjątku. Nie będę Ci okłamywać. Przysięgam. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką i naprawdę mi na Tobie zależy – dziewczyna spojrzała na mnie i jeszcze raz wzięła mnie w swoje objęcia.

- Kocham Cię głupku – zaśmiała się.

- Ja Ciebie też rudzielcu – zachichotałam.

Odsunęłyśmy się od siebie.

Rozejrzałam się po pokoju. Byłyśmy w naszym pokoju w domku. Zmarszczyłam brwi. Gdzie był Brandon?

Nagle wszystko do mnie wróciło.

Każdy moment.

Wciągnęłam garstkę powietrza do ust.

- Gdzie jest Brandon? – zapytałam patrząc Jane w oczy.

Uśmiechnęła się szeroko.

- Siedział tu praktycznie cały czas od kiedy Cię przyniósł. Strasznie się o Ciebie martwił mimo że wiedział, że wszystko będzie w porządku – szturchnęła mnie lekko łokciem i się roześmiała.

Zawtórowałam jej.

Nagle wróciło do mnie wspomnienie z umysłu Brandona.

On ich zabił. On ich wszystkich zabił.

Ci wszyscy ludzie

Młodzi, starzy.

Ojcowie, matki, babcie, dziadkowie, siostry, bracia.

Każdego zabijał.

Bez skrupułów, z zimną krwią.

Później scena się zmieniła.

Nie pamiętałam jej.

Moment poznania Sabriny, Mirandy, Michaela.

Oni mu tak bardzo pomogli. Wyprowadzili go ze złej drogi.

Nauczyli go jak istnieć bez zabijania.

Kilka innych scen. Dużo śmiechu.

Aż w końcu ten jeden moment.

Jakby najwyraźniejszy z nich wszystkich. Najbardziej żywy.

Było w nim tyle energii, jak w żadnym innym wspomnieniu. Więcej nawet niż w momencie poznania przyjaciół.

Byłam w nim ja.

Fragment w moim pokoju. Ten który wydawał się być tylko snem.

Pierwsze spotkanie w szkole.

Pierwsza rozmowa.

Urodziny, ujawnienie się moich mocy.

Pierwszy trening.

Pierwszy pocałunek.

Każde wspomnienie, każdy najmniejszy moment.

Wszystkie sceny były takie…. Nie umiałam tego opisać. Jakby wyjątkowe. Jakby jego umysł zaszył je w oddzielnej specjalnej szufladzie ze specjalnym pięknym złotym kluczem.

- Sophie? – nagle usłyszałam.

Wyrwałam się z tego. Czymkolwiek to było. Mimo wszystko na mojej twarzy zakwitł uśmiech.

- Hm? – podniosłam wzrok na zaciekawioną dziewczynę.

- Przyprowadzić Brandona – poruszyła sugestywnie brwiami.

Przewróciłam oczami.

- Jeśli możesz – przygryzłam dolną wargę.

- Widziałam to! – nagle wykrzyknęła i wskazała na mnie palcem.

- Co? – zapytałam rozglądając się dookoła.

- Nie udawaj! Widziałam jak Ci się oczy zaświeciły! Nie ukryjesz tego przede mną! Przed kim jak przed kim, ale przede mną nigdy! Widziałam to i wiem co to znaczy – uśmiechnęła się z triumfem. – Zakochałaś się! Wiem to! Nasza Sophie się zakochała! – zaczęła śpiewać.

- Zamknij się! – trzepnęłam ją w ramię.

- Bo co? Bo mówię prawdę? Sama dobrze wiesz jak jest. A poza tym znam Cię lepiej niż własną kieszeń! – zaczęła sobie nucić pod nosem.

- Dobra, już się zamknij i idź go przyprowadź – westchnęłam głęboko. Cholera… ona ma rację.

Dopiero teraz dotarło do mnie co tak naprawdę czuje.

Kurde… naprawdę do niego coś czuję.

Pierdzielisz głupoty Sophie!

Nie coś, tylko MIŁOŚĆ! I to przed wielkie M.

Ale jak to jest z nim? Czy on coś czuje?

No jasne, że czuje idiotko! To co widziałaś w jego umyśle wszystko wyjaśnia.

A jeśli to są tylko zwidy? Skutki uboczne po tym wszystkim przez co przeszłaś?

Przestań o tym myśleć!

- Już idę – mrugnęła do mnie i tanecznym krokiem wyszła z pokoju.

Wzięłam głęboki wdech i czekałam aż drzwi się otworzą.

W pewnym momencie zobaczyłam, jak klamka się porusza, a drewniana płyta uchyla się.

W pokoju pojawił się Brandon.

Spojrzałam na jego twarz. Nie wyrażała nic. Kompletnie nic.

Jedynie jego ciemne oczy lustrowały moją osobę.

Uśmiechnęłam się niepewnie.

- Usiądziesz? – zapytałam przesuwając się na łóżku.

Skinął niepewnie głową i podszedł do mnie.

Usiadł na skraju materaca, przez co zmarszczyłam brwi skonsternowana.

- Jak się czujesz? – zapytał nadal z kamienną twarzą.

- Już o wiele lepiej – posłałam mu mały uśmiech. – Dziękuję.

Jest! W końcu jego twarz wyraziła jakieś emocje.

- Za co? – był zdziwiony.

- Za wszystko. Za to, że mnie uratowałeś przed… - nie potrafiłam dokończyć. – Za to, że się tak o mnie troszczyłeś. Że nie przestałeś mnie szukać. Za to, że mi pomogłeś, że jesteś. Naprawdę Ci dziękuję.

- Nie mógłbym inaczej postąpić – moje serce załomotało w piersi na te słowa. – Takie jest moje zadanie i musiałem się wywiązać z obietnicy – i momentalnie pękło na milion kawałków nie pozostawiając po sobie nić. Kompletna pustka.

Z trudem przełknęłam ślinę, a uśmiech zbladł.

Odchrząknęłam, by móc coś powiedzieć. Z całej siły pragnęłam, aby mój głos się nie załamał.

Weź głęboki oddech i nie pokazuj po sobie, że Cię to zraniło.

- Tak jasne. Musisz mnie chronić – spróbowałam się uśmiechnąć, ale chyba mi to nie wyszło.

Odwróciłam od niego wzrok i patrzyłam na wszystko, byle by nie na niego.

Miałaś racje. On nic nie czuje. Wykonuje tylko swoje obowiązki. Łudziłaś się. Jak zwykle. Myślałaś, że ktoś taki jak on się Tobą zainteresuje? No i co z tego, że Cię pocałował? Całował miliony kobiet! Nie jesteś jedyną. Chciał Cię uspokoić, to Cię pocałował.

A wspomnienia? Ubzdurałaś to sobie! Człowieku, masz wybujałą wyobraźnie! Książki powinnaś zacząć czytać, a nie wymyślać sobie takie bzdury. Musiałaś nieźle zaryć łbem o ziemię.

A że ty sobie ubzdurałaś coś innego i zakochałaś się w nim jak ta idiotka, to już jest tylko i wyłącznie twoja wina.

- Tak… w każdym razie dziękuję Ci – westchnęłam przeciągle. – Wiesz co? Chyba jeszcze muszę odpocząć, jestem jeszcze trochę zmęczona – kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo.

- Ymm. Jasne, zbieraj siły. Już wychodzę – z ociąganiem wstał z łóżka i ruszył do drzwi. – Jak będziesz potrzebować czegoś to wołaj….

- Tak zawołam Jane, wiem – przerwałam mu. Nie chciałam tego słyszeć. Nie chciałam się łudzić, budzić w sobie nadziei.

- Tak – zawahał się z ręką na klamce i widziałam, że coś jeszcze chce powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował.

Kiedy usłyszałam jak drzwi się zatrzaskują poczułam jak w moich oczach pojawiają się łzy. Mimo że próbowałam powstrzymać, jedna samotna kropla potoczyła się po moim policzku.

Niestety, po tej jednej pojawiły się kolejne.

I już nie mogłam powstrzymać potoku łez.

Zatrzymałam w sobie szloch i wtuliłam twarz w poduszkę.

Nie mógł Cię tak zranić.

Przestań płakać.

Uspokój się.



*****
Powieście! Uduście! Potnijcie! Rzućcie z wieżowca! Na szubienice!
Spalcie! Podetnijcie żyły! 
Zabijcie!
Możecie! Pozwalam!
Przepraszam!
Jestem straszna, wredna, głupia, nie dbam o was! Jestem beznadziejna!
Wiem, że zawaliłam!
Naprawdę nie chciałam zrobić aż takiej przerwy. 
Po prostu miałam zawaloną głowę. Masę nauki i brak weny. 
Ona mnie chyba nie lubi, bo cały czas mnie zostawia.
Wiem, że was bardzo, ale to bardzo zawiodłam. Nie odpisywałam na komentarze pod postem i na żadne pytania na asku, ale po prostu nie dałam rady. Nie chciałam się załamywać tym, że tyle nic nie dodaje. 
Postaram się pisać regularnie, ale nie mogę nic obiecać. Wiecie jak mam... Nie chcę nic obiecywać, bo później się nie wywiąże i ciąży mi to na sercu jak cholera.

Dobra, koniec przemówienia.
Jeszcze tylko dodałam nową podstronę o nazwie "INFORMOWANI"
Tam możecie pisać w komentarzach, jeśli chcecie być informowani o tym, że rozdział został dodany. 


P.S
Mam dla was niespodziankę, może zadośćuczynienie. Po prostu chciałam wam pokazać jaką ma zdolną przyjaciółkę. Pisze ona wiersze i jest boska. Więc oto jeden z nich, który kocham <3 <3<3    





Chodź tu na chwilę
potrzymaj mą duszę,
a ja pójdę stad o milę
i się z łez szczęście trochę osuszę
stanę na skale
i powiem Ci czemu
moje serduszko ma kolor dżemu.
Widzisz, mój miły
tak czasem bywa
ze się troszeczkę w twych oczkach rozpływam. Czasem, nierzadko
ma twarz się rumieni
kiedy Twój uśmiech
w blasku się mieni.
Każde Twe słowo jest dla mnie ważne
a gdy Ciebie nie ma,
jak w lutym marznę.
A kiedy nocny koszmar mnie męczy
Twój dotyk sprawia,
ze sen przybiera
kolory tęczy. Przy Tobie umiem latać w przestworzach
oraz podziwiać głębiny morza.
Z serduszka mego, przyjmij te słowa
Kocham Cię, Słoneczko,
O miłości tu mowa!


Wasza Soph :** 

niedziela, 1 grudnia 2013

Zahipnotyzowana cz. 46



Rozdział XLVI


Błagam, żeby to nie był on …
Nie mam sił… 
Dłużej nie dam rady. To wszystko jest już ponad moje siły.
Kroki były coraz głośniejsze. Ktoś bardzo szybko się zbliżał.
Za dużo emocji.
Za dużo tego wszystkiego.
W jednej chwili straciłam wszystkie siły.
Zmarszczyłam z bólem czoło.
Czemu jeszcze tutaj nie doszedł.
Znowu skupiłam się na tych krokach.
Czemu on cały czas krąży. O co chodzi?
A jeśli to nie on?
A jeśli to ktoś inny? Może chce mi pomóc?
Z trudem uniosłam głowę. Zamazany obraz utrudniał mi dostrzeżenie czegokolwiek. Próbowałam coś z siebie wydusić, ale nie dałam rady.
Zacisnęłam zła zęby.
Nawet ta cholerna krew nie pomogła!
Głowa wciąż pulsowała.
Nagle usłyszałam jak ten ktoś jest przy wejściu do części jaskini, w której ja się znajduje.
Zamrugałam kilka razy, by móc wyraźnie dostrzec co się dzieje przed moimi oczyma.
Nagle ujrzałam znajomą sylwetkę. Wstrzymałam oddech zaskoczona i zdezorientowana.
Nie, to jest jakiś sen.
To jest niemożliwe. Boże jeśli, to wszystko tylko mi się śni, spraw by trwało wiecznie. Błagam.
Przyjrzałam dokładniej postaci. Nie mogę się mylić. Przecież nikt tak nie wygląda. To nie może być moja wyobraźnia. To jest zbyt żywe. On jest zbyt prawdziwy.
- O mój Boże, Sophie – usłyszałam jego głos, a moje serce zagalopowało. Pojawił się przy moim boku w mgnieniu oka.
- Oh Boże. To naprawdę ty. Tak się bałem – dotknął delikatnie mojego policzka. Spojrzałam na niego nie mogąc uwierzyć.
- Brandon – wychrypiałam ze ściśniętym gardłem. W moich oczach pojawiły się łzy, które po chwili spływały już po moich policzkach.
- Co oni Ci zrobili? – spojrzał na moje ciało. W jego oczach pojawiły się niebezpieczne iskierki. – Już spokojnie. Uwolnię Cię. Tylko się nie ruszaj.
- Dziękuję – wyszeptałam, próbowałam przywołać na twarz uśmiech, lecz nie udało mi się.
Brandon podszedł do moich związanych rąk. Dotknął więzów.
- Cholera – syknął.
- To się nie uda – powiedziałam słabo. Przecież jego to też rani. Nie ma szans.
- Uda się – powiedział z naciskiem. Uwierzyłam mu. Dzięki niemu wróciło mi trochę życia.
Poczułam jak więzy zaczynają się poruszać. Jęknęłam z bólu.
Już zapomniałam jakie to było uczycie. Wcześniej za często przez to robiłam sobie krzywdę, musiałam przestać, by mieć siły.
- Przepraszam. Inaczej się nie uda. Postaram się być delikatny – usłyszałam jego kojący głos. Wstrzymałam oddech i zagryzłam dolną wargę. Tyle wytrzymałam, to teraz też dam radę. Jestem uratowana.
Gdy więzy zaczęły się poluźniać poczułam smak mojej krwi w ustach. Wypuściłam wargę z ust i zacisnęłam zęby.
Już niedużo.
Nagle poczułam, że moje ręce są już wolne.
Oh Boże, jak dobrze jest móc czuć swoje ręce. Przeniosłam je przed siebie. Prawie nie czułam mięśni w ramionach.
Poruszyłam moimi obolałymi ramionami.
Nie chciałam patrzeć na swoje nadgarstki. Wiedziałam jak wyglądają. Całe pokaleczone i zakrwawione.
- Jeszcze tylko nogi. Wiem, że wytrzymasz – spojrzałam na twarz Brandona. Uśmiechnął się lekko, choć nie dosięgnęło to jego oczu. Wziął się za drugie więzy. Zamknęłam oczy i nie myślałam o bólu.
Po chwili byłam wolna. Poruszyłam delikatnie stopami. Do nich też dopłynęła krew.
- Jesteś dzielna – ukucnął przede mną i przyjrzał się mojej twarzy. – Soph, tak mi przykro, że Cię to spotkało – zmarszczył brwi i spojrzał na moje nadgarstki. Przejechał palcem po przecięciach. Syknęłam przez zęby. – Przepraszam. Po prostu nie mogę zrozumieć. Nie potrafię – wziął moją dłoń w swoje i delikatnie dotknął swoimi wargami. Poczułam ciepło w miejscu, gdzie jego usta dotknęły moją skórę.
- Tak się cieszę, że tutaj jesteś – powiedziałam cicho. – Już dłużej nie dałabym radę.
- Tak mi przykro – wyszeptał w moje dłonie. – Naprawdę. Gdybym mógł być na twoim miejscu – przymknął na moment oczy.
- Nie mów tak – wyszeptałam czując pod palcami lekki zarost.
- Jak zwykle szlachetna – posłał mi słaby uśmiech. – Chodź, musimy stąd znikać. Nie mamy zbyt wiele czasu. Dasz radę wstać? – zapytał patrząc na mnie uważnie.
- Nie wiem. Spróbuję. Pomożesz mi  - spojrzałam na niego i wyciągnęłam słabe ręce.
- Jasne – złapał mnie za dłonie i pomógł wstać na równe nogi.
Ledwo co czułam nogi. Niepewnie zaczęłam ruszać nogami. Czułam dłonie Brandona na swoich ramionach. Przytrzymywał mnie na równych nogach.
- Dasz radę? – przypatrywał się moim niepewnym ruchom
Z uporem szłam na przód. Boże, jakie to jest trudne.
W pewnym momencie zachwiałam się, na szczęście obok mnie wciął był chłopak i złapał mnie w ramiona. Jęknęłam z bezradności.
- Nie dam radę – wyszlochałam.
- Spokojnie. I tak damy sobie radę. Na zewnątrz czekają na nas Sabrina, Michael i Miranda. Wezmę Cię na ręce.
- Nie – zaprotestowałam. – Pomóż mi iść. Nie możesz tracić sił. Musisz mieć wyostrzone zmysły i nie możesz skupiać na mnie całej uwagi – wyznałam.
Pokiwał głową i otoczył mnie mocno ramieniem. Wiedziałam, że nie pozwoli mi upaść. Czułam, jego silne ramie wokół talii.
Ruszyliśmy przed siebie.
Ile dni siedziałam tu uwięziona? Jak długo?
Brandon cały czas rozglądał się wokół. Czułam, jak jego mięśnie są spięte. Cały czas czuwał i był gotowy ruszyć do boju.
Po pewnym czasie, w oddali dostrzegłam światło.
Aż westchnęłam. Usłyszałam jak na zewnątrz śpiewają ptaki. Poczułam przepływ świeżego powietrza. Tego mi brakowało.
Zaczęliśmy się zbliżaj do tego punktu.
- Nie ruszaj się – Brandon nagle wyprostował się i mocniej przycisnął mnie do siebie.
Nagle usłyszałam jak ktoś za nam warczy. Brandon szybko odwrócił się w drugą stronę. Poczułam jak jego palce zaciskają się na moim biodrze. Spojrzałam w stronę intruza.
Widziałam go gdzieś. Tak. Na pewno.
- Lepiej ją wypuść – kiedy usłyszałam jego głos zadrżałam. Był przesiąknięty jadem.
- Lepiej ty stąd uciekaj – wysyczał w odpowiedzi.
Dostrzegła, że wampir w jednej chwili zniknął z miejsca, w którym stał. Jednak nie zdążył pojawić się przy nas, gdy Brandon rzucił nim o ścianę swoją siłą woli. Zrobił to z taką mocą, że tamten nie miał już szans. Wstrzymałam oddech.
Poczułam, jak jego palce głaszczą mój bok.
- Musiałem to zrobić – przytulił mnie. – Chodź, musimy stąd znikać nim pojawią się kolejni.
Po tych słowach wyszliśmy na zewnątrz.
Dzienne światło poraziło mnie, ale i tak czułam ogromną radość.
Wciągnęłam mocno powietrze w swoje płuca.
Poczułam zapach świeżego powietrza.
Spojrzałam za siebie.
Byłam w jakiejś kopalni.
- Sophie – usłyszałam gdzieś obok. Z trudem spojrzałam w tamtą stronę.
Nieopodal stali Michael, Miranda i Sabrina.
- Jak dobrze, że jesteś całą – uśmiechnął się chłopak.
- Musimy szybko stąd znikać – oznajmi Brandon. Wszyscy zgodnie pokiwali głowami i ruszyliśmy w głąb lasu.
Z coraz większym wysiłkiem poruszałam się. Moje nogi były coraz cięższe i wiedziałam, że mogę iść tylko dzięki Branowi. Dzięki temu, że mnie trzyma.
Nie przeszliśmy daleko, kiedy nagle usłyszałam szelest liści. Spojrzałam w stronę, z której dochodził ten dźwięk. Nikogo tam nie było, ale na pewno się nie pomyliłam.
Nikt oprócz mnie tego nie usłyszał.
Szturchnęłam Brandona i stanęłam w miejscu.
- O co chodzi? – spojrzał na mnie z troską. Pokazałam mu ruchem głowy miejsce, w którym ktoś musiał być. Chłopak od razu zrozumiał o co mi chodzi. Spojrzał w tamtą stronę i zmrużył oczy.
Pokazał reszcie, żeby byli cicho.
Nie możemy pokazać, że wiemy, że ktoś tutaj jest
Usłyszałam głos w głowie.
Już zapomniałam jakie to uczucie. Pokiwałam niepewnie głową.
Chodźmy dalej
Szliśmy dalej, ale widziałam, ze reszta jest równie spięta co ja. Każdy był czujny.
Usłyszałam jak coś za nami się porusza. Mój puls przyspieszył, a mięśnie były mocno spięte.
Brandon delikatnie pogładził mój bok.
Spokojnie. Nie pozwolę, żeby coś Ci się stało.
Usłyszałam jego głos.
Wiem. Wiem.
Chciałam mu to wysłać, ale nie miałam na tyle siły.
- Wybieracie się gdzieś? – usłyszałam za sobą głos, który prześladował mnie przed ostatnie dni. Stanęłam jak wryta. Poczułam gulę w gardle.
Razem z Brandonem odwróciliśmy się w stronę Czarnego.
Na jego usta wypłynął przebiegły uśmiech.
- Tak. Wybieramy się – chłopak mocniej objął mnie w pasie.
- Nie wydaje mi się – postukał się w podbródek. – Przepraszam. Nie wydaje nam się – Czarny obejrzał się za siebie.
Nagle zza jego pleców pojawiły się kolejne wampiry.
- Lepiej oddajcie nam ją teraz. Nie chcemy niczyjej śmierci – jego śmiech rozniósł się wokół nas.
Przeszły mnie znajome dreszcze.
Takie same jak w jaskini.
Przymknęłam oczy. Nie, nie mogę sobie teraz pozwolić na słabość.
Z trudem stanęłam wyprostowana z podniesioną głową.
- I jak Sophie? Nie jesteś jeszcze głodna? Może chcesz jeszcze się pożywić? – patrzyłam jak z kieszeni spodni wyciąga naczynie z krwią.
Mimowolnie poczułam głód.
Nie!
Jak to się stało?!
Nienawidzisz tego. Nienawidzisz.
Mój oddech przyspieszył, a ja dostałam dodatkowych sił.
Wszystko byłe tylko móc dostać choć kroplę krwi.
Oddychałam przez zaciśnięte zęby.
Przymknęłam oczy. Nie możesz. Nie możesz.
Spojrzałam na twarz Brandona.
Przyglądał mi się uważnie.
Zobaczył ból w moich oczach.
Odwrócił wzrok na Czarnego.
- Jak mogłeś uzależnić ją? – wycedził przez zęby. – Jak mogłeś?! – wrzasnął tak, że aż podskoczyłam w jego ramionach.
Tamten w odpowiedzi tylko się zaśmiał.
- Widzisz kochanie? On nie będzie potrafił tego zaakceptować. Nie pozwoli Ci robić tego, na co naprawdę masz ochotę – patrzył mi w oczy. – Dobrze wiesz, że ja Ci pomogę. U mnie będziesz miała wszystko na co tylko masz ochotę. Władzę, będziesz rządziła swoim życiem. Nikt inny nie będzie Ci mówił co masz robić – posłał mi złowieszczy uśmiech. – To jak będzie?
Jak on śmie?
Jak?
Nagle poczułam, jak ręce Brandona znikają z mojego ciała.
Nie czułam już ich ciepła. Teraz musiałam stać sama.
Usłyszałam krzyk w tym samym momencie, w którym odwróciłam się w stronę chłopaka.
Zobaczyłam, jak jakiś wampir odciągnął go ode mnie.
Zaczęła się między nimi walka.
Brandon rzucił nim o ziemię i skręcił mu kark.
Wstrzymałam oddech obserwując to wszystko.
Widziałam każdy ruch, każdy gest, każdy grymas.
Przełknęłam gulę, która pojawiła się w moim gardle.
Poczułam czyjąś rękę na moim ramieniu. Odskoczyłam wystraszona.
- Spokojnie – powiedziała Sabrina.
Pomogła mi utrzymać równowagę.
- Oh Brandon. Mówiłem serio z tym, że nie chcę niczyjej śmierci. Ale teraz? Co ja mogę zrobić? Ty zabiłeś mojego przyjaciela, to ja muszę się odwdzięczyć tym samym. Czyż nie o to w tym chodzi? – wyszczerzył zęby – pokiwał palcem na swoja gromadę. – Czekaliście na to, prawda? No to teraz macie moje pozwolenie!
Nagle wokół mnie rozpętało się piekło. Wokół mojej postaci pojawili się wszyscy moi przyjaciele i nie pozwolili nikomu się do mnie przedostać.
Zaczęły się walki. Każdy jak tylko mógł używał swoich mocy. Gdzie nie spojrzałam, mogłam dostrzec różne barwy. Przeróżne żywioły.
Z jednej strony przelewała się woda, z drugiej ogień.
W mojej głowie był coraz większy rozgardiasz. Moje postanowienie, żeby nie zemdleć, żeby trzymać się na nogach gdzieś się ulotniło. Ciało zaczęło odmawiać mi posłuszeństwo.
Zaczęło kręcić mi się w głowie.
Wokół mnie mogłam usłyszeć odgłosy walki.
Wszystko to, czego nie chciałam słyszeć, widzieć pojawiało się przede mną, wydarzało się.
Słyszałam jak ktoś wyje.
Krzyki bólu. Śmierci.
Nagle dostrzegłam, jak w miejscu, gdzie powinien być Brandon, nie ma go.
Zaczęłam się rozglądać.
Nigdzie nie mogłam go dostrzec.
Spojrzałam ponad głową Michaela.
Wstrzymałam oddech.
Nie!
Czarny z nim walczył.
Oh Boże, błagam, niech to będzie zły sen. Błagam!
Dostrzegłam, plamy krwi na policzku Brandona.
Oboje byli zmęczeni.
Oboje pragnęli śmierci.
Jakiś wampir zaczął zbliżać się do nich.
Nie zdążyłam nawet krzyknąć, kiedy powalił Brandona.
Zaczęłam przeciskać się między wampirami.
Nie mogłam na to pozwolić.
Nie mogą mu nić zrobić.
On mnie uratował. Nie pozwolę.
Zobaczyłam jak zawył z bólu.
Moje serce się ścisnęło.
Jego twarz wykrzywił grymas.
Błagam, błagam, zostawcie go.
Mimo bólu puściłam się biegiem w ich stronę. Nic mu nie zrobicie.
Poczułam jak wzbiera się we mnie niewyobrażalna siła. Taka, jakiej jeszcze nigdy nie czułam.
Wrzasnęłam niewyobrażalnie głośno, a wszystko co się we mnie budowało od kilku dni w momencie wystrzeliło w kierunku wroga.

Później już była tylko ciemność. 


*****
Tadam! Oto jestem! Znaczy oto jest opowiadanie!
Jak wam mija szkoła? Bo ja mam straszny zapiernicz :D
Już niedługo Mikołaj! Jeeejj ^^
Prezenty gotowe? :3
Dobra, może trochę mi odwala :p
 
 Wiecie co? Trochę mi przykro, że nie chce się komentować moich rozdziałów. Tyle jest obserwatorów a komentarzy 20 po 2 tygodniach.
W sumie to samo z ankietą... 8 głosów, a tyle was podobno jest.
W porządku róbcie jak chcecie, ale miło by było zobaczyć, że ktoś się interesuje tym blogiem i go czyta.
                                               No cóż... Trochę to przykre, ale co ja mogę? 

Skoro wygrały głody na tak, w takim razie Twitter uznaję za oficjalnie otwarty Tamtatadam! (aplauz)
Oto link: 
Może tutaj trochę się uaktywnicie  : )
 Za niedługo dodam stronę na blogu z przenośnikiem na twittera 

Dziękuję, Dobranoc.
Wasza Soph :**