niedziela, 1 grudnia 2013

Zahipnotyzowana cz. 46



Rozdział XLVI


Błagam, żeby to nie był on …
Nie mam sił… 
Dłużej nie dam rady. To wszystko jest już ponad moje siły.
Kroki były coraz głośniejsze. Ktoś bardzo szybko się zbliżał.
Za dużo emocji.
Za dużo tego wszystkiego.
W jednej chwili straciłam wszystkie siły.
Zmarszczyłam z bólem czoło.
Czemu jeszcze tutaj nie doszedł.
Znowu skupiłam się na tych krokach.
Czemu on cały czas krąży. O co chodzi?
A jeśli to nie on?
A jeśli to ktoś inny? Może chce mi pomóc?
Z trudem uniosłam głowę. Zamazany obraz utrudniał mi dostrzeżenie czegokolwiek. Próbowałam coś z siebie wydusić, ale nie dałam rady.
Zacisnęłam zła zęby.
Nawet ta cholerna krew nie pomogła!
Głowa wciąż pulsowała.
Nagle usłyszałam jak ten ktoś jest przy wejściu do części jaskini, w której ja się znajduje.
Zamrugałam kilka razy, by móc wyraźnie dostrzec co się dzieje przed moimi oczyma.
Nagle ujrzałam znajomą sylwetkę. Wstrzymałam oddech zaskoczona i zdezorientowana.
Nie, to jest jakiś sen.
To jest niemożliwe. Boże jeśli, to wszystko tylko mi się śni, spraw by trwało wiecznie. Błagam.
Przyjrzałam dokładniej postaci. Nie mogę się mylić. Przecież nikt tak nie wygląda. To nie może być moja wyobraźnia. To jest zbyt żywe. On jest zbyt prawdziwy.
- O mój Boże, Sophie – usłyszałam jego głos, a moje serce zagalopowało. Pojawił się przy moim boku w mgnieniu oka.
- Oh Boże. To naprawdę ty. Tak się bałem – dotknął delikatnie mojego policzka. Spojrzałam na niego nie mogąc uwierzyć.
- Brandon – wychrypiałam ze ściśniętym gardłem. W moich oczach pojawiły się łzy, które po chwili spływały już po moich policzkach.
- Co oni Ci zrobili? – spojrzał na moje ciało. W jego oczach pojawiły się niebezpieczne iskierki. – Już spokojnie. Uwolnię Cię. Tylko się nie ruszaj.
- Dziękuję – wyszeptałam, próbowałam przywołać na twarz uśmiech, lecz nie udało mi się.
Brandon podszedł do moich związanych rąk. Dotknął więzów.
- Cholera – syknął.
- To się nie uda – powiedziałam słabo. Przecież jego to też rani. Nie ma szans.
- Uda się – powiedział z naciskiem. Uwierzyłam mu. Dzięki niemu wróciło mi trochę życia.
Poczułam jak więzy zaczynają się poruszać. Jęknęłam z bólu.
Już zapomniałam jakie to było uczycie. Wcześniej za często przez to robiłam sobie krzywdę, musiałam przestać, by mieć siły.
- Przepraszam. Inaczej się nie uda. Postaram się być delikatny – usłyszałam jego kojący głos. Wstrzymałam oddech i zagryzłam dolną wargę. Tyle wytrzymałam, to teraz też dam radę. Jestem uratowana.
Gdy więzy zaczęły się poluźniać poczułam smak mojej krwi w ustach. Wypuściłam wargę z ust i zacisnęłam zęby.
Już niedużo.
Nagle poczułam, że moje ręce są już wolne.
Oh Boże, jak dobrze jest móc czuć swoje ręce. Przeniosłam je przed siebie. Prawie nie czułam mięśni w ramionach.
Poruszyłam moimi obolałymi ramionami.
Nie chciałam patrzeć na swoje nadgarstki. Wiedziałam jak wyglądają. Całe pokaleczone i zakrwawione.
- Jeszcze tylko nogi. Wiem, że wytrzymasz – spojrzałam na twarz Brandona. Uśmiechnął się lekko, choć nie dosięgnęło to jego oczu. Wziął się za drugie więzy. Zamknęłam oczy i nie myślałam o bólu.
Po chwili byłam wolna. Poruszyłam delikatnie stopami. Do nich też dopłynęła krew.
- Jesteś dzielna – ukucnął przede mną i przyjrzał się mojej twarzy. – Soph, tak mi przykro, że Cię to spotkało – zmarszczył brwi i spojrzał na moje nadgarstki. Przejechał palcem po przecięciach. Syknęłam przez zęby. – Przepraszam. Po prostu nie mogę zrozumieć. Nie potrafię – wziął moją dłoń w swoje i delikatnie dotknął swoimi wargami. Poczułam ciepło w miejscu, gdzie jego usta dotknęły moją skórę.
- Tak się cieszę, że tutaj jesteś – powiedziałam cicho. – Już dłużej nie dałabym radę.
- Tak mi przykro – wyszeptał w moje dłonie. – Naprawdę. Gdybym mógł być na twoim miejscu – przymknął na moment oczy.
- Nie mów tak – wyszeptałam czując pod palcami lekki zarost.
- Jak zwykle szlachetna – posłał mi słaby uśmiech. – Chodź, musimy stąd znikać. Nie mamy zbyt wiele czasu. Dasz radę wstać? – zapytał patrząc na mnie uważnie.
- Nie wiem. Spróbuję. Pomożesz mi  - spojrzałam na niego i wyciągnęłam słabe ręce.
- Jasne – złapał mnie za dłonie i pomógł wstać na równe nogi.
Ledwo co czułam nogi. Niepewnie zaczęłam ruszać nogami. Czułam dłonie Brandona na swoich ramionach. Przytrzymywał mnie na równych nogach.
- Dasz radę? – przypatrywał się moim niepewnym ruchom
Z uporem szłam na przód. Boże, jakie to jest trudne.
W pewnym momencie zachwiałam się, na szczęście obok mnie wciął był chłopak i złapał mnie w ramiona. Jęknęłam z bezradności.
- Nie dam radę – wyszlochałam.
- Spokojnie. I tak damy sobie radę. Na zewnątrz czekają na nas Sabrina, Michael i Miranda. Wezmę Cię na ręce.
- Nie – zaprotestowałam. – Pomóż mi iść. Nie możesz tracić sił. Musisz mieć wyostrzone zmysły i nie możesz skupiać na mnie całej uwagi – wyznałam.
Pokiwał głową i otoczył mnie mocno ramieniem. Wiedziałam, że nie pozwoli mi upaść. Czułam, jego silne ramie wokół talii.
Ruszyliśmy przed siebie.
Ile dni siedziałam tu uwięziona? Jak długo?
Brandon cały czas rozglądał się wokół. Czułam, jak jego mięśnie są spięte. Cały czas czuwał i był gotowy ruszyć do boju.
Po pewnym czasie, w oddali dostrzegłam światło.
Aż westchnęłam. Usłyszałam jak na zewnątrz śpiewają ptaki. Poczułam przepływ świeżego powietrza. Tego mi brakowało.
Zaczęliśmy się zbliżaj do tego punktu.
- Nie ruszaj się – Brandon nagle wyprostował się i mocniej przycisnął mnie do siebie.
Nagle usłyszałam jak ktoś za nam warczy. Brandon szybko odwrócił się w drugą stronę. Poczułam jak jego palce zaciskają się na moim biodrze. Spojrzałam w stronę intruza.
Widziałam go gdzieś. Tak. Na pewno.
- Lepiej ją wypuść – kiedy usłyszałam jego głos zadrżałam. Był przesiąknięty jadem.
- Lepiej ty stąd uciekaj – wysyczał w odpowiedzi.
Dostrzegła, że wampir w jednej chwili zniknął z miejsca, w którym stał. Jednak nie zdążył pojawić się przy nas, gdy Brandon rzucił nim o ścianę swoją siłą woli. Zrobił to z taką mocą, że tamten nie miał już szans. Wstrzymałam oddech.
Poczułam, jak jego palce głaszczą mój bok.
- Musiałem to zrobić – przytulił mnie. – Chodź, musimy stąd znikać nim pojawią się kolejni.
Po tych słowach wyszliśmy na zewnątrz.
Dzienne światło poraziło mnie, ale i tak czułam ogromną radość.
Wciągnęłam mocno powietrze w swoje płuca.
Poczułam zapach świeżego powietrza.
Spojrzałam za siebie.
Byłam w jakiejś kopalni.
- Sophie – usłyszałam gdzieś obok. Z trudem spojrzałam w tamtą stronę.
Nieopodal stali Michael, Miranda i Sabrina.
- Jak dobrze, że jesteś całą – uśmiechnął się chłopak.
- Musimy szybko stąd znikać – oznajmi Brandon. Wszyscy zgodnie pokiwali głowami i ruszyliśmy w głąb lasu.
Z coraz większym wysiłkiem poruszałam się. Moje nogi były coraz cięższe i wiedziałam, że mogę iść tylko dzięki Branowi. Dzięki temu, że mnie trzyma.
Nie przeszliśmy daleko, kiedy nagle usłyszałam szelest liści. Spojrzałam w stronę, z której dochodził ten dźwięk. Nikogo tam nie było, ale na pewno się nie pomyliłam.
Nikt oprócz mnie tego nie usłyszał.
Szturchnęłam Brandona i stanęłam w miejscu.
- O co chodzi? – spojrzał na mnie z troską. Pokazałam mu ruchem głowy miejsce, w którym ktoś musiał być. Chłopak od razu zrozumiał o co mi chodzi. Spojrzał w tamtą stronę i zmrużył oczy.
Pokazał reszcie, żeby byli cicho.
Nie możemy pokazać, że wiemy, że ktoś tutaj jest
Usłyszałam głos w głowie.
Już zapomniałam jakie to uczucie. Pokiwałam niepewnie głową.
Chodźmy dalej
Szliśmy dalej, ale widziałam, ze reszta jest równie spięta co ja. Każdy był czujny.
Usłyszałam jak coś za nami się porusza. Mój puls przyspieszył, a mięśnie były mocno spięte.
Brandon delikatnie pogładził mój bok.
Spokojnie. Nie pozwolę, żeby coś Ci się stało.
Usłyszałam jego głos.
Wiem. Wiem.
Chciałam mu to wysłać, ale nie miałam na tyle siły.
- Wybieracie się gdzieś? – usłyszałam za sobą głos, który prześladował mnie przed ostatnie dni. Stanęłam jak wryta. Poczułam gulę w gardle.
Razem z Brandonem odwróciliśmy się w stronę Czarnego.
Na jego usta wypłynął przebiegły uśmiech.
- Tak. Wybieramy się – chłopak mocniej objął mnie w pasie.
- Nie wydaje mi się – postukał się w podbródek. – Przepraszam. Nie wydaje nam się – Czarny obejrzał się za siebie.
Nagle zza jego pleców pojawiły się kolejne wampiry.
- Lepiej oddajcie nam ją teraz. Nie chcemy niczyjej śmierci – jego śmiech rozniósł się wokół nas.
Przeszły mnie znajome dreszcze.
Takie same jak w jaskini.
Przymknęłam oczy. Nie, nie mogę sobie teraz pozwolić na słabość.
Z trudem stanęłam wyprostowana z podniesioną głową.
- I jak Sophie? Nie jesteś jeszcze głodna? Może chcesz jeszcze się pożywić? – patrzyłam jak z kieszeni spodni wyciąga naczynie z krwią.
Mimowolnie poczułam głód.
Nie!
Jak to się stało?!
Nienawidzisz tego. Nienawidzisz.
Mój oddech przyspieszył, a ja dostałam dodatkowych sił.
Wszystko byłe tylko móc dostać choć kroplę krwi.
Oddychałam przez zaciśnięte zęby.
Przymknęłam oczy. Nie możesz. Nie możesz.
Spojrzałam na twarz Brandona.
Przyglądał mi się uważnie.
Zobaczył ból w moich oczach.
Odwrócił wzrok na Czarnego.
- Jak mogłeś uzależnić ją? – wycedził przez zęby. – Jak mogłeś?! – wrzasnął tak, że aż podskoczyłam w jego ramionach.
Tamten w odpowiedzi tylko się zaśmiał.
- Widzisz kochanie? On nie będzie potrafił tego zaakceptować. Nie pozwoli Ci robić tego, na co naprawdę masz ochotę – patrzył mi w oczy. – Dobrze wiesz, że ja Ci pomogę. U mnie będziesz miała wszystko na co tylko masz ochotę. Władzę, będziesz rządziła swoim życiem. Nikt inny nie będzie Ci mówił co masz robić – posłał mi złowieszczy uśmiech. – To jak będzie?
Jak on śmie?
Jak?
Nagle poczułam, jak ręce Brandona znikają z mojego ciała.
Nie czułam już ich ciepła. Teraz musiałam stać sama.
Usłyszałam krzyk w tym samym momencie, w którym odwróciłam się w stronę chłopaka.
Zobaczyłam, jak jakiś wampir odciągnął go ode mnie.
Zaczęła się między nimi walka.
Brandon rzucił nim o ziemię i skręcił mu kark.
Wstrzymałam oddech obserwując to wszystko.
Widziałam każdy ruch, każdy gest, każdy grymas.
Przełknęłam gulę, która pojawiła się w moim gardle.
Poczułam czyjąś rękę na moim ramieniu. Odskoczyłam wystraszona.
- Spokojnie – powiedziała Sabrina.
Pomogła mi utrzymać równowagę.
- Oh Brandon. Mówiłem serio z tym, że nie chcę niczyjej śmierci. Ale teraz? Co ja mogę zrobić? Ty zabiłeś mojego przyjaciela, to ja muszę się odwdzięczyć tym samym. Czyż nie o to w tym chodzi? – wyszczerzył zęby – pokiwał palcem na swoja gromadę. – Czekaliście na to, prawda? No to teraz macie moje pozwolenie!
Nagle wokół mnie rozpętało się piekło. Wokół mojej postaci pojawili się wszyscy moi przyjaciele i nie pozwolili nikomu się do mnie przedostać.
Zaczęły się walki. Każdy jak tylko mógł używał swoich mocy. Gdzie nie spojrzałam, mogłam dostrzec różne barwy. Przeróżne żywioły.
Z jednej strony przelewała się woda, z drugiej ogień.
W mojej głowie był coraz większy rozgardiasz. Moje postanowienie, żeby nie zemdleć, żeby trzymać się na nogach gdzieś się ulotniło. Ciało zaczęło odmawiać mi posłuszeństwo.
Zaczęło kręcić mi się w głowie.
Wokół mnie mogłam usłyszeć odgłosy walki.
Wszystko to, czego nie chciałam słyszeć, widzieć pojawiało się przede mną, wydarzało się.
Słyszałam jak ktoś wyje.
Krzyki bólu. Śmierci.
Nagle dostrzegłam, jak w miejscu, gdzie powinien być Brandon, nie ma go.
Zaczęłam się rozglądać.
Nigdzie nie mogłam go dostrzec.
Spojrzałam ponad głową Michaela.
Wstrzymałam oddech.
Nie!
Czarny z nim walczył.
Oh Boże, błagam, niech to będzie zły sen. Błagam!
Dostrzegłam, plamy krwi na policzku Brandona.
Oboje byli zmęczeni.
Oboje pragnęli śmierci.
Jakiś wampir zaczął zbliżać się do nich.
Nie zdążyłam nawet krzyknąć, kiedy powalił Brandona.
Zaczęłam przeciskać się między wampirami.
Nie mogłam na to pozwolić.
Nie mogą mu nić zrobić.
On mnie uratował. Nie pozwolę.
Zobaczyłam jak zawył z bólu.
Moje serce się ścisnęło.
Jego twarz wykrzywił grymas.
Błagam, błagam, zostawcie go.
Mimo bólu puściłam się biegiem w ich stronę. Nic mu nie zrobicie.
Poczułam jak wzbiera się we mnie niewyobrażalna siła. Taka, jakiej jeszcze nigdy nie czułam.
Wrzasnęłam niewyobrażalnie głośno, a wszystko co się we mnie budowało od kilku dni w momencie wystrzeliło w kierunku wroga.

Później już była tylko ciemność. 


*****
Tadam! Oto jestem! Znaczy oto jest opowiadanie!
Jak wam mija szkoła? Bo ja mam straszny zapiernicz :D
Już niedługo Mikołaj! Jeeejj ^^
Prezenty gotowe? :3
Dobra, może trochę mi odwala :p
 
 Wiecie co? Trochę mi przykro, że nie chce się komentować moich rozdziałów. Tyle jest obserwatorów a komentarzy 20 po 2 tygodniach.
W sumie to samo z ankietą... 8 głosów, a tyle was podobno jest.
W porządku róbcie jak chcecie, ale miło by było zobaczyć, że ktoś się interesuje tym blogiem i go czyta.
                                               No cóż... Trochę to przykre, ale co ja mogę? 

Skoro wygrały głody na tak, w takim razie Twitter uznaję za oficjalnie otwarty Tamtatadam! (aplauz)
Oto link: 
Może tutaj trochę się uaktywnicie  : )
 Za niedługo dodam stronę na blogu z przenośnikiem na twittera 

Dziękuję, Dobranoc.
Wasza Soph :** 
 

niedziela, 17 listopada 2013

Zahipnotyzowana cz. 45

Rozdział XLV

Jęknęłam z bólu. Zakrztusiłam się śliną i zaczęłam szybciej oddychać. Nie miałam siły otworzyć oczy i czułam przeszywający ból w szyi. Z bólem przełknęłam ślinę. Mój oddech był płytki, a każdy kolejny wdech sprawiał mi ból. Czułam jak jakaś ciesz spływa po mojej szyi. Nie mogłam sobie nić przypomnieć. Spróbowałam poruszyć rękoma, ale przeszył mnie przerażający ból, przez co prawie krzyknęłam, ale nawet na to nie miałam siły. Zacisnęłam mocno powieki i zmusiłam je aby w końcu się otworzyły. Poraziło mnie światło. Zaczęłam mrugać, by móc się przyzwyczaić. Nawet takie małe oświetlenie przyprawiało mnie o ból głowy.
Nagle wszystko do mnie wróciło. Wszystkie zdarzenia z minionych dni. Nawet nie wiem ile ich było.
Moje powieki były ciężkie jak ołów i ledwie co mogłam dostrzec. Głowa cały czas opadała w dół. Nie miałam nawet siły myśleć.
Miałam zdrętwiałe ręce, a krew już ledwie do nich dopływała. Lecz każdy najmniejszy ruch sprawiał mi ogromny ból.
Przypomniałam sobie, to co się stało niedawno.
Oh Boże, jeden z nich mnie zaatakował.
Zacisnęłam mocno zęby, by móc przezwyciężyć ból w szyi.
Nie, nie tylko tam.
W całym ciele.
Głowa mi pękała i czułam, jakby ktoś od środka walił w nią młotem i próbował się wydostać.
Mój kręgosłup był wycieńczony.
Rąk już prawie nie czułam, zresztą tak samo było z nogami.
Jeszcze nigdy nie byłam tak obolała.
Miałam ochotę zamknąć oczy i zbudzić się z tego koszmaru, ale to było niemożliwe.
To wszystko działo się naprawdę.
To nie była gra, w której mogłam się cofnąć. W której mogłam mieć wiele żyć.
To wszystko działo się naprawdę.
Nie mogłam zasnąć. Nie mogłam sobie na to pozwolić.
Zmusiłam się, żeby otworzyć szerzej oczy. Na początku widziałam tylko mgłę, ale po chwili obraz zaczął stawać się wyraźniejszy.
Mogłam sprawdzić czy ktoś tutaj jest.
Z wielkim trudem przekręciłam głowę w stronę wejścia. Nikogo tam nie było. Ostrożnie spojrzałam w prawą stronę. W pohamowanym jękiem w końcu udało mi się obrócić głowę. Czarny już tam nie stał.
Zmarszczyłam czoło skonsternowana.
Ostrożnie spojrzałam w prawo. Miałam bardzo ograniczoną możliwość jakichkolwiek ruchów, a pole widzenia było bardzo małe. By móc dostrzec wszystko musiałam się bardzo mocno skupić, co przyprawiało mnie o jeszcze większy ból.
Przymknęłam powieki i ustawiłam głowę w normalnej pozycji.
Rana na szyi cholernie mnie piekła i mimo że nie widziałam jak wygląda to przeczuwałam, że niezbyt ciekawie. Rozchyliłam delikatnie powieki i spojrzałam w dół.
Krzyk ugrzązł mi w gardle.
Nie mogłam złapać oddechu.
Nieświadomie zaczęłam drżeć.
Oh Boże, błagam nie. Błagam… błagam… tylko nie to.
Nie przeżyję tego jeszcze raz.
Pod moimi nogami widziałam… trupa.
Kolejnego.
Dlaczego ja?
Jak to możliwe?
Czy to…. Ja? Nie. Nie. Nie. Nie.
Przecież… przecież…. Ja nie mogłam tego zrobić. Nie pamiętam. Nic. Kompletnie.
A jeśli to naprawdę ja go zabiłam?
Ale kiedy on mnie zaatakował ja nie mogłam… to jest niemożliwe.
A gdzie są wszyscy?
Jak długo już jestem nieprzytomna?
Jak długo minęło od kiedy on… on umarł? I to ponownie.
Nie Sophie. Nie powinno Cię to obchodzić.
Gdyby on teraz żył, ty byłabyś teraz po drugiej stronie.
Nie możesz się nad nim, zadręczać.
Ktoś musiał umrzeć.
Ale przecież ja nie chciałam żadnych ofiar.
Do jasnej cholerny, nawet wśród nich. Nawet jeśli on chciał mojej śmierci.
Próbowałam uregulować mój postrzępiony oddech.
Ból w nadgarstkach i kostkach coraz bardziej się powiększał.
Całe ciało coraz bardziej bolało.
Byłam słaba.
Co ja mówię.
Byłam wyczerpana. Nie miałam siły nawet już utrzymywać głowy uniesionej. Bezwiednie opadała w dół.
W powietrzu unosił się obrzydliwy smród.
Odór śmierci.
Przeszły mnie ciarki. Chyba na zawsze zapamiętam ten zapach.
W głowie kotłowało się milion myśli. Nie mogłam się na niczym skupić, a wszystko wokół sprawiało, że traciłam zmysły.
Nagle z oddali usłyszałam jakiś dźwięk.
Wszystko dochodziło do moich uszu jak szmer, ale byłam pewna, że ktoś się zbliża.
- No, no, no. W końcu się obudziliśmy – usłyszałam czyjś głos.
Skup się, podnieś tą cholerną głowę. Dasz radę.
No kurwa skup się.
Spojrzałam na niego.
Przyglądał mi się w wyższości i uśmieszkiem na twarzy.
- Mizernie wyglądasz złotko – zrobił skruszoną minę. Zmrużyłam oczy. Wiedziałam, że wcale nie działa to na niego. W duchu pewnie się śmiał.
- Widziałaś już? – zapytał wskazując na ciało leżące pod moimi nogami.
Na wzmiankę o nim przez moje znowu przeszły dreszcze.
Wstrzymałam odruch wymiotny, gdy znowu poczułam ten obrzydliwy smród.
Śmierć… Boże błagam, pozwól mi przeżyć. Błagam…
- Czyli widziałaś – kącik jego ust wygiął się w uśmiechu. – Oh, ale nie przejmuj się! To nie ty go zabiłaś. – Gdy to usłyszałam spojrzałam na niego zdezorientowana. – To ja – wskazał na siebie dumny.
Jakaś część mnie odetchnęła z ulgą, ale nadal przed moimi oczami widziałam żywego, jeszcze wtedy chłopaka.
To nadal przeze mnie nie żyje.
- Oh słonko – podszedł do mnie powoli i sięgnął dłonią do mojej twarzy.
Nie miałam nawet siły odwrócił głowy. Byłam jak z waty. Wszystko moje mięśnie były wątłe. Jakby ktoś wyssał ze mnie całą siłę.
- Jesteś taka słaba – wszystko wokół widziałam bardzo słabo. Jakby nagle mój wzrok popsuł się w jednej chwili.
Raz widziałam czerń przed sobą, innym razem całą tęczę kolorów (od aut. Loool, nie mogłam nic innego wymyślić i tak teraz jakoś tęcza mi się skojarzyła huehuehue :D).
- Wiesz, ja znam pewien sposób, aby temu zaradzić – patrzył mi  w oczy, ale ja już prawie nic nie widziałam.
Czułam jedynie odór śmierci…
W buzi czułam zbierające się wymioty.
- Wynieście go stąd, bo ona zaraz nam tu puści pawia – nagle krzyknął.
Wytężyłam wzrok i zauważyłam, że przy wejściu stały dwie osoby. Nie potrafiłam nic innego zidentyfikować.
Kompletnie.
Nie wiedziałam czy to byli mężczyźni czy kobiety.
Nie miałam siły podnieść głowy, a wytężanie wzroku było dla mnie katorgą.
- No ruszcie się – ryknął.
 Jęknęłam czując pulsujący ból w głowie.
- Nie widzicie, że nic wam nie zrobi? Nawet nie ma siły głowy podnieść! Już! Inaczej ja się z wami rozprawię – dalej miał podniesiony głos.
Dźwięki wokół mnie zaczęły się powoli mieszać, a ja z trudem powstrzymywałam się nie stracić przytomności.
Po chwili usłyszałam jak coś obok mnie zaczyna szurać. Jakby ktoś to ciągnął za sobą.
- Wracając do Ciebie – przewinęło się między dźwiękami. – Mam dla Ciebie krew.
Skrzywiłam się momentalnie, ale nie wiem czy to nie było tylko w moich myślach, bo nawet nie mogłam poruszyć mięśniami mojej twarzy.  
- Oh nie krzyw się tak. Tylko to Ci pomoże. A przecież widzę, że czujesz się jak gówno – pokręciłam głową. Zrobiłam to ledwie zauważalnie, ale i tak przyprawiło mnie to kolejną dawkę bólu w czaszce.
- Nigdy – wychrypiałam z ogromnym wysiłkiem.
Cholera, było coraz gorzej.
- Słonko, wspomnisz moje słowa – zaśmiał się pod nosem. – Tutaj zostawię Ci to jeśli jednak zmieniłabyś zdanie.
Poczułam jak kładzie mi coś na kolanach.
- Gdybyś jeszcze potrzebowała, z chęcią się podzielę – powiedział mi do ucha i puścił moja twarz.
Automatycznie poleciała w dół.
Ostatnim czego usłyszałam był odgłos oddalających się kroków.
Później już była tylko ciemność

Brandon

- Jak to kurwa zgubiliście go? – krzyknąłem rozwścieczony.
- Przepraszam Brandon, ale musiał się zorientować, że ktoś go śledzi – odpowiedziała cicho Miranda.
- Przepraszasz? Przepraszasz kurwa? A co jeśli to była jedyna szansa, żeby ją znaleźć? Co wtedy – mój głos się załamał.
- Nie mów tak – podeszła do mnie Sabrina i ścisnęła mi ramie.
- Jak mam tak nie mówić? – nie mogłem pohamować gniewu. – On wie, gdzie ona jest! On mógł nas do niej zaprowadzić! Cholera nie mam jej już tyle dni, nawet nie wiemy czy jeszcze żyje! Nic nie wiadomo – przetarłem dłonią twarz.
- Słuchaj! Ona gdzieś jest. Na pewno żyje, bo oni jej potrzebują. Słuchaj. Znajdziemy ją. Jest jeszcze ktoś kto będzie tędy szedł. Nie ma tylko jednej osoby, która wie gdzie ona jest. Będziemy tu chodzić, póki nie znajdziemy kogoś podejrzanego – postanowił Michael.
Spojrzałem na przyjaciół i skinąłem głową.
Muszą mieć racje… Nie ma innej opcji.

Sophie

Obudziłam się nagle targana koszmarem. Otworzyłam szeroko oczy, lecz od razu je zamknęłam.
- Ahhh.. – poczułam ból w nadgarstkach.
Byłam cała zdrętwiałam.
Moje usta były wyschnięte, a w gardle czułam suchość.
W gardle czułam chrypę, która uniemożliwiała mi mówienie.
Czułam ogromne pragnienie. Byłam wycieńczona i czułam, że nie zostało mi dużo czasu.
Pierwszy raz w tym miejscu pomyślałam o śmierci.
Oh Boże. Moi rodzice.
Załamali by się.
Jane… przecież ja jej nic nie wyjaśniłam! Co ona teraz myśli?
A co z Brandonem…
Nie! Nie możesz umrzeć! Masz dla kogo żyć do jasnej cholery!
Uchyliłam lekko powieki. Powróciło mi trochę sił, co jednak nie oznaczało, że mogłam pobiec w maratonie. Nadal wszystko było zdrętwiało, ale ja mogłam chociaż uchylić powieki.
W sumie, to chyba niezbyt duża poprawa.
Spojrzałam w dół na swoje kolana.
Dostrzegłam probówkę z czerwona cieczą.
Krew.
To by mi pomogło.
Ale nie… nie mogę…
Skrzywiłam się mimowolnie na wspomnienie tego metalicznego smaku.
Cholera mimo że to jest obrzydliwe, to mi może pomóc.
Oh Boże, błagam pomóż mi.
Znowu zerknęłam na swoje kolana.
Spróbowałam ułożyć probówkę tak, by znajdowała się pomiędzy moimi nogami główką do góry.
Zamknęłam oczy i przełknęłam gulę, która pojawiła się w moim gardle.
Schyliłam się, starając nie podrażnić nadgarstków.
Zębami wyjęłam korek.
Wzięłam głęboki wdech, zamknęłam oczy zaciskając usta i przechylając zawartość naczynia.

Brandon

Nie straćcie go z oczu
Przekazałem przyjaciołom w myślach. Kiwnęli na znak potwierdzenia.
Nie mogliśmy przegapić takiej okazji. Nie tym razem.
Uważnie obserwowaliśmy każdy ruch tego wampira.
Na pewno żaden człowiek nie mógłby się poruszać z taką gracją.
Spojrzałem na swoich przyjaciół i kiwnąłem na nich głową, byśmy dalej za nim szli.
Zmarszczyłem czoło. Przeszliśmy już kawał drogi. Nie wiedziałem gdzie jesteśmy, bo jeszcze nie zapuściliśmy się w te tereny.
Ona musi tu gdzieś być.
Musi.
Ruszyliśmy w dalszą drogę za wampirem.

Sophie

Znowu się obudziłam.
Oh, głowa nadal mnie bolała, ale już nie z taką intensywnością.
Wzrok mi wrócił, ale byłam jeszcze słaba.
Za mało krwi. Cholera.
Myślałam, ze wystarczy.
I jeszcze ten posmak w ustach.
Miałam ochotę zwymiotować, ale wiedziałam, że nie mogę.
Że wtedy stracę resztkę sił.
Wzięłam głęboki wdech i uspokoiłam moje rozkołatane serce.
Czy to kiedykolwiek się skończy? Czy ja jeszcze mam szansę na przeżycie?
Niech to się w końcu skończy.
Nagle usłyszałam jakieś kroki.
Nie… znowu… Boże błagam ja nie chcę….
Ktoś zbliżał się szybkim krokiem w moją stronę.
Znowu się zacznie…
Ja już nie mam siły..
Zostawcie mnie już w spokoju.

****
W końcu mi się udało dodać!
Wiem, że trochę minęło, ale oto jestem! 
Znaczy nie ja tylko rozdział.. no raczej tak :D
Ufff....
Co sądzicie? 
Mam nadzieję, że pod tym postem zobaczę więcej komentarzy, bo naprawdę pod ostatnim się nie postaraliscie.... 
 Wiecie, powinnam teraz zasypiać, ale kurde stwierdziłam, że jeśli nie dodam dzisiaj tego rozdziału to mnie chyba za jaja powiesicie huehuehue.
Moja przyjaciółka stwierdziła, że ona chce to zobaczyć i mam nie dodawać rozdziału, ale jednak chyba nie chcę czuć tego bólu ; )
Ale nic mi nie zrobicie prawda? 
A co do mnie... to w sumie od czwartku mi się coś dzieje... Naprawdę. W czwartek zaczęłam się śmiać na lekcji i nie mogłam się pohamować, ale ja sama nie wiem z czego. 
To samo było w piątek. Moi znajomi to się pytają co biorę, bo ja się śmieje jak głupia. 
Chyba powinnam się wybrać do jakiegoś specjalisty.
Nie znacie może jakiegoś dobrego psychologa? Bo chyba by mi się przydał. 

Boże ile ja gadam... znaczy piszę. 
Ale kurde ja już tak mam, jak już zacznę to nie mogę skończyć. 

Dobra ostatnia sprawa ;)
Zastanawiam się na założenie twittera. Bo on jest chyba lepszym sposobem na komunikacje niż ask, a tam na pewno częściej bym wchodziła...
Co sądzicie?
Czekam na wasze opinie. Może dodam ankietę, ale to nie teraz bo idę spać ;D

See U!!!
Lofe :** 
Soph

niedziela, 20 października 2013

Zahipnotyzowana cz. 44



Rozdział XLIV

- Do jasnej cholery Brandon, powiedz mi się tutaj dzieje! – krzyknęła Jane wbiegając do pokoju. – Nie ma Sophie, a ty coś wiesz! Co się z nią dzieje?! O co tutaj chodzi?! – zaczęła wymachiwać rękami.
I co ja jej teraz mam powiedzieć? Wiesz Jane taki jeden wampir porwał ją, bo ona ma odmienić świat i wprowadzić porządek. Ale spokojnie, poradzimy sobie i się nie przejmuj.
- Chcę wyjaśnień! I to w tej chwili!
- Już spokojnie! – dobra…. Mówię jej żeby była spokojna, a ja tutaj nie mogę wysiedzieć i cholera jasna nie wiem co mam dalej robić. Jestem jednym kłębkiem nerwów.
- Jak mam być spokojna? No jak? Nie ma moje przyjaciółki. Nie wiem co się z nią dzieje. Nikt nic nie wie, no może oprócz Ciebie i tych twoich przyjaciół, którzy ni z tego ni z owego pojawiają się tutaj. A ty mi jeszcze nic nie chcesz powiedzieć! – Jane cała poczerwieniała na twarzy, a jej oczy ciskały we mnie piorunami. – Na dodatek chciała mi coś powiedzieć, a ja mam nieodparte wrażenie, że to ma związek z tym cholernym zniknięciem.
Nie… Ja już nie wytrzymam… To nie wyjdzie jak jej nie powiem.
- Brandon! Wyduś to z siebie! Uwierz mi, jak zaraz nie dowiem się o co chodzi to pożałujesz! Obiecuję! – podeszła do mnie z mordem wypisanym na twarzy.
Dobra, skoro już mowa o zabijaniu….
- Dobra! Powiem Ci! Ja też się martwię. Ok? Tylko usiądź lepiej i się uspokój, bo jak Ci powiem to…. Lepiej żebyś siedział – Jane zmrużyła oczy i popatrzyła na mnie podejrzliwie. Po chwili w końcu usiadła nie spuszczając mnie z oczu.
- Mówże w końcu! – pogoniła mnie.
Wziąłem głęboki wdech.
- Tylko mi nie przerywaj. I nie uciekaj od razu, tylko mnie wysłuchaj do końca – chciała mi przerwać, ale jej nie pozwoliłem. – Nie! Koniec. Teraz mnie słuchaj. Pamiętaj, że Sophie nie mówiła Ci tego wcześniej, tylko dlatego, że nie chciała Ci narażać – Jane zmarszczyła czoło.
No Brandon dasz radę. Powiesz jej o wszystkim ona zrozumie i nie będzie problemów.

Sophie

- Nigdy Ci nie pomogę! Nigdy! – wyrzuciłam z siebie.
- Oh, ale nie masz wyboru – uśmiechnął się obrzydliwie. – Pomyśl tylko, ty i ja! Podbijemy cały świat! Będziemy rządzić. Nikt nam nie będzie dorównywał. Wszyscy się będą nas bali, a my będziemy mieli taką władzę, o jakiej się nikomu nie śniło. Jak ktoś stanie nam na drodze tak po prostu – pstryknął palcami. – Ich zabijemy. Będzie z nas idealna para – wyszczerzył się i przybliżył do mnie.
- Wolałabym umrzeć! – wysyczałam.
- O nie, nie. Nie chcemy Cię zabić, ale wiesz, jak nie będziesz chciała współpracować coś się może stać twoim bliskim.
- Nie tkniesz ich – zacisnęłam zęby.
- Wiesz, nie byłbym tego taki pewien – dotknął palcem wskazującym i kciukiem swojej brody. – Może zaczniemy od Kate. W końcu mamy ją pod ręką prawda? Później po kolei zaczęlibyśmy od twoich przyjaciół. Może najpierw Tom…. Albo nie! Mary, przecież chłopaczek musi sobie pocierpieć, a później dopiero zajmiemy się nim. Następny będzie Scott. Później zajmiemy się Liamem, niech twoja przyjaciółka sobie poczeka. Przyprowadzimy ją do Ciebie i na twoich oczach ją zabijemy. O tak! Genialny pomysł! Dzisiaj jestem naprawdę kreatywny. Jaki już będzie po niej może zajmiemy się Brandonem? Tak, jego zostawimy sobie na koniec. W końcu, co nie zrani Ciebie tak jak jego śmierć. To będzie piękna zemsta. Prawda Drina? – spojrzał w stronę wiedźmy.
- Tak panie.
- Nikogo nie tkniesz! – mój głos wyszedł piskliwie. Nie Sophie, nie możesz po sobie niczego pokazać.
- Kochanie. Ty nie wiesz do czego ja jestem zdolny – uśmiechnął się zwycięsko.
Aż ciary mnie przeszły na samą myśl o tym, co on mógł im zrobić. Nie! Nie mogę mu na to pozwolić!
Boże błagam uratuj ich!
Błagam zrób coś.
Nie pozwól mu im nic zrobić.
Uratuj ich!
- Nic im nie zrobisz. Wtedy tym bardziej Ci nie pomogę. Rozumiesz? To Ci nic nie da! – krzyknęłam i spojrzałam mu w oczy.
- Czyżby? – podniósł brew. – Bo mi się wydaję, że będziesz bardzo cierpieć. I wyobraź sobie, że ja nie mam zamiaru Cię nigdy zabić. Zamienię Cię w wampira i będziesz musiała żyć ze mną, i ze świadomością, że oni wszyscy nie żyją przez Ciebie. Już zawsze będziesz z tym żyła – przekrzywił głowę i z uśmieszkiem przyglądał się mojej twarzy.
Zacisnęłam zęby i przełknęłam gulę, która utknęła w moim gardle. Wypuściłam ze świstem powietrze z moich ust.
- Ah! – wykrzyczał nagle. Aż podskoczyłam na krześle, a jego głos niósł się przez chwilę w jaskini. – Oh, przepraszam, że Cię przestraszyłem.
Przeprasza? Jasne…..
- Zapomniałem jeszcze kogoś dodać – uśmiechnął się przebiegle. – Przecież nie możemy pozostawić twojej rodzinki samotnej. Z nimi też trzeba będzie coś zrobić… Hm… Coś ciekawego. A może twojego braciszka zamienimy w wampira? Taak! A jako pożywienie damy mu twoich rodziców? – klasnął w ręce zadowolony.
- Nie waż się ich tknąć! – próbowałam wyrwać się z krzesła. Krzyknęłam z bólu. Głupie więzy! Już więcej nie wytrzymam. Jakby ktoś wbijał mi gwoździe w nadgarstki i kostki.
- Oh! Ale uważaj na siebie – popatrzyłam na niego rozwścieczona. – Nie pozwolimy Ci umrzeć – uśmiechnął się sztucznie. – Powinnaś przemyśleć moje propozycje. Wyobraź sobie, że cały świat należy tylko do nas dwoje – wyciągnął dłoń w stronę mojego policzka. Od razy odsunęłam twarz, ale on złapał mnie za podbródek i przekręcił głowę tak, żebym mogła spojrzeć mu w oczy. – Słuchaj i tak nie masz wyboru.
Nagle sobie coś uzmysłowiłam. Przecież ten chłopak co tutaj był wcześnie, ten którego…. Którego zabiłam… Mówił o jakiejś szefowej.
- Mówisz, że cały świat miałby być pod nami? – zapytałam starając się udawać zainteresowanie jego propozycją.
- O tym właśnie mówię – uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Tylko do nas dwoje?
- Tylko my dwoje. Ty i ja – wskazał na nas palcami.
- I nikt więcej?
- Oczywiście, że nikt więcej. Będziemy panami tego świata.
A teraz czas na bombę.
- A co z twoją szefową? – przygryzłam wargę i obserwowałam jego reakcję.
Jego twarz przybrała kamienny wyraz. Przyglądał się mojej twarzy. Spojrzałam mu w oczy.
Aż się wzdrygnęłam. Widziałam w nich chęć mordu.
Spokojnie Sophie, pokaż mu, że się nie boisz. Jesteś silna, przecież nic nie zrobi.
- Skąd Ci przyszło do głowy, że jest ktoś jeszcze ważniejszy ode mnie? – zapytał. Widziałam, że starał się nie pokazywać swoich prawdziwych emocji. W jego oczach widziałam masę różnych emocji. Złość, nieugiętość, zniecierpliwienie, a nawet nutkę strachu.
O cholera, to prawda, ktoś nad nim stoi.
- Umiem dodawać dwa do dwóch – odpowiedziałam nie pokazując swojego paraliżującego strachu.
- Tak? To powiedz mi ile to jest – zmrużyło oczy. – Mów skąd taki pomysł?
Przełknęłam ślinę i wzięłam głęboki oddech
- Dowiedziałam się od pewnej osoby – odpowiedziałam ostrożnie.
- Coś Ci jeszcze powiedziała? – w jego oczach zobaczyłam strach. Naprawdę, to był strach! Jeszcze nie widziałam u niego takiego wyrazu.
Pokręciłam głową  w geście zaprzeczenia.
Zauważyłam, że odetchnął z ulgi.
A jednak ten chłopak mówił prawdę. Ale jak to możliwe, że jakaś babka zdominowała czarnego? To tak jak ze mną i Brandonem!
O Boże… Jak ja za nim tęsknie…
Nie myśl teraz o tym. To nie jest czas ani miejsce.
Nagle usłyszałam warkot od strony wejścia. Spojrzałam w tamtą stronę. Czarny zrobił to samo.
O mój Boże.
To się nie dzieje naprawdę.
W wejściu stał wampir. I nie wyglądał na spokojnego. Miał przekrwione oczy i przyglądał mi się uważnie.
Albo raczej tak, jakbym wyglądała na jedzenie.
- Nawet się nie waż – Czarny ostrzegł go twardym głosem.
Spojrzałam na swoje nadgarstki i kostki.
Krew.
Nie, nie, nie!
Przełknęłam ślinę, a moje serce zaczęło bić z podwójną siłą.
Wampir zawarczał ponownie.
Oh Boże. Patrzył się wprost na moje kostki, ale zaraz spojrzał na moją szyję. Skuliłam się i zasłoniłam ją.
Gdyby moje serce tak nie waliło.
- A wiesz co Sophie? Skoro on już tutaj jest, a ty potrzebujesz praktyki i musisz się ocalić, to po co ja mam go wyprowadzać? Musisz poradzić sobie sama. A umiesz – uśmiechnął się i odsunął ode mnie.
Teraz mogłam uważnie przyjrzeć się postaci, która najwidoczniej wybrała sobie mnie jako posiłek.
Stał teraz w świetle świec. Miał miodowy kolor włosów, a przynajmniej tak mi się wydawało. Wyglądał na kogoś starszego ode mnie. Miał mocno zarysowane kości policzkowe.
Zaczął do mnie powoli podchodzić. Przechylił głowę i przyglądał się mojej szyi. Moje serce biło coraz szybciej.
Nie możesz mu nic zrobić. Już jedną osobę zabiłaś, a więcej nie przeżyjesz. Do końca życia będziesz sobie to wypominać.
Przecież jak nic nie zrobisz, to Cię uratują. Prawda?
Spojrzałam na Czarnego.
- No dalej – uśmiechnął się i z zaciekawieniem obserwował dalszy ciąg wydarzeń.
Nie pozwól się sprowokować.
Chłopak był coraz bliżej mnie, a im bliżej był, tym lepiej mogłam się przyjrzeć jego oczom. Były całe przekrwione. Wokół były sine wraz z czerwonymi żyłkami.
Jeszcze nie widziałam czegoś takiego.
Kurde mogłabym się obronić, gdybym tylko umiała! Przecież ja nie panuję nad tą cholerną mocą. Ja go zabiję! Nie dam radu… Boże….. 
Chłopak stanął przede mną i uśmiechnął się.
Nigdy nie widziałam tak obrzydliwego, a jednocześnie tak strasznego uśmiechu.
Pociągnął nosem i zamknął oczy.
Uśmiechnął się i otworzył je.
- Mmmm… Pięknie pachniesz – oblizał wargi. Jeego oczy jeszcze bardziej pociemniały.
O mój Boże, błagam, ratuj mnie.
W jednej chwili chłopak rzucił się do mojej szyi.
Jedyne co mogłam zrobić to krzyknąć.

Brandon

- Co?? – Jane patrzyła na mnie jak na jakiegoś świra.
- Posłuchaj, to jest prawda. Co myślisz, że teraz, kiedy Sophie nie ma, zniknęła i nie wiemy gdzie ona jest tak po prostu prawiłbym sobie żarty? – ehh, podejrzewałem, że tak będzie.
- Przecież, to… to jest niemożliwe! Przecież wampiry są tylko na filmach, w książkach, to jest wymyślone – Jane cały czas próbowała wyprzeć te informacje.
- Nie zastanawiało Cię czasem nasze zachowanie? Albo, że Sophie tak nagle zaczęła chodzić na sztuki walki, tak dużo ćwiczyć? Że ma o wiele więcej siły? Nigdy nie zastanawiałaś się nad tym? – Jane zmarszczyła brwi i przygryzła dolną wargę.
- Na początku trochę mnie zastanawiało. Tak nagle ni z tego ni z owego powiedziała, że zaczęła chodzić na te sztuki walki, nic mi wcześniej nie mówiła, że czegoś na serio szuka… A poza tym ostatnio przecież tyle się wydarzyło. To wszystko było naprawdę dziwne. Jeszcze ta Kate. Najpierw oszalała, później jeszcze jej się pogorszyło i zaczęła coś mówić o Sophie. Ja naprawdę już nie wiem co mam myśleć – zakryła twarz dłonią.
- Jane naprawdę, nie okłamałabym Cię w takich okolicznościach. Uwierz mi, ja chcę odnaleźć Soph. Robię co w mojej mocy, żeby ja znaleźć. Mieliśmy trop, ale nagle się urwał w jednym miejscu – potarłem dłonią czoło.
- Czyli to oznacza, że ty jesteś ... jesteś wampirem? – zauważyłem, jak z trudem przełknęła ślinę.
- Spokojnie. Naprawdę, nic Ci nie zrobię. Przysięgam. Gdybym coś chciał Ci zrobić, już dawno by to się stało – Jane przyglądała mi się uważnie i po chwili pokiwała głową.
- Dobra, teraz mi powiedz jakie masz już tropy?
Taa… właśnie tropy…
- Brandon! – nagle do pokoju wbiegł Michael.
Od razu zerwałem się na równe nogi.
- Co jest? Macie coś? – zapytałem. Obok mnie od razu pojawiła się Jane. Widziałam  na jej twarzy wypisaną nadzieję.
- Złapaliśmy trop – odpowiedział chłopak.
- No to na co jeszcze czekamy? Chodźmy tam – krzyknęła Jane i już ruszała do drzwi.
- Jane czekaj. On jeszcze nie skończył – od razu wyczytałem to z jego twarzy. – Dokończ.
- Złapaliśmy trop, doszliśmy do klifu i koniec. Nic – odpowiedział.
Jane zakryła usta dłonią, a jej oczy maksymalnie się powiększyły.
- Spokojnie. To jeszcze nic nie oznacza – uspakajałem ją mimo że sam wcale nie byłem spokojny. – Przecież on jej potrzebuje. Nic jej nie zrobi.
- Przyszedłem Ci tylko o tym powiedzieć. Idziemy szukać dalej – jak powiedział tak zrobił.
- Oh Boże – Jane była załamana.
- Chodź tu – objąłem ja i przytuliłem, - Spokojnie, wszystko będzie dobrze. Znajdziemy ją. Już niedługo.
- Dzięki Brandon – Jane się odsunęła ode mnie. – Jak będziesz miał jakiekolwiek informacje od razu mnie informuj. Nie rób niczego beze mnie – upomniała mnie.
- Ok. Dzięki, ze zrozumiałaś – Jane posłała mi słaby uśmiech i wyszła.
Wstrzymałem na chwilę oddech i po chwili wypuściłem powietrze ze świstem.
Cholera!
Zrzuciłem wszystko z szafki.
Coś się stłukło.
Mam to w dupie.
Muszę ją znaleźć. Choćby nie wiem co.
Ruszyłem w stronę drzwi i wybiegłem z domku. 

****



No i znowu zrobiłam wam dużą przerwę. 
Miałam w pokoju remont i wszędzie bałagan. Nie mogłam się w ogóle odnaleźć.
Na szczęście już po wszystkim i jedno mam z głowy. 
Pozostaje jeszcze szkoła, przez którą nie mam w ogóle czasu. 
 Ale dam radę :D No bo kto inny ja

A poza tym, mówiąc krótko: nieubłagalnie zbliżamy się do końca opowiadania :D


Całuję;
Wasza soph :*