Rozdział XLVI
Błagam, żeby to
nie był on …
Nie mam sił…
Dłużej nie dam
rady. To wszystko jest już ponad moje siły.
Kroki były coraz
głośniejsze. Ktoś bardzo szybko się zbliżał.
Za dużo emocji.
Za dużo tego
wszystkiego.
W jednej chwili
straciłam wszystkie siły.
Zmarszczyłam z bólem
czoło.
Czemu jeszcze tutaj
nie doszedł.
Znowu skupiłam
się na tych krokach.
Czemu on cały
czas krąży. O co chodzi?
A jeśli to nie
on?
A jeśli to ktoś
inny? Może chce mi pomóc?
Z trudem uniosłam
głowę. Zamazany obraz utrudniał mi dostrzeżenie czegokolwiek. Próbowałam coś z
siebie wydusić, ale nie dałam rady.
Zacisnęłam zła
zęby.
Nawet ta cholerna
krew nie pomogła!
Głowa wciąż
pulsowała.
Nagle usłyszałam
jak ten ktoś jest przy wejściu do części jaskini, w której ja się znajduje.
Zamrugałam kilka
razy, by móc wyraźnie dostrzec co się dzieje przed moimi oczyma.
Nagle ujrzałam
znajomą sylwetkę. Wstrzymałam oddech zaskoczona i zdezorientowana.
Nie, to jest
jakiś sen.
To jest
niemożliwe. Boże jeśli, to wszystko tylko mi się śni, spraw by trwało wiecznie.
Błagam.
Przyjrzałam
dokładniej postaci. Nie mogę się mylić. Przecież nikt tak nie wygląda. To nie
może być moja wyobraźnia. To jest zbyt żywe. On jest zbyt prawdziwy.
- O mój Boże,
Sophie – usłyszałam jego głos, a moje serce zagalopowało. Pojawił się przy moim
boku w mgnieniu oka.
- Oh Boże. To
naprawdę ty. Tak się bałem – dotknął delikatnie mojego policzka. Spojrzałam na
niego nie mogąc uwierzyć.
- Brandon –
wychrypiałam ze ściśniętym gardłem. W moich oczach pojawiły się łzy, które po
chwili spływały już po moich policzkach.
- Co oni Ci
zrobili? – spojrzał na moje ciało. W jego oczach pojawiły się niebezpieczne
iskierki. – Już spokojnie. Uwolnię Cię. Tylko się nie ruszaj.
- Dziękuję –
wyszeptałam, próbowałam przywołać na twarz uśmiech, lecz nie udało mi się.
Brandon podszedł
do moich związanych rąk. Dotknął więzów.
- Cholera –
syknął.
- To się nie uda
– powiedziałam słabo. Przecież jego to też rani. Nie ma szans.
- Uda się –
powiedział z naciskiem. Uwierzyłam mu. Dzięki niemu wróciło mi trochę życia.
Poczułam jak
więzy zaczynają się poruszać. Jęknęłam z bólu.
Już zapomniałam
jakie to było uczycie. Wcześniej za często przez to robiłam sobie krzywdę,
musiałam przestać, by mieć siły.
- Przepraszam.
Inaczej się nie uda. Postaram się być delikatny – usłyszałam jego kojący głos. Wstrzymałam
oddech i zagryzłam dolną wargę. Tyle wytrzymałam, to teraz też dam radę. Jestem
uratowana.
Gdy więzy zaczęły
się poluźniać poczułam smak mojej krwi w ustach. Wypuściłam wargę z ust i
zacisnęłam zęby.
Już niedużo.
Nagle poczułam,
że moje ręce są już wolne.
Oh Boże, jak
dobrze jest móc czuć swoje ręce. Przeniosłam je przed siebie. Prawie nie czułam
mięśni w ramionach.
Poruszyłam moimi
obolałymi ramionami.
Nie chciałam
patrzeć na swoje nadgarstki. Wiedziałam jak wyglądają. Całe pokaleczone i
zakrwawione.
- Jeszcze tylko
nogi. Wiem, że wytrzymasz – spojrzałam na twarz Brandona. Uśmiechnął się lekko,
choć nie dosięgnęło to jego oczu. Wziął się za drugie więzy. Zamknęłam oczy i
nie myślałam o bólu.
Po chwili byłam
wolna. Poruszyłam delikatnie stopami. Do nich też dopłynęła krew.
- Jesteś dzielna
– ukucnął przede mną i przyjrzał się mojej twarzy. – Soph, tak mi przykro, że
Cię to spotkało – zmarszczył brwi i spojrzał na moje nadgarstki. Przejechał
palcem po przecięciach. Syknęłam przez zęby. – Przepraszam. Po prostu nie mogę
zrozumieć. Nie potrafię – wziął moją dłoń w swoje i delikatnie dotknął swoimi
wargami. Poczułam ciepło w miejscu, gdzie jego usta dotknęły moją skórę.
- Tak się cieszę,
że tutaj jesteś – powiedziałam cicho. – Już dłużej nie dałabym radę.
- Tak mi przykro
– wyszeptał w moje dłonie. – Naprawdę. Gdybym mógł być na twoim miejscu –
przymknął na moment oczy.
- Nie mów tak –
wyszeptałam czując pod palcami lekki zarost.
- Jak zwykle
szlachetna – posłał mi słaby uśmiech. – Chodź, musimy stąd znikać. Nie mamy
zbyt wiele czasu. Dasz radę wstać? – zapytał patrząc na mnie uważnie.
- Nie wiem.
Spróbuję. Pomożesz mi - spojrzałam na
niego i wyciągnęłam słabe ręce.
- Jasne – złapał
mnie za dłonie i pomógł wstać na równe nogi.
Ledwo co czułam
nogi. Niepewnie zaczęłam ruszać nogami. Czułam dłonie Brandona na swoich
ramionach. Przytrzymywał mnie na równych nogach.
- Dasz radę? –
przypatrywał się moim niepewnym ruchom
Z uporem szłam na
przód. Boże, jakie to jest trudne.
W pewnym momencie
zachwiałam się, na szczęście obok mnie wciął był chłopak i złapał mnie w
ramiona. Jęknęłam z bezradności.
- Nie dam radę –
wyszlochałam.
- Spokojnie. I
tak damy sobie radę. Na zewnątrz czekają na nas Sabrina, Michael i Miranda. Wezmę
Cię na ręce.
- Nie –
zaprotestowałam. – Pomóż mi iść. Nie możesz tracić sił. Musisz mieć wyostrzone
zmysły i nie możesz skupiać na mnie całej uwagi – wyznałam.
Pokiwał głową i
otoczył mnie mocno ramieniem. Wiedziałam, że nie pozwoli mi upaść. Czułam, jego
silne ramie wokół talii.
Ruszyliśmy przed
siebie.
Ile dni
siedziałam tu uwięziona? Jak długo?
Brandon cały czas
rozglądał się wokół. Czułam, jak jego mięśnie są spięte. Cały czas czuwał i był
gotowy ruszyć do boju.
Po pewnym czasie,
w oddali dostrzegłam światło.
Aż westchnęłam.
Usłyszałam jak na zewnątrz śpiewają ptaki. Poczułam przepływ świeżego
powietrza. Tego mi brakowało.
Zaczęliśmy się
zbliżaj do tego punktu.
- Nie ruszaj się
– Brandon nagle wyprostował się i mocniej przycisnął mnie do siebie.
Nagle usłyszałam
jak ktoś za nam warczy. Brandon szybko odwrócił się w drugą stronę. Poczułam
jak jego palce zaciskają się na moim biodrze. Spojrzałam w stronę intruza.
Widziałam go
gdzieś. Tak. Na pewno.
- Lepiej ją
wypuść – kiedy usłyszałam jego głos zadrżałam. Był przesiąknięty jadem.
- Lepiej ty stąd
uciekaj – wysyczał w odpowiedzi.
Dostrzegła, że
wampir w jednej chwili zniknął z miejsca, w którym stał. Jednak nie zdążył
pojawić się przy nas, gdy Brandon rzucił nim o ścianę swoją siłą woli. Zrobił
to z taką mocą, że tamten nie miał już szans. Wstrzymałam oddech.
Poczułam, jak
jego palce głaszczą mój bok.
- Musiałem to
zrobić – przytulił mnie. – Chodź, musimy stąd znikać nim pojawią się kolejni.
Po tych słowach
wyszliśmy na zewnątrz.
Dzienne światło
poraziło mnie, ale i tak czułam ogromną radość.
Wciągnęłam mocno
powietrze w swoje płuca.
Poczułam zapach
świeżego powietrza.
Spojrzałam za
siebie.
Byłam w jakiejś
kopalni.
- Sophie –
usłyszałam gdzieś obok. Z trudem spojrzałam w tamtą stronę.
Nieopodal stali Michael, Miranda i Sabrina.
- Jak dobrze, że
jesteś całą – uśmiechnął się chłopak.
- Musimy szybko
stąd znikać – oznajmi Brandon. Wszyscy zgodnie pokiwali głowami i ruszyliśmy w
głąb lasu.
Z coraz większym
wysiłkiem poruszałam się. Moje nogi były coraz cięższe i wiedziałam, że mogę
iść tylko dzięki Branowi. Dzięki temu, że mnie trzyma.
Nie przeszliśmy
daleko, kiedy nagle usłyszałam szelest liści. Spojrzałam w stronę, z której
dochodził ten dźwięk. Nikogo tam nie było, ale na pewno się nie pomyliłam.
Nikt oprócz mnie
tego nie usłyszał.
Szturchnęłam
Brandona i stanęłam w miejscu.
- O co chodzi? –
spojrzał na mnie z troską. Pokazałam mu ruchem głowy miejsce, w którym ktoś
musiał być. Chłopak od razu zrozumiał o co mi chodzi. Spojrzał w tamtą stronę i
zmrużył oczy.
Pokazał reszcie,
żeby byli cicho.
Nie możemy pokazać, że wiemy, że ktoś
tutaj jest
Usłyszałam głos w
głowie.
Już zapomniałam
jakie to uczucie. Pokiwałam niepewnie głową.
Chodźmy dalej
Szliśmy dalej,
ale widziałam, ze reszta jest równie spięta co ja. Każdy był czujny.
Usłyszałam jak
coś za nami się porusza. Mój puls przyspieszył, a mięśnie były mocno spięte.
Brandon
delikatnie pogładził mój bok.
Spokojnie. Nie pozwolę, żeby coś Ci się
stało.
Usłyszałam jego
głos.
Wiem. Wiem.
Chciałam mu to
wysłać, ale nie miałam na tyle siły.
- Wybieracie się
gdzieś? – usłyszałam za sobą głos, który prześladował mnie przed ostatnie dni.
Stanęłam jak wryta. Poczułam gulę w gardle.
Razem z Brandonem
odwróciliśmy się w stronę Czarnego.
Na jego usta
wypłynął przebiegły uśmiech.
- Tak. Wybieramy
się – chłopak mocniej objął mnie w pasie.
- Nie wydaje mi
się – postukał się w podbródek. – Przepraszam. Nie wydaje nam się – Czarny
obejrzał się za siebie.
Nagle zza jego
pleców pojawiły się kolejne wampiry.
- Lepiej oddajcie
nam ją teraz. Nie chcemy niczyjej śmierci – jego śmiech rozniósł się wokół nas.
Przeszły mnie
znajome dreszcze.
Takie same jak w
jaskini.
Przymknęłam oczy.
Nie, nie mogę sobie teraz pozwolić na słabość.
Z trudem stanęłam
wyprostowana z podniesioną głową.
- I jak Sophie?
Nie jesteś jeszcze głodna? Może chcesz jeszcze się pożywić? – patrzyłam jak z
kieszeni spodni wyciąga naczynie z krwią.
Mimowolnie
poczułam głód.
Nie!
Jak to się
stało?!
Nienawidzisz
tego. Nienawidzisz.
Mój oddech
przyspieszył, a ja dostałam dodatkowych sił.
Wszystko byłe
tylko móc dostać choć kroplę krwi.
Oddychałam przez
zaciśnięte zęby.
Przymknęłam oczy.
Nie możesz. Nie możesz.
Spojrzałam na
twarz Brandona.
Przyglądał mi się
uważnie.
Zobaczył ból w
moich oczach.
Odwrócił wzrok na
Czarnego.
- Jak mogłeś
uzależnić ją? – wycedził przez zęby. – Jak mogłeś?! – wrzasnął tak, że aż
podskoczyłam w jego ramionach.
Tamten w
odpowiedzi tylko się zaśmiał.
- Widzisz
kochanie? On nie będzie potrafił tego zaakceptować. Nie pozwoli Ci robić tego,
na co naprawdę masz ochotę – patrzył mi w oczy. – Dobrze wiesz, że ja Ci
pomogę. U mnie będziesz miała wszystko na co tylko masz ochotę. Władzę,
będziesz rządziła swoim życiem. Nikt inny nie będzie Ci mówił co masz robić –
posłał mi złowieszczy uśmiech. – To jak będzie?
Jak on śmie?
Jak?
Nagle poczułam,
jak ręce Brandona znikają z mojego ciała.
Nie czułam już
ich ciepła. Teraz musiałam stać sama.
Usłyszałam krzyk w
tym samym momencie, w którym odwróciłam się w stronę chłopaka.
Zobaczyłam, jak
jakiś wampir odciągnął go ode mnie.
Zaczęła się
między nimi walka.
Brandon rzucił
nim o ziemię i skręcił mu kark.
Wstrzymałam
oddech obserwując to wszystko.
Widziałam każdy
ruch, każdy gest, każdy grymas.
Przełknęłam gulę,
która pojawiła się w moim gardle.
Poczułam czyjąś
rękę na moim ramieniu. Odskoczyłam wystraszona.
- Spokojnie –
powiedziała Sabrina.
Pomogła mi
utrzymać równowagę.
- Oh Brandon.
Mówiłem serio z tym, że nie chcę niczyjej śmierci. Ale teraz? Co ja mogę
zrobić? Ty zabiłeś mojego przyjaciela, to ja muszę się odwdzięczyć tym samym.
Czyż nie o to w tym chodzi? – wyszczerzył zęby – pokiwał palcem na swoja
gromadę. – Czekaliście na to, prawda? No to teraz macie moje pozwolenie!
Nagle wokół mnie
rozpętało się piekło. Wokół mojej postaci pojawili się wszyscy moi przyjaciele
i nie pozwolili nikomu się do mnie przedostać.
Zaczęły się
walki. Każdy jak tylko mógł używał swoich mocy. Gdzie nie spojrzałam, mogłam
dostrzec różne barwy. Przeróżne żywioły.
Z jednej strony
przelewała się woda, z drugiej ogień.
W mojej głowie
był coraz większy rozgardiasz. Moje postanowienie, żeby nie zemdleć, żeby
trzymać się na nogach gdzieś się ulotniło. Ciało zaczęło odmawiać mi
posłuszeństwo.
Zaczęło kręcić mi
się w głowie.
Wokół mnie mogłam
usłyszeć odgłosy walki.
Wszystko to,
czego nie chciałam słyszeć, widzieć pojawiało się przede mną, wydarzało się.
Słyszałam jak
ktoś wyje.
Krzyki bólu.
Śmierci.
Nagle
dostrzegłam, jak w miejscu, gdzie powinien być Brandon, nie ma go.
Zaczęłam się
rozglądać.
Nigdzie nie
mogłam go dostrzec.
Spojrzałam ponad
głową Michaela.
Wstrzymałam
oddech.
Nie!
Czarny z nim
walczył.
Oh Boże, błagam,
niech to będzie zły sen. Błagam!
Dostrzegłam,
plamy krwi na policzku Brandona.
Oboje byli zmęczeni.
Oboje pragnęli
śmierci.
Jakiś wampir
zaczął zbliżać się do nich.
Nie zdążyłam
nawet krzyknąć, kiedy powalił Brandona.
Zaczęłam
przeciskać się między wampirami.
Nie mogłam na to
pozwolić.
Nie mogą mu nić
zrobić.
On mnie uratował.
Nie pozwolę.
Zobaczyłam jak
zawył z bólu.
Moje serce się
ścisnęło.
Jego twarz
wykrzywił grymas.
Błagam, błagam,
zostawcie go.
Mimo bólu
puściłam się biegiem w ich stronę. Nic mu nie zrobicie.
Poczułam jak
wzbiera się we mnie niewyobrażalna siła. Taka, jakiej jeszcze nigdy nie czułam.
Wrzasnęłam
niewyobrażalnie głośno, a wszystko co się we mnie budowało od kilku dni w
momencie wystrzeliło w kierunku wroga.
Później już była
tylko ciemność.
*****
Tadam! Oto jestem! Znaczy oto jest opowiadanie!
Jak wam mija szkoła? Bo ja mam straszny zapiernicz :D
Już niedługo Mikołaj! Jeeejj ^^
Prezenty gotowe? :3
Dobra, może trochę mi odwala :p
Wiecie co? Trochę mi przykro, że nie chce się komentować moich rozdziałów. Tyle jest obserwatorów a komentarzy 20 po 2 tygodniach.
W sumie to samo z ankietą... 8 głosów, a tyle was podobno jest.
W porządku róbcie jak chcecie, ale miło by było zobaczyć, że ktoś się interesuje tym blogiem i go czyta.
No cóż... Trochę to przykre, ale co ja mogę?
Skoro wygrały głody na tak, w takim razie Twitter uznaję za oficjalnie otwarty Tamtatadam! (aplauz)
Oto link:
Może tutaj trochę się uaktywnicie : )
Za niedługo dodam stronę na blogu z przenośnikiem na twittera
Dziękuję, Dobranoc.
Wasza Soph :**