Rozdział X
Przyciemniane szyby otworzyły
się. I zgadnijcie kto siedział na miejscu kierowcy. No oczywiście nie kto inny
jak Brandon.
- Wiesz przejeżdżałem akurat
obok i zauważyłem cię. A skoro już tu jestem, to mogę cię podwieźć do domu.
Umilę ci resztę drogi. Chyba mi nie odmówisz – zrobił słodkie oczka i się
uśmiechnął.
Chwile się zastanawiałam. No,
ale co, skoro mam możliwość wygodnego dojazdu do domu i nie musze się tłuc do
domu w autobusie pełnym ludzi to czemu mam nie skorzystać. No już trudno o
towarzystwo.
- Czemu nie – Brandon chyba
był zadowolony, że nie musi mnie namawiać, bo pewnie i tak nie miał ochoty
namawiać mnie na podwózkę. Nie sięgając ręka do klamki, tylko jednym ruchem
palca otworzył przede mną drzwi. Wsiadłam do środka i zatrzasnęłam za sobą drzwi.
Brandon zasłonił okna i ruszył.
- Słyszałaś o imprezie?
Zapewne się wybierasz.
- Muszę iść, w przeciwnym razie Jane nie da mi
spokoju. Ty pewnie też się wybierasz – to raczej nie było z mojej strony
pytanie tylko stwierdzenie.
- Tam gdzie jesteś ty, musze
być i ja – Brandon jechał bardzo szybko, a praktycznie nie patrzył na drogę.
Bałam się, że zaraz spowoduje jakiś wypadek.
- Mógłbyś trochę zwolnić? –
zapytałam. Branodn się tylko zaśmiał. Może i zwolnił, ale bardzo mało. Ze
180km/h do 160km/h. Dalej nie zwracał uwagi na ulicę. Co z tego, że była pusta,
a jeśli zaraz ktos nagle wyskoczy zza domu?
- I może zwróciłbyś uwagę na
drogę, bo zaraz dojdzie do jakiegoś wypadku? – byłam trochę zdenerwowana. Jak
na złość Branodn teraz w ogóle nie patrzył na drogę tylko wprost na mnie. Byłam
zdziwiona, że dalej jechaliśmy po wyznaczonym pasie i chociażby na chwilę nie
zjechaliśmy z niego. Brandon cały czas się na mnie patrzył. Zaczęło mnie to
denerwować.
- Cholera, dobra jedź tak
szybko jak chcesz, nie zwracaj uwagi na drogę, tylko do jasnej cholery się tak
na mnie nie patrz – to najwidoczniej go rozbawiło, ale na szczęście podziałało.
- Jak ty to robisz? –
zapytałam.
- Ale co? To, że jestem tak
nieziemsko przystojny? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Chyba kpisz – zaśmiałam
się. – Chodzi o to, że jedziesz praktycznie nie patrząc na jezdnię, a w dodatku
z zabójczą szybkością i nie uderzyłeś do tej pory w nic, ani nie spowodowałeś
żadnego wypadku.
- No wiesz, wampir dobry
refleks i wzrok, i słuch itd. Nie ma opcji, żeby był jakiś wypadek – przerwał
na chwilę – a co do bycia przystojnym. No wiesz, taki jestem od urodzenia.
- Taa, oczywiście. – zakpiłam
pod nosem.
- Ja cię słyszę – powiedział
Brandon.
- Taki był zamiar –
uśmiechnęłam się
- I tal wiem, że ci się
podobam,
- Chyba w twoich snach i
marzeniach.
- To też – uśmiechnął się
chytrze. Dźgnęłam go z łokcia.
- Ej, za co – udał, że go to
zabolało.
- Weź i tak cię nie zabolało.
- Ale za to serce mi teraz
krwawi – dodał ironicznie.
- To owiń je w bandaż. –
posłałam mu wredny uśmiech.
- Wredota – dodał.
- Odezwał się. Idiota – tak
przezywaliśmy się przez resztę do domu. Gdy w końcu dojechaliśmy, rodziców
jeszcze nie było. Impreza zaczyna się o 20, a jest 15. Muszę wybrać jakieś ciuchy.
Poszłam do pokoju i zaczęłam grzebać w szafie. Do pokoju wszedł Brandon.
- Słyszałem, że twojego
chłoptasia nie będzie na imprezie. Co za szkoda.
- Weź się odczep.
- To co, żebyś nie czuła się
samotna, może ci tam potowarzyszę?
Kurde, ale on jest
wkurzający. On naprawdę chce mnie zdenerwować.
- Wiesz, nie dzięki. Nie
potrzebuje twojego wspaniałego towarzystwa. A poza tym nie chcę żeby ktoś sobie
pomyślał, że chodzę z takim przystojniakiem jak ty – dodałam z ironią.
- Ah no tak. Możesz przecież
czuć się nieswojo z kimś ładniejszym od siebie u boku – powiedział z bardzo
szerokim uśmiechem. Zaśmiałam się szeroko.
- Otóż to – odpowiedziałam i
znowu zagłębiłam się w szafie – Może lepiej, ty jedź do siebie, po coś na tą
imprezę. Ja sobie poradzę z dojazdem. Spotkamy się na miejscu – powiedziałam z
głową w szafie.
Brandon głośno się zaśmiał.
- Co się śmiejesz? –
zapytałam go.
- Śmiesznie wyglądasz
- Ha, ha, ha. Naprawdę nie
masz nic lepszego do roboty, niż śmianie się ze mnie? Idź lepiej się wyszykuj
na imprezę – powiedziałam z wymuszonym uśmiechem.
- Wiesz, ja nie mam co się
szykować. Ideału nie da się poprawić.
- Ta, skończony narcyz.
- No dobrze, nie będę ci
przeszkadzać w tej twojej czynności. Jadę się przebrać. Może uda mi się jeszcze
jakoś poprawić ideał – powiedział, śmiejąc się ze mnie. Wychodząc z pokoju
jeszcze dodał. – Ubierz tą czarną koronkową sukienkę. Może chociaż trochę mi
dorównasz – i poszedł.
****
Następny rozdział już za tydzień. Pozdrawiam was ;*** Życzcie mi miłych wakacji !!! :D
Rozdział wyjebany w kosmos <3
OdpowiedzUsuńCzekam na następny ;D
Przepraszam, że nie skomentowałam reszty ale nie mam czas ;/
Jeśli masz chwilkę zapraszam do siebie
http://kawiatek.blogspot.com/
ciekawie. czekam na opis imprezy...
OdpowiedzUsuńa w między czasie zapraszam na nowy rozdział:
http://the-dark-past.blogspot.com/
cześć, zapraszam na rozdział 2 "Czyli jednak litość" na http://who-can-i-trust.blogspot.com :D
OdpowiedzUsuńChyba się wciągnęłam... ;D
OdpowiedzUsuńopowiadania-sny.blogspot.com
OdpowiedzUsuńCo wydarzy się na imprezie? huehue...
OdpowiedzUsuńhttp://trupiamilosc.blogspot.com