niedziela, 1 grudnia 2013

Zahipnotyzowana cz. 46



Rozdział XLVI


Błagam, żeby to nie był on …
Nie mam sił… 
Dłużej nie dam rady. To wszystko jest już ponad moje siły.
Kroki były coraz głośniejsze. Ktoś bardzo szybko się zbliżał.
Za dużo emocji.
Za dużo tego wszystkiego.
W jednej chwili straciłam wszystkie siły.
Zmarszczyłam z bólem czoło.
Czemu jeszcze tutaj nie doszedł.
Znowu skupiłam się na tych krokach.
Czemu on cały czas krąży. O co chodzi?
A jeśli to nie on?
A jeśli to ktoś inny? Może chce mi pomóc?
Z trudem uniosłam głowę. Zamazany obraz utrudniał mi dostrzeżenie czegokolwiek. Próbowałam coś z siebie wydusić, ale nie dałam rady.
Zacisnęłam zła zęby.
Nawet ta cholerna krew nie pomogła!
Głowa wciąż pulsowała.
Nagle usłyszałam jak ten ktoś jest przy wejściu do części jaskini, w której ja się znajduje.
Zamrugałam kilka razy, by móc wyraźnie dostrzec co się dzieje przed moimi oczyma.
Nagle ujrzałam znajomą sylwetkę. Wstrzymałam oddech zaskoczona i zdezorientowana.
Nie, to jest jakiś sen.
To jest niemożliwe. Boże jeśli, to wszystko tylko mi się śni, spraw by trwało wiecznie. Błagam.
Przyjrzałam dokładniej postaci. Nie mogę się mylić. Przecież nikt tak nie wygląda. To nie może być moja wyobraźnia. To jest zbyt żywe. On jest zbyt prawdziwy.
- O mój Boże, Sophie – usłyszałam jego głos, a moje serce zagalopowało. Pojawił się przy moim boku w mgnieniu oka.
- Oh Boże. To naprawdę ty. Tak się bałem – dotknął delikatnie mojego policzka. Spojrzałam na niego nie mogąc uwierzyć.
- Brandon – wychrypiałam ze ściśniętym gardłem. W moich oczach pojawiły się łzy, które po chwili spływały już po moich policzkach.
- Co oni Ci zrobili? – spojrzał na moje ciało. W jego oczach pojawiły się niebezpieczne iskierki. – Już spokojnie. Uwolnię Cię. Tylko się nie ruszaj.
- Dziękuję – wyszeptałam, próbowałam przywołać na twarz uśmiech, lecz nie udało mi się.
Brandon podszedł do moich związanych rąk. Dotknął więzów.
- Cholera – syknął.
- To się nie uda – powiedziałam słabo. Przecież jego to też rani. Nie ma szans.
- Uda się – powiedział z naciskiem. Uwierzyłam mu. Dzięki niemu wróciło mi trochę życia.
Poczułam jak więzy zaczynają się poruszać. Jęknęłam z bólu.
Już zapomniałam jakie to było uczycie. Wcześniej za często przez to robiłam sobie krzywdę, musiałam przestać, by mieć siły.
- Przepraszam. Inaczej się nie uda. Postaram się być delikatny – usłyszałam jego kojący głos. Wstrzymałam oddech i zagryzłam dolną wargę. Tyle wytrzymałam, to teraz też dam radę. Jestem uratowana.
Gdy więzy zaczęły się poluźniać poczułam smak mojej krwi w ustach. Wypuściłam wargę z ust i zacisnęłam zęby.
Już niedużo.
Nagle poczułam, że moje ręce są już wolne.
Oh Boże, jak dobrze jest móc czuć swoje ręce. Przeniosłam je przed siebie. Prawie nie czułam mięśni w ramionach.
Poruszyłam moimi obolałymi ramionami.
Nie chciałam patrzeć na swoje nadgarstki. Wiedziałam jak wyglądają. Całe pokaleczone i zakrwawione.
- Jeszcze tylko nogi. Wiem, że wytrzymasz – spojrzałam na twarz Brandona. Uśmiechnął się lekko, choć nie dosięgnęło to jego oczu. Wziął się za drugie więzy. Zamknęłam oczy i nie myślałam o bólu.
Po chwili byłam wolna. Poruszyłam delikatnie stopami. Do nich też dopłynęła krew.
- Jesteś dzielna – ukucnął przede mną i przyjrzał się mojej twarzy. – Soph, tak mi przykro, że Cię to spotkało – zmarszczył brwi i spojrzał na moje nadgarstki. Przejechał palcem po przecięciach. Syknęłam przez zęby. – Przepraszam. Po prostu nie mogę zrozumieć. Nie potrafię – wziął moją dłoń w swoje i delikatnie dotknął swoimi wargami. Poczułam ciepło w miejscu, gdzie jego usta dotknęły moją skórę.
- Tak się cieszę, że tutaj jesteś – powiedziałam cicho. – Już dłużej nie dałabym radę.
- Tak mi przykro – wyszeptał w moje dłonie. – Naprawdę. Gdybym mógł być na twoim miejscu – przymknął na moment oczy.
- Nie mów tak – wyszeptałam czując pod palcami lekki zarost.
- Jak zwykle szlachetna – posłał mi słaby uśmiech. – Chodź, musimy stąd znikać. Nie mamy zbyt wiele czasu. Dasz radę wstać? – zapytał patrząc na mnie uważnie.
- Nie wiem. Spróbuję. Pomożesz mi  - spojrzałam na niego i wyciągnęłam słabe ręce.
- Jasne – złapał mnie za dłonie i pomógł wstać na równe nogi.
Ledwo co czułam nogi. Niepewnie zaczęłam ruszać nogami. Czułam dłonie Brandona na swoich ramionach. Przytrzymywał mnie na równych nogach.
- Dasz radę? – przypatrywał się moim niepewnym ruchom
Z uporem szłam na przód. Boże, jakie to jest trudne.
W pewnym momencie zachwiałam się, na szczęście obok mnie wciął był chłopak i złapał mnie w ramiona. Jęknęłam z bezradności.
- Nie dam radę – wyszlochałam.
- Spokojnie. I tak damy sobie radę. Na zewnątrz czekają na nas Sabrina, Michael i Miranda. Wezmę Cię na ręce.
- Nie – zaprotestowałam. – Pomóż mi iść. Nie możesz tracić sił. Musisz mieć wyostrzone zmysły i nie możesz skupiać na mnie całej uwagi – wyznałam.
Pokiwał głową i otoczył mnie mocno ramieniem. Wiedziałam, że nie pozwoli mi upaść. Czułam, jego silne ramie wokół talii.
Ruszyliśmy przed siebie.
Ile dni siedziałam tu uwięziona? Jak długo?
Brandon cały czas rozglądał się wokół. Czułam, jak jego mięśnie są spięte. Cały czas czuwał i był gotowy ruszyć do boju.
Po pewnym czasie, w oddali dostrzegłam światło.
Aż westchnęłam. Usłyszałam jak na zewnątrz śpiewają ptaki. Poczułam przepływ świeżego powietrza. Tego mi brakowało.
Zaczęliśmy się zbliżaj do tego punktu.
- Nie ruszaj się – Brandon nagle wyprostował się i mocniej przycisnął mnie do siebie.
Nagle usłyszałam jak ktoś za nam warczy. Brandon szybko odwrócił się w drugą stronę. Poczułam jak jego palce zaciskają się na moim biodrze. Spojrzałam w stronę intruza.
Widziałam go gdzieś. Tak. Na pewno.
- Lepiej ją wypuść – kiedy usłyszałam jego głos zadrżałam. Był przesiąknięty jadem.
- Lepiej ty stąd uciekaj – wysyczał w odpowiedzi.
Dostrzegła, że wampir w jednej chwili zniknął z miejsca, w którym stał. Jednak nie zdążył pojawić się przy nas, gdy Brandon rzucił nim o ścianę swoją siłą woli. Zrobił to z taką mocą, że tamten nie miał już szans. Wstrzymałam oddech.
Poczułam, jak jego palce głaszczą mój bok.
- Musiałem to zrobić – przytulił mnie. – Chodź, musimy stąd znikać nim pojawią się kolejni.
Po tych słowach wyszliśmy na zewnątrz.
Dzienne światło poraziło mnie, ale i tak czułam ogromną radość.
Wciągnęłam mocno powietrze w swoje płuca.
Poczułam zapach świeżego powietrza.
Spojrzałam za siebie.
Byłam w jakiejś kopalni.
- Sophie – usłyszałam gdzieś obok. Z trudem spojrzałam w tamtą stronę.
Nieopodal stali Michael, Miranda i Sabrina.
- Jak dobrze, że jesteś całą – uśmiechnął się chłopak.
- Musimy szybko stąd znikać – oznajmi Brandon. Wszyscy zgodnie pokiwali głowami i ruszyliśmy w głąb lasu.
Z coraz większym wysiłkiem poruszałam się. Moje nogi były coraz cięższe i wiedziałam, że mogę iść tylko dzięki Branowi. Dzięki temu, że mnie trzyma.
Nie przeszliśmy daleko, kiedy nagle usłyszałam szelest liści. Spojrzałam w stronę, z której dochodził ten dźwięk. Nikogo tam nie było, ale na pewno się nie pomyliłam.
Nikt oprócz mnie tego nie usłyszał.
Szturchnęłam Brandona i stanęłam w miejscu.
- O co chodzi? – spojrzał na mnie z troską. Pokazałam mu ruchem głowy miejsce, w którym ktoś musiał być. Chłopak od razu zrozumiał o co mi chodzi. Spojrzał w tamtą stronę i zmrużył oczy.
Pokazał reszcie, żeby byli cicho.
Nie możemy pokazać, że wiemy, że ktoś tutaj jest
Usłyszałam głos w głowie.
Już zapomniałam jakie to uczucie. Pokiwałam niepewnie głową.
Chodźmy dalej
Szliśmy dalej, ale widziałam, ze reszta jest równie spięta co ja. Każdy był czujny.
Usłyszałam jak coś za nami się porusza. Mój puls przyspieszył, a mięśnie były mocno spięte.
Brandon delikatnie pogładził mój bok.
Spokojnie. Nie pozwolę, żeby coś Ci się stało.
Usłyszałam jego głos.
Wiem. Wiem.
Chciałam mu to wysłać, ale nie miałam na tyle siły.
- Wybieracie się gdzieś? – usłyszałam za sobą głos, który prześladował mnie przed ostatnie dni. Stanęłam jak wryta. Poczułam gulę w gardle.
Razem z Brandonem odwróciliśmy się w stronę Czarnego.
Na jego usta wypłynął przebiegły uśmiech.
- Tak. Wybieramy się – chłopak mocniej objął mnie w pasie.
- Nie wydaje mi się – postukał się w podbródek. – Przepraszam. Nie wydaje nam się – Czarny obejrzał się za siebie.
Nagle zza jego pleców pojawiły się kolejne wampiry.
- Lepiej oddajcie nam ją teraz. Nie chcemy niczyjej śmierci – jego śmiech rozniósł się wokół nas.
Przeszły mnie znajome dreszcze.
Takie same jak w jaskini.
Przymknęłam oczy. Nie, nie mogę sobie teraz pozwolić na słabość.
Z trudem stanęłam wyprostowana z podniesioną głową.
- I jak Sophie? Nie jesteś jeszcze głodna? Może chcesz jeszcze się pożywić? – patrzyłam jak z kieszeni spodni wyciąga naczynie z krwią.
Mimowolnie poczułam głód.
Nie!
Jak to się stało?!
Nienawidzisz tego. Nienawidzisz.
Mój oddech przyspieszył, a ja dostałam dodatkowych sił.
Wszystko byłe tylko móc dostać choć kroplę krwi.
Oddychałam przez zaciśnięte zęby.
Przymknęłam oczy. Nie możesz. Nie możesz.
Spojrzałam na twarz Brandona.
Przyglądał mi się uważnie.
Zobaczył ból w moich oczach.
Odwrócił wzrok na Czarnego.
- Jak mogłeś uzależnić ją? – wycedził przez zęby. – Jak mogłeś?! – wrzasnął tak, że aż podskoczyłam w jego ramionach.
Tamten w odpowiedzi tylko się zaśmiał.
- Widzisz kochanie? On nie będzie potrafił tego zaakceptować. Nie pozwoli Ci robić tego, na co naprawdę masz ochotę – patrzył mi w oczy. – Dobrze wiesz, że ja Ci pomogę. U mnie będziesz miała wszystko na co tylko masz ochotę. Władzę, będziesz rządziła swoim życiem. Nikt inny nie będzie Ci mówił co masz robić – posłał mi złowieszczy uśmiech. – To jak będzie?
Jak on śmie?
Jak?
Nagle poczułam, jak ręce Brandona znikają z mojego ciała.
Nie czułam już ich ciepła. Teraz musiałam stać sama.
Usłyszałam krzyk w tym samym momencie, w którym odwróciłam się w stronę chłopaka.
Zobaczyłam, jak jakiś wampir odciągnął go ode mnie.
Zaczęła się między nimi walka.
Brandon rzucił nim o ziemię i skręcił mu kark.
Wstrzymałam oddech obserwując to wszystko.
Widziałam każdy ruch, każdy gest, każdy grymas.
Przełknęłam gulę, która pojawiła się w moim gardle.
Poczułam czyjąś rękę na moim ramieniu. Odskoczyłam wystraszona.
- Spokojnie – powiedziała Sabrina.
Pomogła mi utrzymać równowagę.
- Oh Brandon. Mówiłem serio z tym, że nie chcę niczyjej śmierci. Ale teraz? Co ja mogę zrobić? Ty zabiłeś mojego przyjaciela, to ja muszę się odwdzięczyć tym samym. Czyż nie o to w tym chodzi? – wyszczerzył zęby – pokiwał palcem na swoja gromadę. – Czekaliście na to, prawda? No to teraz macie moje pozwolenie!
Nagle wokół mnie rozpętało się piekło. Wokół mojej postaci pojawili się wszyscy moi przyjaciele i nie pozwolili nikomu się do mnie przedostać.
Zaczęły się walki. Każdy jak tylko mógł używał swoich mocy. Gdzie nie spojrzałam, mogłam dostrzec różne barwy. Przeróżne żywioły.
Z jednej strony przelewała się woda, z drugiej ogień.
W mojej głowie był coraz większy rozgardiasz. Moje postanowienie, żeby nie zemdleć, żeby trzymać się na nogach gdzieś się ulotniło. Ciało zaczęło odmawiać mi posłuszeństwo.
Zaczęło kręcić mi się w głowie.
Wokół mnie mogłam usłyszeć odgłosy walki.
Wszystko to, czego nie chciałam słyszeć, widzieć pojawiało się przede mną, wydarzało się.
Słyszałam jak ktoś wyje.
Krzyki bólu. Śmierci.
Nagle dostrzegłam, jak w miejscu, gdzie powinien być Brandon, nie ma go.
Zaczęłam się rozglądać.
Nigdzie nie mogłam go dostrzec.
Spojrzałam ponad głową Michaela.
Wstrzymałam oddech.
Nie!
Czarny z nim walczył.
Oh Boże, błagam, niech to będzie zły sen. Błagam!
Dostrzegłam, plamy krwi na policzku Brandona.
Oboje byli zmęczeni.
Oboje pragnęli śmierci.
Jakiś wampir zaczął zbliżać się do nich.
Nie zdążyłam nawet krzyknąć, kiedy powalił Brandona.
Zaczęłam przeciskać się między wampirami.
Nie mogłam na to pozwolić.
Nie mogą mu nić zrobić.
On mnie uratował. Nie pozwolę.
Zobaczyłam jak zawył z bólu.
Moje serce się ścisnęło.
Jego twarz wykrzywił grymas.
Błagam, błagam, zostawcie go.
Mimo bólu puściłam się biegiem w ich stronę. Nic mu nie zrobicie.
Poczułam jak wzbiera się we mnie niewyobrażalna siła. Taka, jakiej jeszcze nigdy nie czułam.
Wrzasnęłam niewyobrażalnie głośno, a wszystko co się we mnie budowało od kilku dni w momencie wystrzeliło w kierunku wroga.

Później już była tylko ciemność. 


*****
Tadam! Oto jestem! Znaczy oto jest opowiadanie!
Jak wam mija szkoła? Bo ja mam straszny zapiernicz :D
Już niedługo Mikołaj! Jeeejj ^^
Prezenty gotowe? :3
Dobra, może trochę mi odwala :p
 
 Wiecie co? Trochę mi przykro, że nie chce się komentować moich rozdziałów. Tyle jest obserwatorów a komentarzy 20 po 2 tygodniach.
W sumie to samo z ankietą... 8 głosów, a tyle was podobno jest.
W porządku róbcie jak chcecie, ale miło by było zobaczyć, że ktoś się interesuje tym blogiem i go czyta.
                                               No cóż... Trochę to przykre, ale co ja mogę? 

Skoro wygrały głody na tak, w takim razie Twitter uznaję za oficjalnie otwarty Tamtatadam! (aplauz)
Oto link: 
Może tutaj trochę się uaktywnicie  : )
 Za niedługo dodam stronę na blogu z przenośnikiem na twittera 

Dziękuję, Dobranoc.
Wasza Soph :**