niedziela, 27 kwietnia 2014

Zahipnotyzowana cz. 48

Rozdział XLVIII

Dni mijały szybko.
Zachowywałam się jakby nic się nie stało. Nie okazywałam żadnych uczyć względem Brandona.
Nie rozmawiałam z nim tak jak wcześniej. Nasze kontakty ograniczyły się do treningów, na których zresztą tylko ćwiczyliśmy, żadne z nas nie chciało poruszać jakiegoś głębszego tematu.
Po sytuacji w pokoju nie wychodziłam z niego przez resztę dnia. Siedziała ze mną Jane i próbowała mnie wesprzeć. Nie pocieszała, bo to nie miało sensu. Wiedziała co mi było potrzebne. Żadne „wszystko będzie dobrze” nie pomoże. Puste słowa, bez pokrycia.
Jaki był sens wypowiadania ich? Skoro i tak nie można nic zrobić?
Na zewnątrz cały czas byłam taka sama. Uśmiechnięta, wesoła, pełna energii, może nie aż tak jak wcześniej, ale wystarczająco, by nie wzbudzić podejrzeń.
Jedynie Jane wiedziała co się stało. Nikt więcej.
W środku przeżywałam moją własną małą depresję. Czułam jakby ktoś zabrał kawałek mnie. Tej prawdziwej mnie.
Idiotka ze mnie.
Jestem skończoną idiotką!
Przecież od początku wiedziałaś, że nic z tego nie będzie.
Ba! Na samym początku nie chciałaś nic między wami. Wkurzał Cię jak nikt inny i chciałaś się go pozbyć.
Może i był przystojny, ale to nie wystarczy.
I oczywiście ty głupia… musiałaś się zakochać.
Czy ty przestałaś myśleć na te kilka miesięcy?
Jesteś totalną kretynką…
Musisz się wziąć w garść. Jak to lubi mówić moja mama „Tego kwiatu jest pół światu”  Taaa, a ¾ chuja warte….
Teraz się uspokoję, ogarnę i wykorzystam ostatnie dni tych wakacji.
Żeby chociaż ostatnie chwile były korzystne.
Nie będę zwracać uwagi na Brandona, niech sobie robi co chce.
Już mnie nie obchodzi. Nie obchodzi. Nie. Obchodzi.
Będę to sobie wmawiać dopóki sama w to nie uwierzę.
Nagle z moich rozmyśleń wyrywa mnie wpadająca do pokoju jak torpeda, Jane.
- Co ty? Jeszcze nie gotowa? – wykrzykuje zmachana. – Idziemy na plaże!!! No już – zrzuca mnie z łóżka i zaczyna bić poduszką. – Nie mamy całego dnia dla Ciebie! Dzisiaj jedziemy na inną plażę. Musisz się pospieszyć – gada jak najęta. – No co się gapisz na mnie jak głupia? – ja głupia? W tej chwili chyba zamieniłabym nasze role. –Do łazienki i to migiem! Bo jak nie to pojedziesz w tych ciuchach bez stroju, bez ręcznika. I pojedziesz choćbym Cię miała zawlec siłą!
Co ona ma do moich ciuchów? No dobra, zielone dresowe spodenki i rozciągnięta koszulka może nie są idealne, ale no wyglądałam już gorzej.
 - Boże już! Już – zasłaniam twarz przed kolejnym atakiem poduszki.
- Nie guzdraj się!
- No przecież idę! Nawet mi pozwoliłaś dojść do słowa i od razu myślisz, że nie chcę nigdzie jechać. Gorzej niż baba na bazarze.
Za swoje ostatnie zdanie znowu oberwałam w ramię.
- Ja Ci dam babę na bazarze!
Zaśmiałam się i szybko wstałam z podłogi.
- A gdzie jest Mary? – zapytałam, nagle zdając sobie sprawę z jej nieobecności.
- Gdybyś się wcześniej zebrała to byś wiedziała, że ona już dawno czeka na dole ze Scottem i Tomem – na drugie imię poruszyła brwiami.
- Aaaaa, no to już rozumiem – zaśmiałam się.
- Teraz już! Szybko! Do łazienki – już mnie chciała uderzyć poduszką. - Spokojnie! Popatrz – podeszłam do walizki i wyciągnęłam mój granatowy strój kąpielowy, błękitną koszulkę nie zakrywającą brzucha i dżinsowe szorty. – Już wyciągnęłam wszystko. Teraz powoli udam się do łazienki, a ty mnie nie zaatakujesz tą śmiercionośną poduszką.
Ruszyłam tyłem w stronę drzwi, by móc cały czas obserwować ruchy Jane. Kiedy już otworzyłam drzwi dorzuciłam.
- Jak wrócimy do domu to chyba zabiorę Cię do jakiegoś specjalisty, żeby zbadał czy nie masz przypadkiem ADHD – szybko zamknęłam za sobą drzwi zanim poduszka zdążyła mnie trafić. Chyba powinni stworzyć nową dyscyplinę sztuk walki. Poduszking. Jane na pewno wygrałaby wszystkie walki i została mistrzynią świata.
Chichocząc podeszłam do lustra.
Kocham tego wariata. Ona to naprawdę potrafi odwracać od wszystkiego uwagę.
Spojrzałam na swoje odbicie. Jezu wyglądałam koszmarnie. Miałam trochę podkrążone oczy, a moja twarz była blada w porównania do reszty ciała.
Z powodu jednego głupiego faceta doprowadzić się do takiego stanu. Jesteś kompletną idiotką.
Boże chyba jeszcze nigdy w życiu tak często nie wyzwałam samej siebie.
Teraz zepniesz dupę i się ogarniesz! Jesteś twardą babką i jakiś byłe facet nie będzie psuł twojego samopoczucia, humoru i wyglądu.
Oblałam twarzy i szyję lodowatą wodą. Od razu lepiej.
Szybko przebrałam się w przygotowane ciuchy i związałam włosy w koka na czubku głowy.
Ponownie spojrzałam w lustro. Nie jest źle.
Powoli zaczęłam otwierać drzwi łazienki, na wszelki wypadek, gdyby Jane się tam jeszcze czaiła. Na szczęście teren był czysty.
Spakowałam do torby ręcznik, olejek do opalania, z lodówki wyciągnęłam zimną wodę. Akurat skończyłam, kiedy Jane weszła z balkonu do pokoju.
- Boże… Mama dzwoniła. Jak zwykle miała milion pytań do zadania, ale oczywiście na żadne praktycznie nie odpowiedziałam, bo nie dopuszczała mnie do głosu – hmm… skąd ja to znam? – Oczywiście panikował, czy się nie spaliłam na słońcu, czy używam kremów i czy noszę kapelusz na głowie, czy dużo piję, bo przecież nie wiem, że trzeba to robić. Ludu! Skąd ona się urwała! Aaa! I kazała Cię pozdrowić. No i przekazać wszystkie „cenne” rady – zaznaczyła ostanie słowa cudzysłowiem z palców.
- Dobrze, że nie chciała ze mną rozmawiać, bo pewnie mi zrobiłaby drugie przemówienie – zaśmiałyśmy się obie.
- To jak? Gotowa?
- Tak jest! – zasalutowałam.
- No to już, już, już! – zaczęła mnie wypędzać z pokoju.
W ostatniej chwili zdążyłam założyć moje japonki, bo oczywiście ona jest w gorącej wodzie kompana.
W tym samym czasie z pokoju obok wyszedł Brandon z Liamem.
Dasz radę.
Uśmiech, który miałam przed wyjściem z pokoju nie zszedł z moje twarzy. Nie popsuje mojego humoru.
- No to idziemy do reszty! – krzyknęła Jane.
Ruszyliśmy w stronę miejsca, gdzie zawsze była zbiórka.
Czekali na nas już Mary, Scott i Tom.
Pomachałam im i zatopiłam się w rozmowie.
Dzień minął nam na świetnej zabawie. Nie było chwili żeby ktoś się nudził. Kiedy dziewczyny chciały się opalać, oczywiście wpadali chłopcy i wrzucali je do wody. Dziewczyny natomiast zasypiających chłopaków oblewały lodowatą wodą.
Nie brakowało śmiechu.
Dzień minął bardzo szybko. Zresztą jak każdy kolejny.
Ja udawałam przed samą sobą, że wszystko jest okej, w zresztą łatwo mi był uwierzyć, a inni nie widzieli różnicy w moim zachowaniu.

W końcu nadszedł ostatni dzień naszego pobytu tutaj.
Nikt nie chciał opuszczać tego wspaniałego miejsca. Każdy z nas zakochał się w nim, przyzwyczaił do swojego wiecznego towarzystwa. Będziemy za tym tęsknić.
Zaczęliśmy się szykować na zbliżającą się imprezę na plaży.
Razem z Jane i Mary  przekopywałyśmy nasze walizki i szukałyśmy idealnych ciuchów. W pokoju panował istny burdel. Nie było kawałka podłogi, na którym nie znajdowałby się jakiś ciuch.
W końcu po długich negocjacjach każda z nas wybrała coś dla siebie.
Ułożyłyśmy sobie włosy i pomalowałyśmy się.
Nawet sprawnie nam to poszło, jeśli tak patrzeć na przygotowanie z innych wieczorów.
Rozpromienione ruszyłyśmy w miejsce, gdzie miała odbyć się impreza.
Kiedy zobaczyłam jak to wygląda aż zaparło mi dech w piersi.
Przed nami w kwadracie ustawione były lampiony powieszone na sznurkach, a wewnątrz niego już niektórzy tańczyli.
 - Wow, nie wiedziałam, że to będzie aż tak widowiskowe – pierwsza odezwała się Jane. Cała nasza paczka była pozytywnie zaskoczona wyglądem.
Z oddali zobaczyłyśmy chłopaków.
- Chodźmy do nich – zaproponowałam.
Po chwili witaliśmy się, a chłopcy oczywiście jak to oni musieli dorzucić jakieś swoje komentarze.
- Ej, ej, ej – zaczął Liam. – Teraz nie będę mógł stracić Cię stracić z oczu – zrobił naburmuszoną minę i objął Jane swoim ramieniem.
- Może to i dobrze, przynajmniej nie będą Cię interesowały inne dziewczyny – zaśmiała się dziewczyna.
Po chwili nasze gołąbki tańczyły na środku parkietu. Ściślej mówiąc, Jane wyciągnęła tam chłopaka.
Dołączyli do nas Sabrina, Miranda i Michael.
Jak zwykle wszyscy bawiliśmy się świetnie. W sumie nigdy nie potrzeba nam wiele do tego. Wystarczy świetne towarzystwo, a nawet muzyka nie jest potrzebna. Cały czas tańczyliśmy i wygłupialiśmy się.
Nie zwracałam uwagi na Brandona. Nie chciałam sobie nim zaprzątać głowy i się smucić. Liczyła się właśnie ta chwila, ostatnie momenty spędzone w tym pięknym miejscu. Nie chciałam tego marnować, bo wiedziałam, że później bym tego żałowała i się obwiniała. Chciałam wykorzystać ten czas maksymalnie.
- Mówił Ci już Brandon? – zapytała Sabrina, kiedy zostałyśmy same.
- Coo? O czym miałby mi powiedzieć? – zapytałam zdziwiona.
- Po powrocie do domu będziecie musieli jechać do Arii. Ma dla was jakieś informacje – dokończyła niepewnie.
- Dlaczego mi tego nie powiedział? – zapytałam zdenerwowana.
- Wiesz, tak zauważyłam ostatnio… Nie macie najlepszego kontaktu – już chciałam coś do tego dopowiedzieć, ale mi nie pozwoliła – Nie, spokojnie, nie wymagam od Ciebie żadnych wyjaśnień. Jeśli nie chcesz to nie musisz mi nic mówić. Po prostu uważam, że być może dlatego jeszcze nic Ci o tym nie powiedział.
- Tak czy siak, dalej mamy treningi. Mógł mi o tym chociaż wspomnieć. Czy to aż takie trudne? – byłam naprawdę zdenerwowana. – Muszę z nim pogadać. Teraz – zaczęłam rozglądać się po plaży w poszukiwaniu Brandona. Po chwili zobaczyłam go na parkiecie z jakąś laską. Nie powiem, że nie, zabolało mnie to. Ale nie jesteśmy razem, on ma prawo robić co chce. Poza tym, miałam sobie nim więcej nie zaprzątać głowy. Teraz łączy nas jedynie moja misja. Nic więcej.
Ruszyłam w jego stronę, nie mogłam czekać aż skończy tańczyć, nie wytrzymałabym, a muszę już teraz z nim porozmawiać.
Szybko przemknęłam między tańczącymi ludźmi. W cholerę ich tu jest, nie da się przejść. W końcu udało mi się dostać do Brandona. Nie obchodziło mnie, co ta dziewczyna sobie o mnie pomyśli. Byłam zbyt nabuzowana adrenaliną.
- Sorry, odbijany – pojawiłam się między nimi, na co laska zmierzyła mnie dziwnym wzrokiem. – A ty teraz stąd pójdziesz – spojrzałam jej w oczy i wydałam polecenie. Dziewczyna potulnie się oddaliła.
No w końcu mi się udało użyć poprawnie mojego daru. – A my – odwróciłam się przodem do chłopaka. – Porozmawiamy sobie poważnie.
Spojrzał na mnie spod uniesionych brwi i wzruszył ramionami. Najwidoczniej niezbyt zależało mu na tej dziewczynie, skoro tak łatwo pogodził się z jej odejściem. Zresztą tak samo jak z moim.
Ah, uspokój się, masz teraz ważniejsze sprawy do załatwienia niż użalanie się nad samą sobą.
- Więc słucham – oznajmił Brandon.
Nagle szybka muzyka zamieniła się na wolniejszy kawałek.
Jak zwykle, szczęście mi dopisuje.
- Mogę prosić – nachylił się z cwaniackim uśmieszkiem. To już nie był taki miły gest ja kiedyś, nie było w tym krzty humoru. Był on bardziej drwiący.
 Kiwnęłam głową na znak zgody. Poczułam jego ręce na mojej talii. Przez mój kręgosłup przemknęły dreszcze. Na sekundę zamknęłam oczy, by móc się cieszyć tą chwilą, ale zaraz je otworzyłam, nie mogłam pozwolić, by się domyślił.
Ostrożnie uniosłam ręce i zaplotłam dłonie na jego karku. Do moich nozdrzy dotarł ten jego charakterystyczny zapach, który zawsze jakimś sposobem mnie otumaniał i nie pozwalał myśleć.
Cholera, nie mogę temu ulec. Uspokój się. Pomyśl sobie, co on zrobił, pomyśl jak Cię skrzywdził, jak przez niego cierpiałaś.
- Więc o co chodzi? Czym się tak zdenerwowałaś – zapytał obojętnie, kołysząc delikatnie naszymi ciałami. Te słowa ostatecznie mnie orzeźwiły. Gniew ponownie wrócił, można nawet powiedzieć, że ze zdwojoną siłą.
- Czemu do jasnej cholery nic mi nie powiedziałeś, że Aria ma dla nas jakieś ważne informacje i będziemy musieli do niej pojechać – warknęłam.
- Nie sądziłem, że się tym przejmiesz – odpowiedział nie okazując żadnych emocji.
- Jak kurwa miałam się tym nie przejąć – syknęłam. – Dobrze wiesz, przez co przeszłam i czego się dowiedziałam. Nie sądzisz, że może chciałabym znać każdą nową informację, nawet jeśli jest nie jest ważna! Wiesz, że ktoś jeszcze chce mi zagrozić, a jeśli chce zaszkodzić mi, to też mojej rodzinie i wszystkim, których kocham , do kurwy nędzy – wycedziłam przez zęby.
- Za bardzo dramatyzujesz – wzruszył ramionami.
Słucham?! No chyba kurwa mu wpierdole. No nie powstrzyma mnie nikt.
- Co ty mówisz? Ja dramatyzuje? Przepraszam bardzo, ale to nie ty siedziałeś sam w tej dziupli, związany jakimiś linami, które poparzyły mi nadgarstki i ręce, to nie ty musiałeś kogoś zabić, bo Cię sprowokowali. Nie ty dostałeś w twarz. Nie grozili twoim bliski. Nikt kurwa nie zagłodził Cię prawie na śmierć! Więc z łaski kurwa swojej, mógłbyś mi mówić o wszytki informacjach o Arii, bo nie ty musisz przechodzić przez to pierdolone piekło – krzyknęłam, wyrwałam się z jego uścisku i ruszyłam w stronę wody.
Po kliku krokach poczułam jak łapie mnie za ramię.
- Nie znasz mojego życia – usłyszałam z jego ust.
- Ja nie znam twojego życia? A ty znasz moje? Wiesz, przez co musiałam tam przechodzić? Co z tego, że on nie żyje! Ktoś gdzieś tam jeszcze jest i być może właśnie teraz na nas patrzy, albo obserwuje moją rodzinę, więc kurwa nie. Nie znam twojego życia. Ale znam swoje – po tych słowach ostatecznie się wyrwałam i ruszyłam w dalszą podróż.
Oddaliłam się wystarczająco daleko, by nikt mnie nie zobaczył i nie przeszkadzał.
Kopnęłam z całej siły ogromny głaz, który po kontakcie z moją nogą rozpadł się na kawałki.
Jak ja go kurwa nienawidzę! Co się z nim stało? Nigdy się tak w stosunku do mnie nie zachowywał. Nigdy nie był taki oziębły i… obojętny. A kuźwa w dupie go mam!
Nie będę się nim przejmować. Nie on jeden. Koniec z nim. Nie będę już o nim myśleć. Jedyne spotkania na treningu. Żadne inne zbędne spotkania. Nie będę za nim już płakać i cierpieć. Już wystarczająco się wycierpiałam. Cholera powinnam się przejmować raczej tym, co się działo kilka dni temu. Tym jak mnie uwięzili, a nie jakimś idiotą!
Wymazuję go. Kompletnie. TO KONIEC. Teraz mam zamiar się schlać i bawić w najlepsze i żaden facet mi tego nie spieprzy, żaden.

Wyjeżdżamy. To już dzisiaj. O Boże… Ja nie chcę. Mimo tej chwili horroru, czułam się tu wspaniale. Z przyjaciółmi. Wspaniale było z nimi spędzić tyle czasu.
Leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit. Zegarek wybijał godzinę 8:00, a my o 10:30 musimy stąd wyjeżdżać. Wszystko spakowane, no prawie wszystko. Niektóre ciuchy jeszcze się walają po podłodze, ale to wszystko przez to pakowanie. Szukałyśmy z dziewczynami swoich ciuchów i mały bałagan się zrobił. A poza tym, jeszcze niektóre przedmioty będą potrzebne, więc nie było sensu, żeby je pakować.
Hmm… Chyba muszę obudzić dziewczyny. Kaca to one będą miały, nie wiem jak chcą lecieć tak samolotem, ale dobra.
Jako dobra przyjaciółka przygotuję im wodę i tabletki na ból głowy.
- No dziewczyny! Wstajemy! – klasnęłam z całej siły i podniosłam głos.
- Niee… - coś zamruczało do poduszki. Zaśmiałam się głośno i podeszłam do mojego kochanego rudzielca.- Ej śpiochu. Budzimy się z tego pięknego snu o księciu na białym rumaku. Twój wybrany jest za ścianą – szepnęłam do niej.
- Nie.. Głowa mnie boli – jęknęła. – Zostaw mnie – wychrypiała i schowała głowę pod poduszkę.
- No cóż – westchnęłam. Podeszłam do śpiącej Mary. Ta to ma sen.
- Wstajemy! – krzyknęłam zrywając z niej kołdrę. Ta tylko odwróciła się na drugi bok i dalej spała.
Jak?! Przecież to … niemożliwe. No dobra, jak chce.
- Panie, jak ja wyjdę z łazienki i zobaczę, że jeszcze nie wstałyście, to uwierzcie mi, następna pobudka już nie będzie taka delikatna. Przypominam, że o 10:30, to już musimy być z walizkami przy autokarze, a stamtąd na lotnisko. Nie wiem jak z tym kacem sobie poradzicie, ale mam nadzieję, że ta woda i tabletki wam pomoże – i ruszyłam do łazienki. Nie wiem czy ktoś mnie tam słuchał, czy może mówiłam sama do siebie, ale mam nadzieję, że jednak coś wyłapały, bo nie mam zamiaru się z nimi użerać.
Wzięłam szybki prysznic, przebrałam się w jakieś wygodne ciuchy i po szybkim wysuszeniu włosów spięłam je w kitkę. Jako tako się pomalowałam, żeby jakoś się prezentować i wyszłam z łazienki.
No tak, tego się mogłam spodziewać. Moje dziewczynki oczywiście nie wstały.
- To jak? Wstajecie? – zapytałam ruszając powrotem do łazienki po zimna wodę.
- No dobra, już dobra – usłyszałam zachrypnięty głos Jane. Uśmiechnęłam się zwycięzko. – Człowieku, wypiłaś najwięcej z nas wszystkich, a latasz jakbyś miała petardę w dupie. Jak ty to zrobiłaś? – pytanie zadane z jej ust było jednym wielkim bełkotem. Zaczęła się podnosić. – Ło Matulu… - jęknęła z bólu. – Dosypali mi coś, że aż tak mnie boli głowa? – zadała sobie pytanie. – Dobra, dasz radę.
Obserwowałam jej monolog do samej siebie z rozbawieniem.
Wstała ociężale i ruszyła do Mary. Dosłownie rypnęła się na jej łóżko (czytaj, na niej).
- Co ty… Ał.. Mój łeb – zajęczała Mary.
Nie no komedia, tylko ustawić wygodny fotel i zrobić popcorn.
- Wstawaj, bo Soph wyciągnie ciężkie działa – wychrypiała Jane i wstała z niej. Na oślep znalazła wodę i tabletki, i na raz wzięła dwie na raz. Wypiła całą butelkę wody i bez słowa ruszyła ku swoje walize przy okazji depcząc po innych ciuchach. Znalazła coś odpowiedniego i ruszyła do łazienki. Już otwierała buzię, żeby jej coś powiedzieć.
- Nawet nie próbuj. Cicho. Cisza – powiedziała i zniknęła za drzwiami. Z uśmiechem odwróciłam się do Mary.
- Dobra, dobra, wstaję – podniosła ociężale ręce w geście obronnym. Następnie postąpiła jak Jane i jedyne co jej zostało to czekać, aż rudzielec wyjdzie z łazienki. Wyszłam na balkon nacieszyć się tymi ostatnimi chwilami w pięknym miejscu.
Zobaczyłam obok Liama.
- O widzę, że nie cierpisz jakoś poważnie po imprezie – popatrzył zdzwoniony.
- Ma się tą mocną głowę. Czego nie można powiedzieć o twojej dziewczynie – zaśmiałam się.
- Taa, ona też sobie nie szczędziła alkoholu – zaśmiał się.
- Chyba się będziesz musiał nią zająć – zasugerowałam.
- To będzie horror. Ale czego się nie robi dla swojej dziewczyny – złapał się za serce w teatralnym geście.
- Właśnie taką miałam nadzieję – uśmiechnęłam się szeroko.
- Dobra, idę skończyć się pakować – pomachał mi.
Spojrzałam na morze i westchnęłam głęboko.
To koniec wyjazdu. Wracamy do szarej rzeczywistości.
Trzeba będzie się zmierzyć z tym wszystkim. I przede wszystkim, przygotować do spotkania z Arią. Będzie masa pracy.
Będę tęsknić za tym chwilami.
Za słońcem.
Plażą.
Przyjaciółmi.
Morzem.
I choć nie chcę.
Brandonem.


****
Wiem, że możecie mnie znienawidzić i wielu z was straciłam, ale PRZEPRASZAM!! Błagam wybaczcie, ale miałam teraz egzaminy gimnazjalne... Mogłam coś wcześniej napisać, ale nie mogłam nic wymyślić... Nie miałam weny... A później egzamin zaczął się zbliżać i musiałam się uczyć, a że naprawdę chciałam go dobrze napisać, to na chwilę odpuściłam pisanie. Teraz już koniec tego. Nie będę miała tak dużo nauki i mam zamiar skończyć to opowiadanie. Już niedługo, kilka rozdziałów. Przysięgam, że nigdy nie odejdę bez skończenia opowiadania. 
Mam nadzieję, że zrozumiecie.... 

Kocham was i mam też nadzieję, że Ci prawdziwi czytelnicy ze mną zostali :) 

Wasza Soph <3