Rozdział XLVII
Usłyszałam
szelest liści. Poruszyłam delikatnie rękoma. Były zdrętwiałe, tak jak i nogi.
Czułam jakby cała moja energia wyparowała. Nie miałam nawet siły podnieść
powiek.
Zaczęłam
nasłuchiwać co się dzieje wokół. Coś po mojej prawej stronie się poruszało.
Usłyszałam strzępki rozmów. Wszystkie dźwięki zlewały się ze sobą.
Nagle
uzmysłowiłam sobie, co się stało.
Tętno od razu mi
podskoczyło. Musiałam wstawać! Sophie, oni sobie sami nie poradzą! Musisz im
pomóc, nie możesz ich zostawić samych.
Dasz radę do
cholery.
Otworzyłam powoli
oczy i z ogromnym wysiłkiem wsparłam się na łokciach. Usłyszałam jak ktoś coś
do mnie mówi, ale nie mogłam rozróżnić pojedynczych słów. Rozejrzałam się wokół
i aż oniemiałam z wrażenia.
Wokół mnie leżały
nieruchome, blade ciała.
Wciągnęłam mocno
powietrze w płuca.
Jak…?
Brandon!
Gdzie on jest?
Nie.. błagam.
Niech tu będzie. Błagam!
Ignorując
odrętwienie i ból w ciele usiadłam.
Nie docierały do
mnie żadne zdania osób wokół. Szukałam wokół jedynie Brandona.
Lecz moje
nadzieje powoli zaczęły gasnąć. W gardle uformowała się ogromna gula, której
nie byłam w stanie przełknąć. Obraz zaczął mi się zamazywać.
Stanęłam na
chwiejnych nogach.
Musi tu gdzieś
być. Nie poddam się dopóki go nie znajdę.
Przestań beczeć i
zacznij go szukać. Nie bądź beksą. Jesteś silna.
Ignorując ból
ruszyłam w miejsce, gdzie ostatni raz widziałam Brandona.
Ktoś za mną
krzyczał, próbował mnie zatrzymać, ale ja nie zwracałam na to uwagi. Jeśli to
nie był on, nic mnie nie obchodziło, co ode mnie chcą. Po chwili dostrzegłam
jakiś zarys. Przyspieszyłam. Zauważyłam jakąś osobę pochylającą się na ciałem.
Odległość między nimi zaczęła maleć. Po chwili zorientowałam się, że stoi tam
Miranda.
O mój Boże.
Tam leżał
Brandon!
W moich oczach
pojawiły się łzy.
Ignorując
wszystko wokół pobiegłam w ich stronę.
Padłam na kolana
przed ciałem chłopaka.
Z mojej piersi
wyrwał się szloch.
- Brandon –
szepnęłam dotykając delikatnie jego policzka. – To wszystko moja wina. –
sięgnęłam po jego dłonie i przytuliłam je do swojego policzka.
- Lubię dreszczyk
emocji– usłyszałam zachrypnięty głos.
Otworzyłam
szeroko oczy i spojrzałam zaskoczona na twarz chłopaka.
Uśmiechnął się do
mnie lekko. – Hej.
Miałam ochotę go
przytulić, ale bałam się, że mogę mu coś zrobić, albo że go coś boli. Nie
mogłam nic z siebie wydusić. Jeszcze nigdy w życiu nie odczuwałam tak wielkiej
ulgi.
Chłopak podniósł
się na łokciach.
- Jesteś ranny? –
przestraszyłam się widząc, jak się krzywi z bólu.
- Spokojnie. Nic
mi nie jest.
Przyjrzał mi się
dokładnie.
Wiedziałam ja,
wyglądam. Ledwie co mogłam się utrzyma ć na nogach. Byłam bardzo słaba.
Brandon spojrzał
za moje plecy. Podążyłam za jego wzrokiem.
- Musimy stąd iść
– zaczęłam panikować. – Zanim się obudzi.
Chciałam wstać na
równe nogi, ale zakręciło mi się w głowie.
Chłopak pomógł mi
usiąść na ziemi.
- Sophie,
spokojnie – złapał w swoje dłonie moją twarz i odwrócił w swoją stronę. –
Posłuchaj. Już nie musisz się bać. On nie żyje.
Na początku nie
docierały do mnie jego słowa. Chciałam stąd uciec. Jak najdalej. Dopiero po
chwili uświadomiłam sobie, co on do mnie powiedział. Patrzyłam na niego
niedowierzając.
- Jak? –
wychrypiałam. – Kto? Kiedy? Przecież ty z nim walczyłeś… i prawie …- nagle
wszystko do mnie wróciło.
Wszystko ci
działo się niespełna kilkanaście minut temu.
Przerażona
zakryłam usta dłońmi. Jak ja? Przecież nie jestem wystarczająco silna. Przecież
jeszcze nie jestem gotowa. Nie potrafię kontrolować swojej mocy, nie umiem się
nią posługiwać.
Wszystko wokół
zniknęło. W mojej głowie od nowa zaczęły przewijać się sceny z przed chwili.
Widziałam każdy
szczegół. Jakbym wyszła ze swojego ciała i obserwowała co się dzieje. Wszystko
działo się w zwolnionym tempie. Od momentu kiedy pojawiliśmy się tutaj, przez
przyjście Czarnego. Walka. A później moment, w którym dostrzegłam Brandona.
Ujrzałam na swojej twarzy determinację.
Jeszcze nigdy w
życiu nie widziałam czegoś takiego.
W oczach pojawiły
się iskry. Z mojego ciała wyleciała jakaś moc. Przed tym jak zemdlałam
wszystkie inne ciała wrogów padły na ziemię.
W tym momencie
wróciłam do swojego ciała.
Nabrałam mocno
powietrza.
- Soph, wszystko
w porządku? – zapytał zmartwiony Bran.
- Ja… -
przerwałam przerażona. – To ja. To ja to zrobiłam.
- Hej spokojnie –
odezwała się Miranda, na którą wcześniej nie zwracałam uwagi. – Brandon, ona
opada z sił. Musimy ją stąd jak najszybciej zabrać. Ciebie z resztą też –
dodała.
- Nic mi nie je…
- zaczęłam, ale w ty momencie poczułam, że cała adrenalina ze mnie spływa. To
co dodawało mi przed chwilą siły teraz zniknęło, a mi przed oczami zaczęły
pojawiać się mroczki.
- Nie ma czasu –
usłyszałam zdeterminowanego chłopaka.
Spojrzałam na
niego zaskoczona.
Przystawił swój
nadgarstek do ust.
- Nie –
zaprotestowałam, wiedząc co chce zrobić. – Jesteś słaby. Nie możesz tego
zrobić.
- Ja jej pomogę –
zaproponowała Miranda.
- Nie –
odpowiedział twardym głosem. – Ja to zrobię.
- Nie zgadzam
się. Poradzę sobie – albo i nie. Czułam jak z mojego ciała uchodzi cała siła. –
Zgodzę się… - przerwałam, żeby nabrać powietrza. – Jeśli ty zrobisz to samo.
Wymienimy się.
-Nie! – krzyknął
natychmiast. – Nie ma takiej opcji. Nie jesteś wystarczająco silna. Nie możesz
tak ryzykować. Nie możemy Cię stracić.
- Inaczej się nie
zgodzę – mój głos był słaby.
Spojrzałam na
nogę Brandona.
- Boże, Musisz to
wyciągnąć – w udzie miał drewniany kołek.
- Nic mi nie
będzie – mimo swoich słów skrzywił się z bólu, kiedy dotknął rany. Sięgnął po
kołek i wyrwał go ze swojej nogi.
Zauważyłam jak
zaciska zęby, ale nie wydobył z siebie żadnego dźwięku.
- Potrzebujesz
mojej krwi, tak samo jak ja twojej – odezwałam się w końcu.
Spojrzał na mnie,
a stal w jego oczach lekko złagodniała.
Westchnął i
zamknął oczy.
- Dobra –
zaskoczył mnie tym. Byłam pewna, że się nie zgodzi.
- Brandon, jesteś
pewny – zapytała Miranda.
- Tak jestem
pewny. Inaczej jej nie pomożemy – przeniósł swój wzrok na mnie. – Gotowa?
Przygryzłam
wargę.
- Tak.
Miranda wciąż
patrzyła na nas nieufnie, ale wiedziała, że i tak nie może nic zrobić.
Chłopak
przybliżył się i usiadł naprzeciwko mnie.
Uśmiechnął się do
mnie lekko, chcąc dodać mi otuchy.
Dasz radę Soph.
Jesteś silna. Musisz pomóc Brandonowi i sobie.
Chłopak sięgnął
po moją dłoń i przybliżył do swoich ust.
Zamknęłam oczy
czekając na ukłucie.
To jednak nie
nadeszło.
Poczułam
delikatny pocałunek na wewnętrznej stronie mojego nadgarstka.
Spojrzałam na
niego zaskoczona.
Mój puls był
bardzo szybki, co wampir na pewno zauważył.
Kciukiem
pogładził skórę na mojej ręce, a swoją przyłożył do ust.
Zatopił w niej
swoje kły i przysunął do moich warg.
- Dasz radę –
uśmiechnął się pocieszająco. Przyłożył moją dłoń do swoich ust.
Równocześnie
zaczęliśmy pić swoją krew.
Skrzywiłam się czując
ukłucie. Z wahaniem przełknęłam pierwsze krople. Czułam metaliczny posmak, nie
był zbyt przyjemny, ale wiedziałam, że muszę kontynuować, dla własnego dobra.
Czułam usta
Brandona na swoim nadgarstku, ale on równocześnie głaskał mnie kciukiem po
zewnętrznej stronie mojej dłoni. Wiedziałam, że chciał dodać mi otuchy,
uświadomić, że wszystko będzie w porządku. Napięcie zaczęło schodzić z mojego
ciała, nieco się rozluźniłam. Spojrzałam na chłopaka. Przyglądał się mi. Jego
oczy były zaczerwienione. Wyglądał zupełnie inaczej. Mimo tego, że każdy inny
byłby w tej chwili przerażony tym widokiem, ja się go nie bałam. Byłam pewna, że
nic mi nie zrobi. Ufałam mu. Pomiędzy nami była jakaś więź, która teraz miała
ogromną moc. Czułam, jakby coś było pomiędzy nami, jakaś niewidzialna nić,
która powoli zaczęła się pojawiać przed moimi oczami. Coś co nas do siebie
przyciąga, jakbyśmy byli jednością.
Skupiłam się na
tym, żeby wypić jeszcze trochę jego krwi.
W pewnym momencie
poczułam, jakbym się zatracała.
Mimo wszystko, to
nie było złe uczucie. Moje tętno przyspieszyło, a ja sama poczułam coś naprawdę
dziwnego.
Nie wiedziałam co
się dzieje. Przed oczami nagle zaczęły przewijać mi się przeróżne sceny. Jak
sceny z filmów. Nie mogłam odróżnić żadnej z nich. Poruszały się zbyt szybko.
Nie mogłam poznać
żadnej postaci, wszystko było zamazane.
Jakby ktoś
wcisnął w pilocie przycisk przyspieszania.
Byłam
zdezorientowana, nie mogłam powstrzymać tego pokazu.
Postanowiłam
skupić się na tym.
Skoro nie mogłam tego
powstrzymać, musiałam się dowiedzieć co to jest.
Nawet jeśli to
jest sen, czułam, że to jest ważne. Bardzo ważne za wszelką cenę chciałam się
dowiedzieć co, nawet jeśli później miałam tego żałować.
Skupiłam się na
tym.
Sceny powoli
zaczęły być wyraźniejsze. Film zaczął zwalniać, a ja mogłam dostrzec już zarysy
twarzy i przedmiotów.
W pewnym momencie
zorientowałam się co to jest.
O Mój Boże…
Jestem w umyśle
Brandona.
A przez moją
głowę przewijają się sceny z jego życia.
Każdy szczegół,
wszystko co się działo w jego życiu, widzę teraz przed moimi oczami.
Nie wiem, czy
chcę widzieć to wszystko.
Przed moimi
oczami pojawiła się dziwna scena.
Znajdowałam się w
jakiejś uliczce, było ciemno, a alejka było oświetlana jedynie przez migającą
latarnie znajdującą się nieopodal.
Dostrzegłam na
końcu uliczki mężczyznę, kiedy dokładniej się przyjrzałam, zorientowałam się,
że to jest Brandon. Wyglądał zupełnie inaczej. Wciąż był bardzo przystojny, ale
nie widziałam u niego tego błysku w oczach.
Był bardzo blady,
miał sińce pod oczami.
Wyglądał
okropnie, był zmizerniały.
W jednej chwili
przed nimi pojawiło się dwóch potężnych mężczyzn. Zaczęli go okładać pięściami
po brzuchu, plecach, twarzy, dosłownie wszędzie. Nie mogłam na to patrzeć.
Nie potrafiłam
sobie wyobrazić, że on mógł coś takiego przeżyć.
Ale dlaczego on
się nie broni? Przecież jest wampirem!
Nagle mnie
olśniło.
To jest jeszcze
sprzed jego przemiany.
Z moich oczu leciały
łzy, a ja nie mogłam patrzeć na to, co się dzieje przede mną, coś co się działo
kiedyś.
Błagam, nie chcę tego widzieć, weźcie to ode
mnie!
Nagle wszystko
ruszyło do przodu.
Brandon leżący na
jakimś łóżku, widziałam mnóstwo ludzi obok niego. Kilka znajomych twarzy.
On nieprzytomny.
I nagle kolejna
scena.
On cały i zdrowy.
Stoi przed jakimś magazynem i na coś czeka.
Albo na kogoś.
Nie znienawidź mnie – usłyszałam gdzieś z głębi.
Zobaczyłam tych
samych mężczyzn, którzy go pobili.
Jego oczy zapłonęły,
poczerwieniały, a na twarzy można było tylko dostrzec nienawiść.
Podbiegł do nich.
Najpierw uderzył jednego w głowę tak, że tamten stracił przytomność. Zajął się
drugim. Zatopił ostre kły w jego szyi.
Nie.. nie, nie,
nie..
Błagam, ja nie
chcę tego widzieć.
Wyssał z niego
całą krew i zajął się drugim facetem.
Chciałam zamknąć
oczy, ale to nie było możliwe. Cały czas widziałam co się dzieje. Nic nie
pomagało.
I znowu zmiana.
Kolejna ofiara. I
jeszcze kolejna.
Nie mogłam już na
to patrzeć.
Byłam przerażona.
Jeszcze nigdy nie widziałam takie Brandona.
To było straszne,
nie potrafiłam sobie wyobrazić, że tak wyglądało jego życie. A jeśli nadal tak
wygląda?
Sophie przestań,
on taki nie jest. Przecież teraz tak nie zabija.
Prawda?
Boże, uspokój się.
Brandon
Spojrzałem na
Sophie.
Miała zamknięte
oczy i była nieobecna.
Zacisnęła powieki
i poruszyła się niespokojnie.
Nie.
Tego się
obawiałem.
Że to zobaczy.
Widzę jak cierpi.
Samotna łza
spłynęła jej po policzku.
Przerwałem
połączenie. Z trudem odsunąłem od siebie je nadgarstek.
Sięgnąłem do jej
twarzy i otarłem mokrą strużkę.
Odciągnąłem od
jej twarzy moją rękę.
Zobaczyłem jak
jej ciało zaczyna opadać na ziemię, a oczy nadal były zamknięte. Złapałem ją w
swoje objęcia.
Za dużo wrażeń
jak dla niej.
Mimo krwi, którą
ode mnie przyjęła opadła z sił.
Delikatnie
wsunąłem jedną rękę pod jej kolana, a drugą na jej plecy i podniosłem do góry.
Spojrzałem na
nią.
Na jej policzkach
widniały resztki łez, a twarz spowijał strach. W kącikach ust uzbierała się
moja krew.
Nie chciałem,
żeby to widziała, dlatego nie zgadzałem się na tą wymianę krwi.
Pewnie teraz mnie
znienawidzi.
Widziałem to
przerażenie na jej twarzy. Tą odrazę do mnie. Już nie będzie potrafiła mi
zaufać. Przytuliłem ją mocniej do swojego
ciała. Była taka bezbronna i delikatna.
Spojrzałem na
moich przyjaciół.
Wiedzieli co się
przed chwilą stało.
Znają mnie jak
nikt inny i wiedzą, jak było kiedyś.
Sabrina
uśmiechnęła się do mnie delikatnie, jakby chciała mi przekazać, że wszystko będzie
dobrze.
Westchnąłem
głęboko i ruszyłem za przyjaciółmi. Boję się, że to jest ostatni raz, kiedy
będę mógł trzymać Soph w objęciach.
Sophie
Usłyszałam jakieś
szmery obok siebie. Poczułam podmuch wiatry.
Zamrugałam powiekami
nie mogąc przyzwyczaić swoich oczu do ostrego światła.
Poczułam pulsujący
ból rozsadzający mi czaszkę, aż jęknęłam.
- Sophie? –
usłyszałam tuż obok siebie damski głos. Otworzyłam szerzej oczy i spojrzałam w
tamtą stronę.
- Jane –
szepnęłam. Odchrząknęłam pozbywając się chrypki, która nie pozwalała mi na
normalne mówienie.
- Boże, tak się
bałam – usiadła na moim łóżku i mocno mnie przytuliła. Odwzajemniłam uścisk,
lecz z mniejszą siłą. – Jak się czujesz? Tak się cieszę, że tu jesteś. –
odkleiła się ode mnie i uważnie mnie obejrzała. Uśmiechnęłam się delikatnie
widząc jej troskę.
- Już jest okej.
Naprawdę – zapewniłam ją widząc, że niezbyt chce mi wierzyć.
Nagle oderwała
się ode mnie i zmrużyła oczy.
- Dlaczego mi nie
powiedziałaś? – zapytała z wyrzutem.
Zmarszczyłam brwi
skonsternowana.
- Brandon mi
wszystko powiedział. Nie! – uniosła dłoń widząc, ze chcę jej przerwać –
Wymusiłam to na nim. Nie miał wyboru. A ty mogłaś mi powiedzieć!
- Przepraszam.
Naprawdę chciałam Ci wszystko powiedzieć, ale nie mogłam. Bałam się o Ciebie.
Mogłaś być w niebezpieczeństwie – odpowiedziałam.
- I co Ci z tego
przyszło? To nie mnie porwali i więzili. Sophie myślałam, że sobie ufamy –
zmarszczyła brwi.
- Ufam Ci!
Oczywiście, że Ci ufam, ale nie chciałam, żeby ktokolwiek Ci coś zrobił.
Naprawdę przepraszam. Wybacz Jane. Od teraz będziesz wiedzieć o wszystkim, bez
wyjątku. Nie będę Ci okłamywać. Przysięgam. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką
i naprawdę mi na Tobie zależy – dziewczyna spojrzała na mnie i jeszcze raz
wzięła mnie w swoje objęcia.
- Kocham Cię
głupku – zaśmiała się.
- Ja Ciebie też
rudzielcu – zachichotałam.
Odsunęłyśmy się
od siebie.
Rozejrzałam się
po pokoju. Byłyśmy w naszym pokoju w domku. Zmarszczyłam brwi. Gdzie był
Brandon?
Nagle wszystko do
mnie wróciło.
Każdy moment.
Wciągnęłam
garstkę powietrza do ust.
- Gdzie jest
Brandon? – zapytałam patrząc Jane w oczy.
Uśmiechnęła się
szeroko.
- Siedział tu
praktycznie cały czas od kiedy Cię przyniósł. Strasznie się o Ciebie martwił
mimo że wiedział, że wszystko będzie w porządku – szturchnęła mnie lekko
łokciem i się roześmiała.
Zawtórowałam jej.
Nagle wróciło do
mnie wspomnienie z umysłu Brandona.
On ich zabił. On
ich wszystkich zabił.
Ci wszyscy ludzie
Młodzi, starzy.
Ojcowie, matki,
babcie, dziadkowie, siostry, bracia.
Każdego zabijał.
Bez skrupułów, z
zimną krwią.
Później scena się
zmieniła.
Nie pamiętałam
jej.
Moment poznania
Sabriny, Mirandy, Michaela.
Oni mu tak bardzo
pomogli. Wyprowadzili go ze złej drogi.
Nauczyli go jak
istnieć bez zabijania.
Kilka innych scen.
Dużo śmiechu.
Aż w końcu ten
jeden moment.
Jakby
najwyraźniejszy z nich wszystkich. Najbardziej żywy.
Było w nim tyle
energii, jak w żadnym innym wspomnieniu. Więcej nawet niż w momencie poznania
przyjaciół.
Byłam w nim ja.
Fragment w moim
pokoju. Ten który wydawał się być tylko snem.
Pierwsze
spotkanie w szkole.
Pierwsza rozmowa.
Urodziny,
ujawnienie się moich mocy.
Pierwszy trening.
Pierwszy
pocałunek.
Każde
wspomnienie, każdy najmniejszy moment.
Wszystkie sceny
były takie…. Nie umiałam tego opisać. Jakby wyjątkowe. Jakby jego umysł zaszył
je w oddzielnej specjalnej szufladzie ze specjalnym pięknym złotym kluczem.
- Sophie? – nagle
usłyszałam.
Wyrwałam się z
tego. Czymkolwiek to było. Mimo wszystko na mojej twarzy zakwitł uśmiech.
- Hm? – podniosłam
wzrok na zaciekawioną dziewczynę.
- Przyprowadzić
Brandona – poruszyła sugestywnie brwiami.
Przewróciłam
oczami.
- Jeśli możesz –
przygryzłam dolną wargę.
- Widziałam to! –
nagle wykrzyknęła i wskazała na mnie palcem.
- Co? – zapytałam
rozglądając się dookoła.
- Nie udawaj!
Widziałam jak Ci się oczy zaświeciły! Nie ukryjesz tego przede mną! Przed kim
jak przed kim, ale przede mną nigdy! Widziałam to i wiem co to znaczy –
uśmiechnęła się z triumfem. – Zakochałaś się! Wiem to! Nasza Sophie się zakochała!
– zaczęła śpiewać.
- Zamknij się! –
trzepnęłam ją w ramię.
- Bo co? Bo mówię
prawdę? Sama dobrze wiesz jak jest. A poza tym znam Cię lepiej niż własną
kieszeń! – zaczęła sobie nucić pod nosem.
- Dobra, już się
zamknij i idź go przyprowadź – westchnęłam głęboko. Cholera… ona ma rację.
Dopiero teraz
dotarło do mnie co tak naprawdę czuje.
Kurde… naprawdę
do niego coś czuję.
Pierdzielisz
głupoty Sophie!
Nie coś, tylko
MIŁOŚĆ! I to przed wielkie M.
Ale jak to jest z
nim? Czy on coś czuje?
No jasne, że czuje
idiotko! To co widziałaś w jego umyśle wszystko wyjaśnia.
A jeśli to są
tylko zwidy? Skutki uboczne po tym wszystkim przez co przeszłaś?
Przestań o tym
myśleć!
- Już idę –
mrugnęła do mnie i tanecznym krokiem wyszła z pokoju.
Wzięłam głęboki
wdech i czekałam aż drzwi się otworzą.
W pewnym momencie
zobaczyłam, jak klamka się porusza, a drewniana płyta uchyla się.
W pokoju pojawił
się Brandon.
Spojrzałam na
jego twarz. Nie wyrażała nic. Kompletnie nic.
Jedynie jego
ciemne oczy lustrowały moją osobę.
Uśmiechnęłam się
niepewnie.
- Usiądziesz? –
zapytałam przesuwając się na łóżku.
Skinął niepewnie
głową i podszedł do mnie.
Usiadł na skraju
materaca, przez co zmarszczyłam brwi skonsternowana.
- Jak się
czujesz? – zapytał nadal z kamienną twarzą.
- Już o wiele
lepiej – posłałam mu mały uśmiech. – Dziękuję.
Jest! W końcu
jego twarz wyraziła jakieś emocje.
- Za co? – był
zdziwiony.
- Za wszystko. Za
to, że mnie uratowałeś przed… - nie potrafiłam dokończyć. – Za to, że się tak o
mnie troszczyłeś. Że nie przestałeś mnie szukać. Za to, że mi pomogłeś, że
jesteś. Naprawdę Ci dziękuję.
- Nie mógłbym
inaczej postąpić – moje serce załomotało w piersi na te słowa. – Takie jest
moje zadanie i musiałem się wywiązać z obietnicy – i momentalnie pękło na
milion kawałków nie pozostawiając po sobie nić. Kompletna pustka.
Z trudem
przełknęłam ślinę, a uśmiech zbladł.
Odchrząknęłam, by
móc coś powiedzieć. Z całej siły pragnęłam, aby mój głos się nie załamał.
Weź głęboki
oddech i nie pokazuj po sobie, że Cię to zraniło.
- Tak jasne.
Musisz mnie chronić – spróbowałam się uśmiechnąć, ale chyba mi to nie wyszło.
Odwróciłam od
niego wzrok i patrzyłam na wszystko, byle by nie na niego.
Miałaś racje. On
nic nie czuje. Wykonuje tylko swoje obowiązki. Łudziłaś się. Jak zwykle.
Myślałaś, że ktoś taki jak on się Tobą zainteresuje? No i co z tego, że Cię
pocałował? Całował miliony kobiet! Nie jesteś jedyną. Chciał Cię uspokoić, to
Cię pocałował.
A wspomnienia?
Ubzdurałaś to sobie! Człowieku, masz wybujałą wyobraźnie! Książki powinnaś
zacząć czytać, a nie wymyślać sobie takie bzdury. Musiałaś nieźle zaryć łbem o
ziemię.
A że ty sobie
ubzdurałaś coś innego i zakochałaś się w nim jak ta idiotka, to już jest tylko
i wyłącznie twoja wina.
- Tak… w każdym
razie dziękuję Ci – westchnęłam przeciągle. – Wiesz co? Chyba jeszcze muszę
odpocząć, jestem jeszcze trochę zmęczona – kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo.
- Ymm. Jasne,
zbieraj siły. Już wychodzę – z ociąganiem wstał z łóżka i ruszył do drzwi. –
Jak będziesz potrzebować czegoś to wołaj….
- Tak zawołam
Jane, wiem – przerwałam mu. Nie chciałam tego słyszeć. Nie chciałam się łudzić,
budzić w sobie nadziei.
- Tak – zawahał
się z ręką na klamce i widziałam, że coś jeszcze chce powiedzieć, ale w
ostatniej chwili zrezygnował.
Kiedy usłyszałam
jak drzwi się zatrzaskują poczułam jak w moich oczach pojawiają się łzy. Mimo
że próbowałam powstrzymać, jedna samotna kropla potoczyła się po moim policzku.
Niestety, po tej
jednej pojawiły się kolejne.
I już nie mogłam
powstrzymać potoku łez.
Zatrzymałam w
sobie szloch i wtuliłam twarz w poduszkę.
Nie mógł Cię tak
zranić.
Przestań płakać.
Uspokój się.
*****
Powieście! Uduście! Potnijcie! Rzućcie z wieżowca! Na szubienice!
Spalcie! Podetnijcie żyły!
Zabijcie!
Możecie! Pozwalam!
Przepraszam!
Jestem straszna, wredna, głupia, nie dbam o was! Jestem beznadziejna!
Wiem, że zawaliłam!
Naprawdę nie chciałam zrobić aż takiej przerwy.
Po prostu miałam zawaloną głowę. Masę nauki i brak weny.
Ona mnie chyba nie lubi, bo cały czas mnie zostawia.
Wiem, że was bardzo, ale to bardzo zawiodłam. Nie odpisywałam na komentarze pod postem i na żadne pytania na asku, ale po prostu nie dałam rady. Nie chciałam się załamywać tym, że tyle nic nie dodaje.
Postaram się pisać regularnie, ale nie mogę nic obiecać. Wiecie jak mam... Nie chcę nic obiecywać, bo później się nie wywiąże i ciąży mi to na sercu jak cholera.
Dobra, koniec przemówienia.
Jeszcze tylko dodałam nową podstronę o nazwie "INFORMOWANI"
Tam możecie pisać w komentarzach, jeśli chcecie być informowani o tym, że rozdział został dodany.
P.S
Mam dla was niespodziankę, może zadośćuczynienie. Po prostu chciałam wam pokazać jaką ma zdolną przyjaciółkę. Pisze ona wiersze i jest boska. Więc oto jeden z nich, który kocham <3 <3<3
Chodź tu na chwilę
potrzymaj mą duszę,
a ja pójdę stad o milę
i się z łez szczęście trochę
osuszę
stanę na skale
i powiem Ci czemu
moje serduszko ma kolor dżemu.
Widzisz, mój miły
tak czasem bywa
ze się troszeczkę w twych
oczkach rozpływam. Czasem, nierzadko
ma twarz się rumieni
kiedy Twój uśmiech
w blasku się mieni.
Każde Twe słowo jest dla mnie
ważne
a gdy Ciebie nie ma,
jak w lutym marznę.
A kiedy nocny koszmar mnie
męczy
Twój dotyk sprawia,
ze sen przybiera
kolory tęczy. Przy Tobie
umiem latać w przestworzach
oraz podziwiać głębiny morza.
Z serduszka mego, przyjmij te
słowa
Kocham Cię, Słoneczko,
O miłości tu mowa!
Wasza Soph :**