Rozdział XLVIII
Dni mijały
szybko.
Zachowywałam się
jakby nic się nie stało. Nie okazywałam żadnych uczyć względem Brandona.
Nie rozmawiałam z
nim tak jak wcześniej. Nasze kontakty ograniczyły się do treningów, na których
zresztą tylko ćwiczyliśmy, żadne z nas nie chciało poruszać jakiegoś głębszego
tematu.
Po sytuacji w
pokoju nie wychodziłam z niego przez resztę dnia. Siedziała ze mną Jane i
próbowała mnie wesprzeć. Nie pocieszała, bo to nie miało sensu. Wiedziała co mi
było potrzebne. Żadne „wszystko będzie dobrze” nie pomoże. Puste słowa, bez
pokrycia.
Jaki był sens
wypowiadania ich? Skoro i tak nie można nic zrobić?
Na zewnątrz cały
czas byłam taka sama. Uśmiechnięta, wesoła, pełna energii, może nie aż tak jak
wcześniej, ale wystarczająco, by nie wzbudzić podejrzeń.
Jedynie Jane
wiedziała co się stało. Nikt więcej.
W środku
przeżywałam moją własną małą depresję. Czułam jakby ktoś zabrał kawałek mnie.
Tej prawdziwej mnie.
Idiotka ze mnie.
Jestem skończoną
idiotką!
Przecież od
początku wiedziałaś, że nic z tego nie będzie.
Ba! Na samym
początku nie chciałaś nic między wami. Wkurzał Cię jak nikt inny i chciałaś się
go pozbyć.
Może i był przystojny,
ale to nie wystarczy.
I oczywiście ty
głupia… musiałaś się zakochać.
Czy ty przestałaś
myśleć na te kilka miesięcy?
Jesteś totalną
kretynką…
Musisz się wziąć
w garść. Jak to lubi mówić moja mama „Tego kwiatu jest pół światu” Taaa, a ¾ chuja warte….
Teraz się
uspokoję, ogarnę i wykorzystam ostatnie dni tych wakacji.
Żeby chociaż
ostatnie chwile były korzystne.
Nie będę zwracać
uwagi na Brandona, niech sobie robi co chce.
Już mnie nie
obchodzi. Nie obchodzi. Nie. Obchodzi.
Będę to sobie wmawiać
dopóki sama w to nie uwierzę.
Nagle z moich
rozmyśleń wyrywa mnie wpadająca do pokoju jak torpeda, Jane.
- Co ty? Jeszcze
nie gotowa? – wykrzykuje zmachana. – Idziemy na plaże!!! No już – zrzuca mnie z
łóżka i zaczyna bić poduszką. – Nie mamy całego dnia dla Ciebie! Dzisiaj
jedziemy na inną plażę. Musisz się pospieszyć – gada jak najęta. – No co się
gapisz na mnie jak głupia? – ja głupia? W tej chwili chyba zamieniłabym nasze
role. –Do łazienki i to migiem! Bo jak nie to pojedziesz w tych ciuchach bez
stroju, bez ręcznika. I pojedziesz choćbym Cię miała zawlec siłą!
Co ona ma do
moich ciuchów? No dobra, zielone dresowe spodenki i rozciągnięta koszulka może
nie są idealne, ale no wyglądałam już gorzej.
- Boże już! Już – zasłaniam twarz przed kolejnym
atakiem poduszki.
- Nie guzdraj
się!
- No przecież
idę! Nawet mi pozwoliłaś dojść do słowa i od razu myślisz, że nie chcę nigdzie
jechać. Gorzej niż baba na bazarze.
Za swoje ostatnie
zdanie znowu oberwałam w ramię.
- Ja Ci dam babę
na bazarze!
Zaśmiałam się i
szybko wstałam z podłogi.
- A gdzie jest
Mary? – zapytałam, nagle zdając sobie sprawę z jej nieobecności.
- Gdybyś się
wcześniej zebrała to byś wiedziała, że ona już dawno czeka na dole ze Scottem i
Tomem – na drugie imię poruszyła brwiami.
- Aaaaa, no to
już rozumiem – zaśmiałam się.
- Teraz już!
Szybko! Do łazienki – już mnie chciała uderzyć poduszką. - Spokojnie! Popatrz –
podeszłam do walizki i wyciągnęłam mój granatowy strój kąpielowy, błękitną
koszulkę nie zakrywającą brzucha i dżinsowe szorty. – Już wyciągnęłam wszystko.
Teraz powoli udam się do łazienki, a ty mnie nie zaatakujesz tą śmiercionośną
poduszką.
Ruszyłam tyłem w
stronę drzwi, by móc cały czas obserwować ruchy Jane. Kiedy już otworzyłam
drzwi dorzuciłam.
- Jak wrócimy do
domu to chyba zabiorę Cię do jakiegoś specjalisty, żeby zbadał czy nie masz
przypadkiem ADHD – szybko zamknęłam za sobą drzwi zanim poduszka zdążyła mnie
trafić. Chyba powinni stworzyć nową dyscyplinę sztuk walki. Poduszking. Jane na
pewno wygrałaby wszystkie walki i została mistrzynią świata.
Chichocząc podeszłam
do lustra.
Kocham tego
wariata. Ona to naprawdę potrafi odwracać od wszystkiego uwagę.
Spojrzałam na
swoje odbicie. Jezu wyglądałam koszmarnie. Miałam trochę podkrążone oczy, a
moja twarz była blada w porównania do reszty ciała.
Z powodu jednego
głupiego faceta doprowadzić się do takiego stanu. Jesteś kompletną idiotką.
Boże chyba
jeszcze nigdy w życiu tak często nie wyzwałam samej siebie.
Teraz zepniesz
dupę i się ogarniesz! Jesteś twardą babką i jakiś byłe facet nie będzie psuł
twojego samopoczucia, humoru i wyglądu.
Oblałam twarzy i
szyję lodowatą wodą. Od razu lepiej.
Szybko przebrałam
się w przygotowane ciuchy i związałam włosy w koka na czubku głowy.
Ponownie
spojrzałam w lustro. Nie jest źle.
Powoli zaczęłam
otwierać drzwi łazienki, na wszelki wypadek, gdyby Jane się tam jeszcze czaiła.
Na szczęście teren był czysty.
Spakowałam do
torby ręcznik, olejek do opalania, z lodówki wyciągnęłam zimną wodę. Akurat
skończyłam, kiedy Jane weszła z balkonu do pokoju.
- Boże… Mama
dzwoniła. Jak zwykle miała milion pytań do zadania, ale oczywiście na żadne
praktycznie nie odpowiedziałam, bo nie dopuszczała mnie do głosu – hmm… skąd ja
to znam? – Oczywiście panikował, czy się nie spaliłam na słońcu, czy używam
kremów i czy noszę kapelusz na głowie, czy dużo piję, bo przecież nie wiem, że
trzeba to robić. Ludu! Skąd ona się urwała! Aaa! I kazała Cię pozdrowić. No i
przekazać wszystkie „cenne” rady – zaznaczyła ostanie słowa cudzysłowiem z
palców.
- Dobrze, że nie
chciała ze mną rozmawiać, bo pewnie mi zrobiłaby drugie przemówienie –
zaśmiałyśmy się obie.
- To jak? Gotowa?
- Tak jest! –
zasalutowałam.
- No to już, już,
już! – zaczęła mnie wypędzać z pokoju.
W ostatniej
chwili zdążyłam założyć moje japonki, bo oczywiście ona jest w gorącej wodzie
kompana.
W tym samym
czasie z pokoju obok wyszedł Brandon z Liamem.
Dasz radę.
Uśmiech, który
miałam przed wyjściem z pokoju nie zszedł z moje twarzy. Nie popsuje mojego
humoru.
- No to idziemy
do reszty! – krzyknęła Jane.
Ruszyliśmy w
stronę miejsca, gdzie zawsze była zbiórka.
Czekali na nas
już Mary, Scott i Tom.
Pomachałam im i
zatopiłam się w rozmowie.
Dzień minął nam
na świetnej zabawie. Nie było chwili żeby ktoś się nudził. Kiedy dziewczyny
chciały się opalać, oczywiście wpadali chłopcy i wrzucali je do wody.
Dziewczyny natomiast zasypiających chłopaków oblewały lodowatą wodą.
Nie brakowało
śmiechu.
Dzień minął
bardzo szybko. Zresztą jak każdy kolejny.
Ja udawałam przed
samą sobą, że wszystko jest okej, w zresztą łatwo mi był uwierzyć, a inni nie
widzieli różnicy w moim zachowaniu.
W końcu nadszedł
ostatni dzień naszego pobytu tutaj.
Nikt nie chciał
opuszczać tego wspaniałego miejsca. Każdy z nas zakochał się w nim,
przyzwyczaił do swojego wiecznego towarzystwa. Będziemy za tym tęsknić.
Zaczęliśmy się
szykować na zbliżającą się imprezę na plaży.
Razem z Jane i
Mary przekopywałyśmy nasze walizki i
szukałyśmy idealnych ciuchów. W pokoju panował istny burdel. Nie było kawałka
podłogi, na którym nie znajdowałby się jakiś ciuch.
W końcu po
długich negocjacjach każda z nas wybrała coś dla siebie.
Ułożyłyśmy sobie
włosy i pomalowałyśmy się.
Nawet sprawnie
nam to poszło, jeśli tak patrzeć na przygotowanie z innych wieczorów.
Rozpromienione
ruszyłyśmy w miejsce, gdzie miała odbyć się impreza.
Kiedy zobaczyłam
jak to wygląda aż zaparło mi dech w piersi.
Przed nami w kwadracie
ustawione były lampiony powieszone na sznurkach, a wewnątrz niego już niektórzy
tańczyli.
- Wow, nie wiedziałam, że to będzie aż tak
widowiskowe – pierwsza odezwała się Jane. Cała nasza paczka była pozytywnie
zaskoczona wyglądem.
Z oddali
zobaczyłyśmy chłopaków.
- Chodźmy do nich
– zaproponowałam.
Po chwili
witaliśmy się, a chłopcy oczywiście jak to oni musieli dorzucić jakieś swoje
komentarze.
- Ej, ej, ej –
zaczął Liam. – Teraz nie będę mógł stracić Cię stracić z oczu – zrobił
naburmuszoną minę i objął Jane swoim ramieniem.
- Może to i
dobrze, przynajmniej nie będą Cię interesowały inne dziewczyny – zaśmiała się
dziewczyna.
Po chwili nasze
gołąbki tańczyły na środku parkietu. Ściślej mówiąc, Jane wyciągnęła tam
chłopaka.
Dołączyli do nas
Sabrina, Miranda i Michael.
Jak zwykle
wszyscy bawiliśmy się świetnie. W sumie nigdy nie potrzeba nam wiele do tego.
Wystarczy świetne towarzystwo, a nawet muzyka nie jest potrzebna. Cały czas
tańczyliśmy i wygłupialiśmy się.
Nie zwracałam
uwagi na Brandona. Nie chciałam sobie nim zaprzątać głowy i się smucić. Liczyła
się właśnie ta chwila, ostatnie momenty spędzone w tym pięknym miejscu. Nie
chciałam tego marnować, bo wiedziałam, że później bym tego żałowała i się
obwiniała. Chciałam wykorzystać ten czas maksymalnie.
- Mówił Ci już
Brandon? – zapytała Sabrina, kiedy zostałyśmy same.
- Coo? O czym
miałby mi powiedzieć? – zapytałam zdziwiona.
- Po powrocie do
domu będziecie musieli jechać do Arii. Ma dla was jakieś informacje –
dokończyła niepewnie.
- Dlaczego mi
tego nie powiedział? – zapytałam zdenerwowana.
- Wiesz, tak
zauważyłam ostatnio… Nie macie najlepszego kontaktu – już chciałam coś do tego
dopowiedzieć, ale mi nie pozwoliła – Nie, spokojnie, nie wymagam od Ciebie
żadnych wyjaśnień. Jeśli nie chcesz to nie musisz mi nic mówić. Po prostu
uważam, że być może dlatego jeszcze nic Ci o tym nie powiedział.
- Tak czy siak,
dalej mamy treningi. Mógł mi o tym chociaż wspomnieć. Czy to aż takie trudne? –
byłam naprawdę zdenerwowana. – Muszę z nim pogadać. Teraz – zaczęłam rozglądać
się po plaży w poszukiwaniu Brandona. Po chwili zobaczyłam go na parkiecie z
jakąś laską. Nie powiem, że nie, zabolało mnie to. Ale nie jesteśmy razem, on
ma prawo robić co chce. Poza tym, miałam sobie nim więcej nie zaprzątać głowy.
Teraz łączy nas jedynie moja misja. Nic więcej.
Ruszyłam w jego
stronę, nie mogłam czekać aż skończy tańczyć, nie wytrzymałabym, a muszę już
teraz z nim porozmawiać.
Szybko
przemknęłam między tańczącymi ludźmi. W cholerę ich tu jest, nie da się
przejść. W końcu udało mi się dostać do Brandona. Nie obchodziło mnie, co ta
dziewczyna sobie o mnie pomyśli. Byłam zbyt nabuzowana adrenaliną.
- Sorry, odbijany
– pojawiłam się między nimi, na co laska zmierzyła mnie dziwnym wzrokiem. – A
ty teraz stąd pójdziesz – spojrzałam jej w oczy i wydałam polecenie. Dziewczyna
potulnie się oddaliła.
No w końcu mi się
udało użyć poprawnie mojego daru. – A my – odwróciłam się przodem do chłopaka.
– Porozmawiamy sobie poważnie.
Spojrzał na mnie
spod uniesionych brwi i wzruszył ramionami. Najwidoczniej niezbyt zależało mu
na tej dziewczynie, skoro tak łatwo pogodził się z jej odejściem. Zresztą tak
samo jak z moim.
Ah, uspokój się,
masz teraz ważniejsze sprawy do załatwienia niż użalanie się nad samą sobą.
- Więc słucham –
oznajmił Brandon.
Nagle szybka
muzyka zamieniła się na wolniejszy kawałek.
Jak zwykle,
szczęście mi dopisuje.
- Mogę prosić –
nachylił się z cwaniackim uśmieszkiem. To już nie był taki miły gest ja kiedyś,
nie było w tym krzty humoru. Był on bardziej drwiący.
Kiwnęłam głową na znak zgody. Poczułam jego
ręce na mojej talii. Przez mój kręgosłup przemknęły dreszcze. Na sekundę
zamknęłam oczy, by móc się cieszyć tą chwilą, ale zaraz je otworzyłam, nie
mogłam pozwolić, by się domyślił.
Ostrożnie
uniosłam ręce i zaplotłam dłonie na jego karku. Do moich nozdrzy dotarł ten
jego charakterystyczny zapach, który zawsze jakimś sposobem mnie otumaniał i
nie pozwalał myśleć.
Cholera, nie mogę
temu ulec. Uspokój się. Pomyśl sobie, co on zrobił, pomyśl jak Cię skrzywdził,
jak przez niego cierpiałaś.
- Więc o co
chodzi? Czym się tak zdenerwowałaś – zapytał obojętnie, kołysząc delikatnie
naszymi ciałami. Te słowa ostatecznie mnie orzeźwiły. Gniew ponownie wrócił,
można nawet powiedzieć, że ze zdwojoną siłą.
- Czemu do jasnej
cholery nic mi nie powiedziałeś, że Aria ma dla nas jakieś ważne informacje i
będziemy musieli do niej pojechać – warknęłam.
- Nie sądziłem,
że się tym przejmiesz – odpowiedział nie okazując żadnych emocji.
- Jak kurwa
miałam się tym nie przejąć – syknęłam. – Dobrze wiesz, przez co przeszłam i
czego się dowiedziałam. Nie sądzisz, że może chciałabym znać każdą nową
informację, nawet jeśli jest nie jest ważna! Wiesz, że ktoś jeszcze chce mi
zagrozić, a jeśli chce zaszkodzić mi, to też mojej rodzinie i wszystkim, których
kocham , do kurwy nędzy – wycedziłam przez zęby.
- Za bardzo
dramatyzujesz – wzruszył ramionami.
Słucham?! No chyba
kurwa mu wpierdole. No nie powstrzyma mnie nikt.
- Co ty mówisz?
Ja dramatyzuje? Przepraszam bardzo, ale to nie ty siedziałeś sam w tej dziupli,
związany jakimiś linami, które poparzyły mi nadgarstki i ręce, to nie ty
musiałeś kogoś zabić, bo Cię sprowokowali. Nie ty dostałeś w twarz. Nie grozili
twoim bliski. Nikt kurwa nie zagłodził Cię prawie na śmierć! Więc z łaski kurwa
swojej, mógłbyś mi mówić o wszytki informacjach o Arii, bo nie ty musisz
przechodzić przez to pierdolone piekło – krzyknęłam, wyrwałam się z jego
uścisku i ruszyłam w stronę wody.
Po kliku krokach
poczułam jak łapie mnie za ramię.
- Nie znasz
mojego życia – usłyszałam z jego ust.
- Ja nie znam
twojego życia? A ty znasz moje? Wiesz, przez co musiałam tam przechodzić? Co z
tego, że on nie żyje! Ktoś gdzieś tam jeszcze jest i być może właśnie teraz na
nas patrzy, albo obserwuje moją rodzinę, więc kurwa nie. Nie znam twojego
życia. Ale znam swoje – po tych słowach ostatecznie się wyrwałam i ruszyłam w
dalszą podróż.
Oddaliłam się wystarczająco
daleko, by nikt mnie nie zobaczył i nie przeszkadzał.
Kopnęłam z całej
siły ogromny głaz, który po kontakcie z moją nogą rozpadł się na kawałki.
Jak ja go kurwa
nienawidzę! Co się z nim stało? Nigdy się tak w stosunku do mnie nie
zachowywał. Nigdy nie był taki oziębły i… obojętny. A kuźwa w dupie go mam!
Nie będę się nim
przejmować. Nie on jeden. Koniec z nim. Nie będę już o nim myśleć. Jedyne
spotkania na treningu. Żadne inne zbędne spotkania. Nie będę za nim już płakać
i cierpieć. Już wystarczająco się wycierpiałam. Cholera powinnam się przejmować
raczej tym, co się działo kilka dni temu. Tym jak mnie uwięzili, a nie jakimś
idiotą!
Wymazuję go.
Kompletnie. TO KONIEC. Teraz mam zamiar się schlać i bawić w najlepsze i żaden
facet mi tego nie spieprzy, żaden.
Wyjeżdżamy. To
już dzisiaj. O Boże… Ja nie chcę. Mimo tej chwili horroru, czułam się tu
wspaniale. Z przyjaciółmi. Wspaniale było z nimi spędzić tyle czasu.
Leżałam w łóżku i
patrzyłam w sufit. Zegarek wybijał godzinę 8:00, a my o 10:30 musimy stąd
wyjeżdżać. Wszystko spakowane, no prawie wszystko. Niektóre ciuchy jeszcze się
walają po podłodze, ale to wszystko przez to pakowanie. Szukałyśmy z
dziewczynami swoich ciuchów i mały bałagan się zrobił. A poza tym, jeszcze
niektóre przedmioty będą potrzebne, więc nie było sensu, żeby je pakować.
Hmm… Chyba muszę
obudzić dziewczyny. Kaca to one będą miały, nie wiem jak chcą lecieć tak
samolotem, ale dobra.
Jako dobra
przyjaciółka przygotuję im wodę i tabletki na ból głowy.
- No dziewczyny!
Wstajemy! – klasnęłam z całej siły i podniosłam głos.
- Niee… - coś
zamruczało do poduszki. Zaśmiałam się głośno i podeszłam do mojego kochanego
rudzielca.- Ej śpiochu. Budzimy się z tego pięknego snu o księciu na białym
rumaku. Twój wybrany jest za ścianą – szepnęłam do niej.
- Nie.. Głowa
mnie boli – jęknęła. – Zostaw mnie – wychrypiała i schowała głowę pod poduszkę.
- No cóż –
westchnęłam. Podeszłam do śpiącej Mary. Ta to ma sen.
- Wstajemy! –
krzyknęłam zrywając z niej kołdrę. Ta tylko odwróciła się na drugi bok i dalej
spała.
Jak?! Przecież to
… niemożliwe. No dobra, jak chce.
- Panie, jak ja
wyjdę z łazienki i zobaczę, że jeszcze nie wstałyście, to uwierzcie mi,
następna pobudka już nie będzie taka delikatna. Przypominam, że o 10:30, to już
musimy być z walizkami przy autokarze, a stamtąd na lotnisko. Nie wiem jak z
tym kacem sobie poradzicie, ale mam nadzieję, że ta woda i tabletki wam pomoże
– i ruszyłam do łazienki. Nie wiem czy ktoś mnie tam słuchał, czy może mówiłam
sama do siebie, ale mam nadzieję, że jednak coś wyłapały, bo nie mam zamiaru
się z nimi użerać.
Wzięłam szybki
prysznic, przebrałam się w jakieś wygodne ciuchy i po szybkim wysuszeniu włosów
spięłam je w kitkę. Jako tako się pomalowałam, żeby jakoś się prezentować i
wyszłam z łazienki.
No tak, tego się
mogłam spodziewać. Moje dziewczynki oczywiście nie wstały.
- To jak?
Wstajecie? – zapytałam ruszając powrotem do łazienki po zimna wodę.
- No dobra, już
dobra – usłyszałam zachrypnięty głos Jane. Uśmiechnęłam się zwycięzko. –
Człowieku, wypiłaś najwięcej z nas wszystkich, a latasz jakbyś miała petardę w
dupie. Jak ty to zrobiłaś? – pytanie zadane z jej ust było jednym wielkim
bełkotem. Zaczęła się podnosić. – Ło Matulu… - jęknęła z bólu. – Dosypali mi
coś, że aż tak mnie boli głowa? – zadała sobie pytanie. – Dobra, dasz radę.
Obserwowałam jej
monolog do samej siebie z rozbawieniem.
Wstała ociężale i
ruszyła do Mary. Dosłownie rypnęła się na jej łóżko (czytaj, na niej).
- Co ty… Ał.. Mój
łeb – zajęczała Mary.
Nie no komedia,
tylko ustawić wygodny fotel i zrobić popcorn.
- Wstawaj, bo
Soph wyciągnie ciężkie działa – wychrypiała Jane i wstała z niej. Na oślep
znalazła wodę i tabletki, i na raz wzięła dwie na raz. Wypiła całą butelkę wody
i bez słowa ruszyła ku swoje walize przy okazji depcząc po innych ciuchach.
Znalazła coś odpowiedniego i ruszyła do łazienki. Już otwierała buzię, żeby jej
coś powiedzieć.
- Nawet nie
próbuj. Cicho. Cisza – powiedziała i zniknęła za drzwiami. Z uśmiechem
odwróciłam się do Mary.
- Dobra, dobra,
wstaję – podniosła ociężale ręce w geście obronnym. Następnie postąpiła jak
Jane i jedyne co jej zostało to czekać, aż rudzielec wyjdzie z łazienki. Wyszłam
na balkon nacieszyć się tymi ostatnimi chwilami w pięknym miejscu.
Zobaczyłam obok
Liama.
- O widzę, że nie
cierpisz jakoś poważnie po imprezie – popatrzył zdzwoniony.
- Ma się tą mocną
głowę. Czego nie można powiedzieć o twojej dziewczynie – zaśmiałam się.
- Taa, ona też
sobie nie szczędziła alkoholu – zaśmiał się.
- Chyba się
będziesz musiał nią zająć – zasugerowałam.
- To będzie
horror. Ale czego się nie robi dla swojej dziewczyny – złapał się za serce w
teatralnym geście.
- Właśnie taką
miałam nadzieję – uśmiechnęłam się szeroko.
- Dobra, idę
skończyć się pakować – pomachał mi.
Spojrzałam na
morze i westchnęłam głęboko.
To koniec
wyjazdu. Wracamy do szarej rzeczywistości.
Trzeba będzie się
zmierzyć z tym wszystkim. I przede wszystkim, przygotować do spotkania z Arią.
Będzie masa pracy.
Będę tęsknić za
tym chwilami.
Za słońcem.
Plażą.
Przyjaciółmi.
Morzem.
I choć nie chcę.
Brandonem.
****
Wiem, że możecie mnie znienawidzić i wielu z was straciłam, ale PRZEPRASZAM!! Błagam wybaczcie, ale miałam teraz egzaminy gimnazjalne... Mogłam coś wcześniej napisać, ale nie mogłam nic wymyślić... Nie miałam weny... A później egzamin zaczął się zbliżać i musiałam się uczyć, a że naprawdę chciałam go dobrze napisać, to na chwilę odpuściłam pisanie. Teraz już koniec tego. Nie będę miała tak dużo nauki i mam zamiar skończyć to opowiadanie. Już niedługo, kilka rozdziałów. Przysięgam, że nigdy nie odejdę bez skończenia opowiadania.
Mam nadzieję, że zrozumiecie....
Kocham was i mam też nadzieję, że Ci prawdziwi czytelnicy ze mną zostali :)
Wasza Soph <3