poniedziałek, 29 października 2012

Zahipnotyzowana cz. 22


Rozdział XXII

Już od kilku tygodni chodzę na ćwiczenia. Nie powiem coraz lepiej mi idzie. Wchodzenie na sam szczyt nie zajmuje mi już tyle czasu i nie zabiera wiele siły. Nauczyłam się kilku chwytów z różnych stylów walki. Brandon znał chyba wszystkie sztuki walki. Uczył mnie wszystkiego po trochę. Jestem pełna podziwu, ja chyba nigdy bym nie dała rady nauczyć się ich wszystkich. Jeśli chodzi o basen Byliśmy 2 razy. Nigdy nie wchodziłam głęboko. Brandon się z tego śmiał, ale szanował, co mnie bardzo dziwiło. Czasami nawet zdarzyło mu się mnie pochwalić, co w tych momentach robiłam minę taką, że śmiał się ze mną do końca zajęć. Dzisiaj była sobota, co oznacza zajęcia od rana. Nie cierpię tego… Spakowałam swoje rzeczy do torby i pojechałam z Brandonem na miejsce. Mieliśmy dzisiaj ćwiczyć sztuki walki. Nie powiem, niektóre ciosy wychodziły mi całkiem, całkiem.
- Gotowa poćwiczyć walkę – zapytał Brandon.
- Zawsze – pewnie odpowiedziałam.
- Co ty na to, żeby dzisiaj zrobić jakąś walkę? – zapytał zadowolony ze swojego pomysłu. – Co powiesz na pojedynek ze mną?
- Co? Przecież ja nie mam szans – powiedziałam w wyrzutem. – Ty umiesz chyba wszystkie style walki, a ja ledwo co kilka ciosów.
- Spokojnie. Dam ci trochę fory – po chwilo się poprawił. – Dużo fory – zaśmiał się.
- No dobra, tylko proszę cię nie zrób mi krzywdy – zrobiłam pozycję bojową.
- Gotowa ? – zapytał.
- Powiedzmy.
- No to zaczynamy.
Po chwili zaczęliśmy zadawać sobie ciosy. Moje były trochę nieudolne, ale od czasu do czasu udało mi się trafić. W pewnym momencie Brandon zadał mi cios, przez który upadłam, ale zdążyłam jeszcze się złapać Brandona, co poskutkowało nasz wspólny upadek. No niestety, ale nie przemyślałam jednej rzeczy. Teraz on leżał sobie na mnie i raczej nie wyglądał jakby miał ze mnie zejść. Boże jakie on ma piękne oczy. Znowu się w nich zatapiam. Nawet nie czułam jego ciężaru na sobie. Nasze twarze zaczęły się do siebie zbliżać. Były milimetry od siebie. Mój  oddech był nierównomierny. Mimo wszystko miałam ochotę zatopić swoje usta w tych pełnych ustach Brandona. Nagle poczułam coś na swoich wargach. To były usta Brandona, złożył pocałunek. Bez namysłu odwzajemniłam go. Zaczęliśmy się całować. Moje emocje brały nade mną górę. Pocałunek stawał się coraz namiętniejszy. Jego ręka powędrowała na moją talię. Dotyk działał na mnie jak narkotyk. Swoje ręce wtopiłam w jego lśniące włosy. Czułam się jak w niebie. Po dłuższym czasie musieliśmy się od siebie oderwać. Zaczęłam łapczywie nabierać powietrza. Mimo braku oddechu miałam ochotę znowu zatopić się w tych malinowych wargach.
- Wspominałem, że emocje wampirów są mocniejsze i wszystko odczuwamy mocniej. Ciebie to się chyba też tyczy – zaśmiał się schodząc ze mnie. Podał mi rękę abym też wstała.
- Nie powiem nieźle ci poszło. Masz coraz silniejsze ciosy – zaczął ze mną rozmawiać jakby nigdy nic. O co tutaj chodzi? Może to i lepiej.
- Dzięki- powiedziałam cicho.
- Myślę, że na dzisiaj wystarczy, wracamy – szybko się przebraliśmy w ubrania i pojechaliśmy do domu.
- Jutro jest niedziela i nie ma zajęć – o jeeest! Jak ja się cieszę. Od razu się wyszczerzyłam.
- No w końcu.
- No dobra wysiadaj – zatrzymał się. Weszłam do domu.
- Jestem – oznajmiłam swój powrót.
- Już? – moja mama była zaskoczona, w końcu wróciłam trochę wcześniej niż zwykle.
- A tak jakoś – uśmiechnęłam się.
- No to chodź szybko zjedz obiad – zawołała mnie, podążałam za pysznym zapachem. Szybko sobie nałożyłam. Był kurczak. Jej uwielbiam.
- Mamo, jesteś genialna. To jest pyszne – pochwaliłam ją. Usłyszałam dzwonek mojego telefonu.
- Halo – szybko odebrałam.
- Soph! – usłyszałam moją przyjaciółkę Jane.
- Cześć – ucieszyłam się.
- Przychodź do mnie! – od razy postanowiła za mnie. Cała ona.
- No dobra, to zaraz, tylko zjem obiad i będę. Za jakieś 30 minut będę – powiedziałam śmiejąc się.
- No dobrze, dobrze. Tylko się spiesz.
- Jasne – rozłączyłam się. Szybko zjadłam mój obiad i poszłam się ogarnąć. Tak jak powiedziałam pod drzwiami Jane stałam po 30 minutach, gdyż nie miałam do niej daleko. Zapukałam do drzwi. Natychmiast stała przede mną roześmiana Jane.
- Wchodź szybko – wciągnęła mnie do środka.
- No już, już – poszłam za nią posłusznie.
- Zrobię nam gorącą czekoladę – wiedziała co jest dobre.
- No to mów mi o co chodzi?  - wiedziałam, że coś jest na rzeczy.
- Ale skąd ci to przyszło do głowy – powiedziała unikała mojego wzroku.
- Oj Jane, nie znam cię od wczoraj. Szybko mi opowiadaj * niecierpliwiłam się.
- No dobra. Wiesz ostatnio cały czas gadał z Liamem, ale to już wiesz. No i byliśmy dzisiaj na spacerze.
 No i – widziałam jak wybucha z niej pozytywna energia. – tak wyszło, że jesteśmy razem. Pocałował mnie!- piszczała jak szalona. Dołączyłam do niej. Zawsze wiedziałam, że Liam się jej podoba. Cieszyłam się z jej szczęścia.
- Gratuluję!- przytuliłam ją.
- Jestem w niebie.
- Oj Jane, Jane. Nawet nie wiesz jak się cieszę.
- Teraz jeszcze ty sobie musisz kogoś znaleźć – dalej gadała swoje.
- Weź przestań.
- No ja ci serio mówię! No popatrz na tego Brandona. Nawet nie wiesz jak do siebie pasujecie – przekonywała mnie.
- No proszę cię. To jest tylko mój kolega. Między nami NIC NIE MA! – podkreśliłam te słowa.
 - No i mów jak do ściany – powiedziała do siebie.
- Ej!
- No kurde! Każdy uważa, że do siebie pasujecie!
- Ale ja tak nie uważam !
- No przyznaj się. Za długo cię znam – no przemów do jej rozumu. Dobra, może Brandon i jest przystojny i to bardzo, i ma śliczne oczy, w których się można zatopić. Ok. Sophie, bez przesady, aż  tak to on ci się nie podoba.
- No dobrze Jane. Przyznaję. Brandon jest przystojny, ale nie tylko ja tak uważam. Ty też. To nie oznacza, że się od razu zakochałam – bo tak chyba nie było. Co ja mówię? Na pewno się nie zakochałam.
- Jak tam chcesz.
- A teraz mi opowiadaj! – przerwałam tamten temat. – Kiedy się spotykasz z Liamem? W jej oczach mogłam zobaczyć miliony iskierek. Taak, ona na pewno się zakochała. U mnie nie ma czegoś takiego. Chyba… Nie na pewno.
- Dzisiaj wieczorem idziemy na spacer. Nie mogę się doczekać – moja przyjaciółka była cała rozpromieniona.
Pokój Jane
- No to chodź! Trzeba cię zrobić na bóstwo! – pociągnęłam ją w stronę schodów. Po chwili stałyśmy już w jej pokoju w jej garderobie. Zaczęłyśmy przekopywać wszystkie rzeczy.
- Tylko wiesz, żeby nie wyglądało jakbym się przygotowywała niewiadomo ile. Nie chcę wyjść dziwnie.
- Spokojnie – uśmiechnęłam się do niej. W końcu znalazłyśmy idealny zestaw. – A teraz trzeba cię umalować –szybko zabrałam się do roboty. Zrobiłam jej delikatny makijaż. Powiekę pomalowałam cieniem o barwie jasnego brązu, rzęsy czarnym tuszem, a na policzka nałożyłam troszkę różu. Wszystko idealnie się ze sobą komponowało. Została jeszcze tylko fryzura. Jej długie włosy pozostawiłam rozpuszczone jedynie od połowy w dół delikatnie je zafalowałam.
- Wyglądasz pięknie – była śliczna. Dodatkowo uroku dodawały jej iskierki w oczach. Zakochanie zdecydowanie jej służy.
- Dziękuję! Jesteś najlepsza – rzuciła mi się na szyję.
- Tak wiem, wiem – zaśmiałam się. – No moja droga, ja idę do domu, bo zaraz twój Książe się zjawi! – wyściskałam ją mocno. – Tylko mi się tam nie zbłaźnij – zażartowałam sobie. – Zobaczysz, będzie świetnie – i ruszyłam w stronę swojego domu. Bardzo szybko doszłam do swojego domu. Zrobiłam sobie coś do jedzenia, a następnie gorącą czekoladę.
- Umm.. – uwielbiam gorącą czekoladę. Razem z kubkiem ruszyłam do swojego pokoju. Tam położyłam go na biurku. Usłyszałam dźwięk  nadchodzącego sms-a.
„Wchodzę”. Była to wiadomość od Brandona. Co? Nagle zobaczyłam go przed sobą. Aż podskoczyłam.
Już otwierałam buzię żeby mu powiedzieć, że ma mnie tak nie straszyć, ale on mnie wyprzedził.
- Nieee. Napisałem ci że wchodzę. Uprzedziłem, nie moja wina, że twój mózg tak wolno przetwarza fakty – rzucił się na moje łóżko.
- A może byś powiedział, że gdyby nie to, że jesteś za szybki dla ludzkiego oka dlatego się przestraszyłam.
- To to samo. Ooo – wstał skierował wzrok na mój kubek. – Gorąca czekolada! – i skoczył do kubka. Upił łyka.
- Ej, to moje! Ty gustujesz w innych napojach – no wiadomo, że on pija krew, a nie gorącą czekoladę.
- Ale to nie oznacza, że takie też są pyszne – powiedział biorąc kolejny łyk.
- Zrób sobie sam! To jest moje – powiedziałam biorąc mu z rąk kubek.
- No, ale ty robisz ją tak dobrze. Inna już nie będzie taka sama – zrobił słodkie oczka.
- Nie! To jest moje – upiłam łyk.
- Następnym razem robisz dwie porcje – oznajmił mi.
- Jaasne – zaśmiałam się.
- No ja ci mówię. A wiesz, takiemu przystojniakowi nie da się odmówić – prychnęłam tylko.
- Ale daj jeszcze łyka – wyrwał mi kubek, przy okazji oblewając się trochę czekoladą.
- Ej, wylałeś.
- No sorki. Kurde, ubrudziłem się – miał plamę na t-shircie. – Wiesz, że nie mam wyboru – poruszył brwiami i zaczął ściągać bluzkę. Nieee! Proszę, dlaczego on musi ściągać tą bluzkę! Znowu będę widziała ten jego umięśniony tors…. Tak właśnie to zobaczyłam.
Jaki on jest przystojny! Czemu właśnie on? Nie może to być jakiś inny chłopak.
- Co? Jestem gdzieś brudny – zapytał.
- Hmm? Nie, nie.
- Aaaa, no tak. Przecież zapomniałem, że nie możesz się mnie oprzeć – zaśmiał się.
- Oczywiście – prychnęłam.
- A co? To nie jest prawdą? – zapytał rozbawiony.
- Nie – stwierdziłam pewnie.
- Ach tak? – zapytał nadal się śmiejąc.
- No… tak – zaczęłam mówić bardziej niepewnie.
- Czy ty się jąkasz – podszedł bliżej.
- Yyy.. Nie… - kurde, jąkam się. Opanuj się.
-Jesteś pewna?
- No dobra kurde, jesteś przystojny. Zadowolony – niech się cieszy. Tylko szkoda, że ja tak naprawdę uważam. Jak dla mnie teraz to on był mega przystojny.
- Powtórz, bo nie usłyszałem – podpuszczał mnie.
- Dobrze słyszałeś.
- No właśnie nie – zaczął do mnie podchodzić.
- Oj Brandon – był bardzo blisko mnie. Za blisko. Popatrzyłam za siebie, po poczułam, że dalszego kroku w tył już mi się nie uda zrobić. Byłam przyparta do ściany.
- No przyznaj się – zamruczał mi do ucha.
- Przestań….. No… yyy… kurde – no i jak tu się nie jąkać, jak on był tak blisko ciebie, a w dodatku bez koszulki? Jeeezuu…… Jaki on jest przystojny. I te jego oczy. Kurde, zaczynam się wstydzić moich myśli i mam ochotę przywalić im. Czemu muszę tak myśleć. To jest silniejsze. Nie mogłam racjonalnie myśleć, jak on był tak blisko mnie. O wiieeeele za blisko. Patrzył mi głęboko w oczy. Były takie piękne i ciemne i głębokie. Znowu się w nich zatapiałam. Niech mnie. Jak on na mnie działał. Zbliżał się powoli. 

****
Przepraszam, ale moja wena szwankuje. Czasami trudno jest nad nią zapanować. Raz ją mam, a drugi po prostu pustka. Mam rozdział w głowie, ale nie umiem go opisać. Wiem, że chcielibyście, żeby rozdziały pojawiały się jak najszybciej, ale nie zawsze się tak da. Straasznie przepraszam. Jeszcze do tego szkoła i nauka. Strasznie tego dużo. Ale będzie za niedługo wolne więc mam nadzieję, że uda mi się napisać jak najwięcej :D Dziękuję, za wszystkie komentarze :) Kocham was <3 :***

A teraz niespodzianka. Brandon <33:


niedziela, 21 października 2012

Zahipnotyzowana cz. 21


Rozdział XXI
Spojrzałam na niego niepewnie. Coś knuję. Widzę to, czuję.
- Powiesz w końcu? – zapytałam zniecierpliwiona, dokładnie śledząc jego mimikę. Jak zwykle się uśmiechał.
- A więc.. – zaczął.
- Nie zaczyna się zdania od „a wiec” – poprawiłam go ciesząc się z mojej wiedzy. Zgromił mnie wzrokiem. Wzruszyłam tylko ramionami.
- Moim warunkiem jest… - przerwał na chwilę i zrobił uśmiech cwaniaczka. – Masz mnie pocałować. Zakrztusiłam się powietrzem.
- Hahahhah – zaśmiałam się – dobre, dobre. Wiesz ostatnio coś ci się żarcik wyostrzył – powiedziałam dalej się śmiejąc.
- Czy ja wyglądam jakbym żartował – powiedział z poważną miną. No chyba go pogięło. Że co? Ja mam go pocałować. Co z tego, że dzisiaj prawie się pocałowaliśmy. Pfu. Wypluj to. To było z nagłego przypływu emocji. Nic nie znaczyło… A przynajmniej tak mi się wydaje.
- Wiesz, już dawno zauważyłam, że żyjesz w krainie snów i marzeń, ale teraz to już przeszedłeś samego siebie. Oj powiem ci jedno. Za wysokie progi jak na twoje nogi kochany.
- A mi się coś zdaje, że bardzo byś tego chciała – powiedział patrząc mi głęboko w oczy. Nie, nie, nie. Znowu się zaczynam w nich zatapiać. Jejku, mam ochotę go pocałować. On jest taki przystojny. AAA!! CO? Nie! Potrząsnęłam głową, żeby ta myśl wyleciała mi z głowy. Co się ze mną dzieje! Przestań tak o nim myśleć. Skarciłam się w głowie. Korzystając z momentu wyrwałam mu z ręki moją pidżamę i nawet się na niego nie patrząc wbiegłam do łazienki. Usłyszałam tylko jego śmiech.
- Oj Sophie, Sophie.
Szybko ubrałam moją o wiele za dużą koszulkę sięgającą do ud.
- Gdzieś tutaj muszą być te legginsy – mówiłam pod nosem szukając tych nieszczęsnych legginsów.
- Cholera – w końcu stwierdziłam, że jednak nie wyrwałam całej pidżamy Brandonowi. Czemu ja?? No kurde … Muszę je jakoś odzyskać. Znowu w samej koszulce muszę się mu pokazać.
- Brandon – powiedziałam cicho delikatnie otwierając drzwi od łazienki.
- O czymś zapomniałaś? – zapytał szczerząc się.
- Jakbyś nie wiedział. Mogłabym to odzyskać? – zapytałam z nadzieją.
- No nie wiem. Dałem ci wcześniej warunek, a ty go nie spełniłaś. Może teraz się skusisz? – poruszył brwiami.
Znowu popatrzyłam na niego jak na głupka. Coś często to robię.
- No co? Chcesz odzyskać to coś – pomachał do mnie moją własnością. Wygrał. Nie będę cały czas paradował przed nim z prawie gołym tyłkiem. Trochę mocniej otworzyłam drzwi i powoli wyszłam zza nich. Podeszłam do Brandona.
- Ale mam warunek – powiedziałam.
- To ja powinienem  mieć, ale znaj mą dobroć.
- Pocałuję cię w policzek. Na nic nie licz – odezwałam się głosem nie znoszącym sprzeciwu.
- Niech ci będzie. Ale wiedz, że dużo tracisz.
- Raczej nie – usiadłam obok niego na łóżku. Koszulkę mocno pociągnęłam na dół, żeby było widać jak najmniej moich nóg, choć i tak wciąż to nie dawał zbyt dużo. Przeszły mnie ciarki. Zimno mi no.
- Zimno ci, więc radzę się pospieszyć – zaśmiał się Brandon.
- Naprawdę? – odparłam z sarkazmem. Nachyliłam się nad nim i złożyłam pocałunek na policzku.
- I co aż tak trudno było? – zapytał śmiejąc się ze mnie.
- Daj mi to! – wyrwałam mu z ręki legginsy i powędrowałam do łazienki.
- Ej no. Mnie się będziesz wstydzić? No przecież mi nie przeszkodzi jak się przy mnie ubierzesz – szybko włożyłam legginsy. Od razu zrobiło mi się cieplej. Wyszłam z łazienki w mojej .pidżamce.
- I co? Naszej księżniczce już cieplej? – zapytał wyraźnie rozbawiony.
- A żebyś wiedział – podążyłam w stronę mojego łóżka po drodze zabierając laptopa. Rozsiadłam się wygodnie i włączyłam go.
- Co będziemy jutro robić na treningu? – zapytałam zaciekawiona.
- Na początku zapoznam cię z tym czego się będziesz uczyć i Nauczę cię podstaw. Mam nadzieję, że mi się to uda.
- Zobaczysz. Jeszcze cię zaskoczę – zrobiłam banana.
Popatrzyłam na zegarek. Było już dosyć późno. Muszę się na jutro wyspać. Dłuuugi dzień przede mną.
- Wiesz, ja idę już spać. Mógłbyś już iść – zapytałam z nadzieją.
- No nie wiem, nie wiem – jak zwykle się ze mną droczył.
- Brandon, mógłbyś choć raz wysłuchać mojej prośby – byłam już zmęczona.
- No dobrze – wstał i podszedł do mnie i się schylił – Słodkich snów złotko – pocałował mnie w czoło i już go nie było. Odłożyłam laptopa na biurko. Wskoczyłam do mojego ciepłego lóżeczka i zgasiłam lampkę nocną. Oj tak dzisiejszy dzień mnie wykończył, a jeszcze przede mną kolejne takie dni. Zamknęłam oczy i odeszłam w krainę snów.
Obudziło mnie przeraźliwe dzwonienie budzika.
- Nie, nie, nie!! Błagam, jeszcze chwilkę – mówiłam do siebie zaspanym głosem. Nie otwierając oczu zaczęłam szukać ręką tego przeklętego urządzenia. Ciągle nie mogłam go znaleźć. W końcu na coś natrafiłam. Niestety zamiast go wyłączyć to go zepchnęłam na ziemię.
- Boże!! – lekko otworzyłam oczy. Przetarłam je, pomagając im się otworzyć. Ziewnęłam i się porządnie przeciągnęłam. Dalej zaspane usiadłam na łóżku. Sięgnęłam po budzik, który na szczęście po spadnięciu wyłączył się. Nic mu się nie stało. Odłożyłam go na półkę i wyjęłam jedną nogę poza łóżko. Po chwili już stałam na własnych nogach. Dalej się nie obudziłam. Głośno ziewnęłam. Powolnym krokiem ruszyłam do mojej garderoby, po drodze patrząc na pogodę poza oknem. Nie było już tak gorąco.. W końcu jesień się zaczyna. Koniec z upałami.  Wybrałam jakieś ciuchy i powędrowałam do łazienki. Wzięłam krótki i chłodny prysznic i od razu trochę się obudziłam. Umyłam twarz i zęby. Zrobiłam delikatny makijaż i się szybko ubrałam. Pobiegłam na dół do kuchni i zjadłam jakieś śniadanie. Patrząc na zegarek szybko się zebrałam. Pobiegłam w stronę drzwi po drodze zgarniając torbę i szybko założyłam buty. Zamknęłam drzwi i ruszyłam do mojego autka. Taak, moi kochani rodzice postarali się. Dostałam od nich BMW x1. Ruszyłam spod domu i za 10 min byłam pod moja szkołą. Uff. Zdążyłam.
Weszłam do szkoły wraz z dzwonkiem. Szybko zabrałam książki z szafki i ruszyłam. Na przerwach jak zawsze wygłupiałam się ze znajomymi i gadałam z Jane. Lekcje bardzo szybko mi zleciały. Właśnie wychodziłam ze szkoły. Pojawił się przy mnie Brandon.
- No cześć kochanie.
- Cześć. Nie kochanie – odpowiedziałam.
- Jedziesz teraz po jakiś strój, a później cel: willa Arii. Trening.
- Tak jest – zasalutowałam. Zaśmiałam się.
- No już, już do samochodu. Zaraz po ciebie przyjadę, tylko sam coś zabiorę z domu – zrobiliśmy tak jak mówił. W 10 min byłam w domu i szybko zabrałam dresy do ćwiczeń. Coś przekąsiłam. Po 30 min przyjechał Brandon. Znowu ruszyliśmy nieznaną drogą. Może teraz kojarzyłam niektóre miejsca, ale nie na tyle żeby móc sama tam powędrować. Zatrzymaliśmy się na podjeździe. Po chwili byliśmy już w odpowiednim budynku.
- Chodź ze mną – pociągnął mnie za sobą. – W tych drzwiach są szatnie dla nas – weszliśmy do środka. Tam znowu były dwie pary drzwi. – Te z prawej są dla ciebie, a z lewej dla mnie. Będę na ciebie czekał tutaj. – Poszliśmy każdy do swojej szatni. Szybko się przebrałam. Jak wyszłam zobaczyłam Brandona opierającego się o ścianę. Był chyba zamyślony. Ślicznie wygląda, jak tak dużo myśli. Stop! Nie zapędzaj się Sophie. Odchrząknęłam. Popatrzył na mnie.
- O czym myślałeś – zapytałam mając nadzieję, że mi odpowie.
- A tak sobie po prostu myślałem. Chodź już – zbył mnie. Trudno, nie będę nalegać. – Najpierw idziemy się pouczyć kontrolowania swojej magii – ruszyliśmy do Sali znajdującej się na dole. Ponowie zobaczyłam tą piękną salę i kolejny raz jestem nią zachwycona.
- Nie ma obijania się. Musimy jakoś opanować twoja moc, zanim kogoś zabiję – zaśmiał się. Dla mnie to nie było śmieszne. Wolałabym, żeby do tego nie doszło. Nie chcę nikogo skrzywdzić, a tym bardziej zabić. No może czasami o tym myślę, ale to nie zmienia postaci rzeczy.
- Nie kpij sobie. Ja naprawdę chcę nad tym zapanować.
- Dobrze. Spokojnie. Nauczę cię tego – trenowaliśmy to przez 2 godziny. Robiłam jakieś postępy, ale to nie jest to samo. Brandon cały czas mnie denerwował. Oczywiście dla mojego dobra, ale wiem, że przy okazji bardzo się z tego cieszył. Mógł się wyżyć. Co jakiś czas zadawałam mu jakiś ból, on wtedy mimo bólu mówił mi co mam robić. Żeby się opanowała i zapanowała nad mocą. Żebym to ja miała nad nią władzę, a nie odwrotnie. W końcu skończyliśmy trening na tej Sali. Fizycznie nie zmęczyłam się jakoś specjalnie, ale psychicznie już trochę bardziej.
- No, jak na sam początek nie jest źle – zaśmiał się, ale odczuwał jeszcze ból po niektórych „ciosach” przeze mnie zadanych. – Teraz idziemy na górę. Czas na większy wysiłek. – widziałam, że cieszy się z tego.  Szybko weszliśmy na górę. Już bez większych przygotowań wkroczyłam do Sali. Poczułam pustkę, ale nie była ona tak dotkliwa jak ostatnio.
- No Soph, nie przeciągajmy. Najpierw 10 kółek wokół Sali – popatrzyłam na niego dławiąc się powietrzem. Ile? 10? No chyba mu się coś z główką stało.
- CO?
- Nie marudzimy tylko już biegniemy. Chyba, że chcesz więcej – zrezygnowana truchtem ruszyłam. Jezu, czemu ta sala musi być taka ogromna.
- Brandon! No weź, odpuść – powiedziałam zrezygnowana. To jest 5 kółko, a czuję, jakbym przebiegła maraton 40 kilometrowy.
- O nie, nie złotko. Biegniemy, biegniemy. Im szybciej to skończysz, tym szybciej zaczniemy robić coś nowego.
- Jak możesz – odparłam z wyrzutem.
- Mówiłem, że nie będzie tak łatwo. Trzeba poprawić twoją kondycje. Już nie marudź tylko biegnij – padnięta dalej biegłam. Kiedy skończyłam biec 10 okrążenie bez zastanowienia rzuciłam się na jeden z materacy.
- O masakra! – powiedziałam ledwo dysząc. Brandona widocznie to bardzo bawiło, ale chyba nie miał zamiaru odpuszczać.
- O księżniczka już ma dosyć. „Ja mam dobrą kondycję” – papugował moje słowa zmieniając ton głodu na o wiele wyższy.
- Ja tak wcale nie mówię – poprawiłam go.
- Jak tam chcesz – chyba go nie przekonałam. – A teraz wstajemy i dalej ćwiczymy. Podejdź do jednej z lin- nie, tylko nie to, ja nie chcę się wspinać. Nie cierpię tego.
- Nieee!!! – przeciągnęłam ostatnią literę i w żółwim tępie podeszłam do jednej z lin.
- No, a teraz jak najszybciej wejdź na górę. Proponuję, żebyś podeszła do innej liny. Do jednej z tych, które znajdują się przy tej ścianie – wskazał nierówną ścianę. – Będziesz mogła wykorzystać i linę i ścianę do wejścia na górę. Resztę pozostawiam twojej wyobraźni. Zaczynaj – teraz rozsiadł się wygodnie na materacach i czekał aż zacznę. O ja!
- Też mógłbyś się czasami ruszyć – powiedziałam z wyrzutem.
- Uwierz mi, robię to często. Bardzo często. Ani minuty nie wytrzymałabyś na moim treningu – zaśmiał się.
Prychnęłam i zaczęłam się wspinać. Musi mi się udać. Udowodnię, że potrafię. Zaczęłam od liny. Wybrałam tą, która znajdowała się najbliżej ściany. Wspięłam się na linę. Na początku było łatwo, ale im wyżej się znajdowałam tym więcej siły musiałam w to wkładać. Było coraz trudniej. W końcu postanowiłam przejść na mur. I jak by to zrobić? Będzie trudno. Muszę przeskoczyć. Zebrałam w sobie siły i skoczyłam. Zachwiałam się na murze, ale jakoś udało mi się utrzymać równowagę. Ponownie zaczęłam się wspinać. Starałam się jak najuważniej stawiać kroki. W pewnym momencie pod moją prawą nogą rozkruszył się kawałek muru. Zaczęłam spadać. Pisnęłam. Z hukiem spadłam na ziemię.
- Ała! Kuźwa, ja jebie! – z mojej buzi wydostało się jeszcze dużo niecenzuralnych słów, ale może lepiej nie będę ich ujawniać. Wszystko mnie bolało. Leżałam na ziemi. Spojrzałam w stronę Brandona. Ten nawet nie ruszył się z miejsca.
- Jakbyś nie zauważył prawię się zabiłam. Nie przyszło ci do głowy, żeby chociażby mnie złapać, albo coś – no kurcze. Jak on mógł no…
- Wiesz i tak bym nie zdążył cię złapać, więc się nie kłopociłem – zauważyłam, że przy tym sobie coś popija. Miało to czerwony kolor.
- I co? Jeszcze sobie krew pijesz! Fuuj! Jak możesz – to jest obleśne.
Byłam na niego wkurzona. No kurcze. Mógłby chociaż się teraz ruszyć i mi pomóc.
- Może byś mi pomógł – byłam zła.
- Jestem pewny, że poradzisz sobie sama. Aa i z tego co widzę, nie doszłaś na samą górę więc szybko ruszaj się i na górę zasuwaj – on sobie chyba kpi? Jak całą obolała mam tam wejść.
- No chyba, że sobie nie dasz rady. Zrozumiem jeśli się poddasz. W końcu dziewczyny nie mają tyle siły – że co? O nie, nie dam mu takiej satysfakcji. Mimo bólu szybko wstałam. Podeszłam pod ścianę. Na początku wspinałam się po ścianie, ale po jakimś czasie nie miałam na czym postawić nogi. Skupiłam się i skoczyłam na linę. Udało się! Zaczęłam się po niej wspinać. To było strasznie męczące, ale w końcu udało mi się dostać na sam szczyt.
- Jest!!! Udało się – ucieszyłam się. No tak, ale nie pomyślałam, jak ja stąd zejdę. Jak by to zrobić.
- Brandon? – zawołałam go.
- No?
- Mógłbyś stanąć pod tą liną, gdybym przypadkiem miała spaść – zapytałam nieśmiało. Ten głośno się zaśmiał, ale zobaczyłam, że wstaje i podchodzi pod linę. Powoli zaczęłam po niej zjeżdżać. W połowie drogi brakowało mi już sił. Musi mi się udać. Już prawie byłam na dole, ale w pewnym momencie ręce ześlizgnęły się z liny. Zaczęłam spadać. Już prawie czułam ten ból spadania, ale ku mojej uldze nic takiego się nie wydarzyło. Zamiast tego poczułam, że opadłam w czyjeś ramiona. Otworzyłam wcześniej zamknięte i ujrzałam rozbawioną twarz Brandona.
- Dzięki – odetchnęłam z ulgą, że teraz nie wiję się z bólu.
-Gratuluję udanej wspinaczki. No prawie udanej. Dziwny początek i zakończenie – zaśmiał się. Ja sam zachichotałam.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się. Byłam zdziwiona, bo pierwszy raz usłyszałam coś takiego z jego ust. – Możesz mnie już puścić – powiedziałam orientując się, że nadal jestem w jego umięśnionych ramionach, a on mnie trzymał jakbym nic nie warzyła. A to dziwne, bo w tym pomieszczeniu nie ma się siły wampira. – Nie jestem aż taka lekka – zaśmiałam się.
- Z tym się akurat nie zgodzę. Ty w ogóle coś jesz? – zaśmiał się.
- Oj nawet nie wiesz jak dużo. No, ale puść mnie już.
Uśmiechnął się i zrobił tak jak go prosiłam.
- Kiedyś cię wykorzystam na treningu. Będziesz moim ciężarkiem – zaśmiałam się z jego słów.
- Jestem do usług – uśmiechnęłam się.
- No, to teraz idziemy się przebrać. Na dzisiaj wystarczy.
- Jest!- ucieszyłam się strasznie.
- Oj nie ciesz się tak. Jutro pouczymy się sztuk wali. I już nie będzie tak łatwo. Dzisiaj to było nic – mina mi zrzędła. On mówi, że ma być jeszcze gorzej? O matko…. Ruszyliśmy do wyjścia. Znowu poczułam moją moc. Poszliśmy na dół do szatni. Wzięłam szybki prysznic, a następnie się ubrałam. Wyszłam i dostrzegłam Brandona.
- Jedziemy? – zapytałam. Pokiwał głową na zgodę. Będąc na korytarzu dostrzegłam drzwi, których wcześniej nie wiedziałam.
- Co tam jest? – zapytałam wskazując na drzwi.
- Basen – uśmiechnął się szeroko. – Wybierzemy się tam kiedyś.
Uśmiechnęłam się. Lubiłam pływać, ale panicznie bałam się głębokości. Miałam traumę sprzed dzieciństwa. Nigdy nie wchodziłam głębiej niż sięgały moje nogi.
Wyszliśmy z budynku i ruszyliśmy do samochodu. 

***
Oj coś opuściliście się w komentarzach. Nie powiem, dotknęło mnie to... Ale daje wam kolejny długi rozdział. :D Mam nadzieję, że się poprawicie, bo inaczej zapodam jakimś szantażem :D Haha :)

sobota, 20 października 2012

Zahipnotyzowana cz. 20


Rozdział XX

Oddychałam wolno. Nie, ja prawie w ogóle nie oddychałam. Cały czas patrzyłam w jego oczy. Jego twarz była coraz bliżej moje. Nasze czubki nosów już się stykały. Nagle usłyszałam dźwięk przekręcanej się klamki. Ktoś mocno otworzył drzwi. Na nieszczęście to właśnie ja byłam o nie oparta. Poczułam mocne pchnięcie. Z wielką mocą poleciałam do przodu. Ała to bolało. Niezły pech. Chociaż z drugiej strony, chyba dobrze. Nie wiem co by się stało gdyby ni ta sytuacja z drzwiami. Brandon by mnie pocałował? Nieee, wątpię. No tak teraz zorientowałam się, że gdy poleciałam do przodu Brandon stał przede mną. A w rezultacie teraz ja leżałam na nim. Taa uniknęłam bolesnego upadku.
- Uuu, widzę, że lecisz na mnie? – zapytał Brandon podnosząc się na łokcie. Ja dalej na nim leżałam.
- Yhm.. zawsze i wszędzie – próbowałam się z niego podnieść, ale wyszło mi to dosyć komicznie.
- Coś cię chyba do mnie przyciąga – Brandon poruszył znacząco brwiami i się zaśmiał. Postanowiłam nie odpowiadać. W końcu udało mi się wstać, otrzepałam się i spojrzałam na sprawcę mojego wypadku. Przede mną stała Sabrina. Uśmiechała się nieśmiało
- Przepraszam, nie wiedziałam, że ktoś tutaj jest – spojrzała najpierw na Brandona, a później na mnie. – Nie chciałam wam przerywać.
- CO?? My, niee – powiedziałam zdenerwowana. – My wcale nic..
- A nie szkodzi, nie szkodzi. I tak muszę jej jeszcze pokazać resztę budynku – przerwał mi Brandon. W tej chwili zabijałam go wzrokiem. Chciałam coś powiedzieć, ale Sabrina mnie uprzedziła.
- I tak przeprasza. I życzę miłego zwiedzania – zwróciła się do mnie. – Teraz się spieszę, ale  później się jakoś zgadamy i pogadamy.
- Dobrze – pomachałam jej i znikła za drzwiami.
- No to teraz idziemy na górę. Do „Sali bez magii” – odparł jakby wcześniej nic się nie zdarzyło. Nie czekał na odpowiedź tylko ruszył w stronę schodów. Ruszyłam za nim. Znowu starałam się dorównać mu kroku, ale to było trudne. Zatrzymaliśmy się przed wielkimi drzwiami.
- Zanim wejdziemy do tej Sali musisz wiedzieć, że poczujesz różnicę gdy tam wejdziesz. Skup się i zajrzyj w głąb siebie. Poczuj w sobie moc i poczuj ją. Musisz wiedzieć co się czuję gdy się ma moc, a co, gdy wchodzisz do takiego miejsca, jak to – wskazał ręką na drzwi do Sali. Zrobiłam jak mi kazał. Zamknęłam oczy.
- Oddychaj głęboko.   Skup się.    – robiłam wszystko według jego wskazówek.
- Poczuj swoją moc.
Mocno się skupiłam i starałam się wyszukać w sobie miejsca, w którym najbardziej będę czuła swoją moc. Poczułam, że zbliżam się do celu. Poczułam coś. Bardzo delikatne dreszcze. Podążałam w stronę, z której one pochodziły. Z każdą chwilą odczuwałam je coraz mocniej. Ale nadal były bardzo przyjemne. W końcu doszłam do punktu kulminacyjnego. Poczułam się bezpieczna i silna. Ogarnęła mnie euforia.
- Jestem gotowa – powiedziałam w końcu  bardzo szerokim uśmiechem. Czułam się wspaniale.
- Więc zapraszam – otworzył drzwi i pokazał mi ręką abym weszła.
No tak. Przecież jest „dżentelmenem”. Spojrzałam na niego i wyraźnie mu dałam znać żeby wszedł pierwszy. Wzruszył tylko ramionami i wszedł. Akurat teraz postanowił być dżentelmenem. Wciągnęłam powietrze, a następnie je wypuściłam. Zrobiłam pierwszy krok. Następnie moje ciało było już po drugiej stronie drzwi. Poczułam pustkę. Nie było już uczucia bezpieczeństwa. Nie miałam już swojej mocy, którą mogłam się bronić.
- Oddychaj głęboko. Musisz się uspokoić – uspokoił mnie Branodon.
Tak zrobiłam. Po chwili już było dobrze. Czułam pustkę, ale nie było to uczucie, przez które miałabym zaraz umrzeć. Dopiero teraz mogłam ze spokojem przyjrzeć się wystrojowi Sali. Szczerze? Nie wiele różniła się od zwykłej Sali gimnastycznej w szkole. Może była kilka razy większa, ale reszta się nie zmieniała. Dużo sprzętów sportowych. Sufit znajdował się bardzo wysoko. Ściany były nierówne. Pewnie po to, żeby móc się na nich wspinać. Przypomniałam sobie, że w poprzedniej Sali jedna ze ścian wyglądała jak góra. Miała nierówną powierzchnię. Ta wyglądała podobnie ale bardziej przypominała mur.
- Tutaj będą treningi na sztuki walki. No wiesz karate, kung-fu i tak dalej. Czeka cię dużo czasu spędzonego ze mną – uśmiechnął się.
- Taak Brandon, zawsze na to czekałam. Moim marzeniem było żeby się z tobą bić – odpowiedziałam sarkastycznie.
- Tak właśnie myślałem. Jak już zauważyłaś, albo raczej poczułaś w tym pomieszczeniu nie mamy swoich mocy. Możemy jedyni polegać na naszych umiejętnościach walki i sprytu – powiedział wchodząc głębiej w salę. – Mam nadzieję, że tego drugiego też cię nauczę.-
Bardzo miły jest. Zauważyłam, że on uwielbia mnie wkurzać. Zawsze próbuje to robić. Nie powiem, ale często mu to wychodzi. Ale chociaż czasami mogę mu się odegrać. Tylko nie wiem czy go to trafia. Nigdy nie mogę z jego twarzy nic wyczytać. Zawsze jest uśmiechnięty. To jest aż wkurzające.
- Tak Brandonku. Obawiam się, że to ci się może nie udać. Nie możesz nauczyć kogoś czegoś czego się samemu nie umie i nie ma – odpowiedziałam w końcu na zaczepkę. On jakby nigdy nic odpowiedział: - Mmm.. Brandonku, co ja tu słyszę – poruszył brwiami – no pewnie, musiał się jakoś odpłacić za to, że go uraziłam.
- Ach ta męska duma – powiedziałam niby do siebie.
- Ach te kobiety – przedrzeźnił mnie w swój sposób. Teraz ruszył w stronę drzwi, przed którymi stałam ja. Zatrzymał się obok mnie.
- No co? Będziesz tak tutaj stała. Dzisiaj nie masz treningu. Idziemy, idziemy – popchnął mnie w stronę drzwi. Wyszłam na zewnątrz. Znowu poczułam swoją moc. Uśmiech automatycznie pojawił się na mojej buzi.
- No ruszamy, się ruszamy. Ja już nie mam czasu. A wątpię, żebyś sama wróciła do domu z tego zadupia – powiedział idąc przodem. Zaśmiałam się pod nosem. Rzeczywiście, zadupie.
- Już idę – powiedziałam doganiając go.
Zeszliśmy po schodach.
- No złotko. Te trzecie drzwi  - wskazał na nie głową – to są drzwi do jednych z szatni. W środku są kolejne drzwi. Dla facetów i dziewczyn. Jutro zobaczysz jak to wygląda od środka, a teraz jedziemy do domu. Wyszliśmy na świeże powietrze. Słońce już powoli zbliżało się do zachodu. Jak ten czas szybko leci. Nie zorientowałam się nawet.
Wróciliśmy na miejsce gdzie stał samochód i ruszyliśmy do domu.
- Jutro po szkole idziemy do domu po ciuchy na trening, a później od razu na trening. Trzeba coś zrobić z tą twoją nie okiełznaną mocą i brakiem kondycji – w połowie drogi się odezwał.
- No dobra. Ale to nie moja wina, że ta moc się uaktywnia wtedy kiedy nie powinna. A moja kondycja w cale nie jest zła. Już ci to mówiłam – zrobiłam minę obrażonego psa. Brandon jak zwykle się zaśmiał.
- Zobaczymy, zobaczymy – prychnęłam. Po chwili byliśmy już pod moim domem.
- Zobaczymy się jutro – powiedziała wychodząc.
- Taa jutro – odpowiedział. Wróciłam się na chwilę do samochodu. Podniosłam pytająco brwi.
- Coś sugerujesz? – zapytałam.
- Jaa? Nieee – udał oburzonego.
- No ja mam nadzieję – i wyszłam. Będąc już pod drzwiami domu jeszcze się odwróciłam. O co  mu chodziło? Pewnie jeszcze dzisiaj zrobi mi hiper super niespodziankę i pojawi się w moim pokoju, kiedy będę się tego najmniej spodziewać. Ale tym razem się nie dam. Weszłam do domu.
- Jestem! – Krzyknęłam.
- O cześć kochanie – przede mną pojawili się moi rodzice – mamy coś dla ciebie – spojrzałam na nich.
Wisiorek
- Mamy dla ciebie coś, co twoja babcia chciała, żebyś dostała  - mój babcia umarła gdy miałam 6 lat. Zawsze świetnie się dogadywałyśmy i bardzo ją kochałam. Bardzo chciałam wiedzieć co takiego chcieli mi od niej przekazać. Wyjęli pudełeczko, które z wyglądu buło dosyć stare, ale nadal piękne.
- Babcia bardzo chciała, żebyś miała ten wisiorek. ”Nie musisz go nosić, wystarczy, że będzie twój” – powiedziała mama. – Tak powiedziała Babcia. Uśmiechnęłam się i sięgnęłam po pudełeczko. Delikatnie je otworzyłam. W środku zobaczyłam śliczny wisiorek. Strasznie mi się spodobał. Przypomniałam sobie, że babcia mi kiedyś go pokazywałam. Byłam wtedy bardzo mała. Wspomniała, że kiedyś będzie do mnie należeć. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie.
Salon u Soph

- Dziękuję wam. Jest śliczny – przytuliłam rodziców.
- Wiedziałam, że ci się spodoba.
- Idę sobie zrobić herbatę i spadam do pokoju.
Kuchnia Soph
Rodzice usiedli w salonie na kanapie i zaczęli oglądać jakiś film.
- Yhm..- tylko tyle  usłyszałam w odpowiedzi. Tak jak powiedziałam, zrobiłam. Szybko nalałam sobie wody do kubka z herbatą. Następnie posłodziłam i mogłam iść do siebie. Wparowałam do pokoju, kubek odłożyłam na szafkę nocną obok łóżka. Miałam ochotę na długą kąpiel. 
Szybko wkroczyłam do łazienki. Nalałam sobie wodę do wanny i 
Łazienka Soph
odprężyłam się. Chwilę sobie poleżałam, ale w końcu postanowiłam wyjść. Dokładnie wytarłam się ręcznikiem następnie się nim owijając. Włosy przesuszyłam lekko ręcznikiem i a następnie je uczesałam. Zdałam sobie, że zapomniałam pidżamy. W samym ręczniku ruszyłam do swojego pokoju. Wchodząc do pokoju zdałam sobie sprawę, że zapomniałam powiedzieć rodzicom, że jutro wrócę później. Muszę teraz to powiedzieć, bo zapomnę pewnie, a jutro się z nimi nie spotkam. Otworzyłam drzwi do pokoju.
- Mamo! – wykrzyczałam.
- Co się stało Soph? – zapytała moja rodzicielka.
- Jutro będę później w domu. Więc jak coś to się nie martwcie.
- Dobrze. A co będziesz robić? – no tak nie przemyślałam tego. Powiem jej prawdę. No może po części.
- Zapisałam się na sztuki walki. No wiesz, ostatnio ci mówiłam coś o tym – miałam szczęście, że wcześniej to planowałam.
- A no tak. W takim razie dobrze.
Cofnęłam się do pokoju. Zatrzasnęłam drzwi. Odwróciłam się w stronę przeciwną do drzwi. Aż pisnęłam, a przy okazji podskoczyłam.
- Kuźwa – wykrzyknęłam. Zasłoniłam usta wiedząc, że rodzice mogą usłyszeć.
- Sophie, mówiłam ci. Wyrażaj się – usłyszałam zgłuszony głos mamy.
No ale kurcze, jak tu nie przeklnąć, jak ktoś cię tak przestraszy.
Osoba przede mną prawie zwijała się ze śmiechu. Zmroziłam ją wzrokiem.
- Brandon! – wysyczałam już trochę ciszej. On podniósł ręce pokazując, że nic nie zrobił.
- Gdybyś widziała swoją minę! – teraz to już prawie leżał. Czyli już wiem, o co chodziło jak się żegnaliśmy. On już planował mnie odwiedzić.
- Mówiłam ci, żebyś mnie tak nie straszył.
- No, ale co ja poradzę, że zawsze jak się pojawiam jesteś zajęta czymś innym i nie zwracasz na nic uwagi. A poza tym. Pokusa wystraszenia cię jest mocniejsza – wyszczerzył się. Zmrużyłam wzrokiem.
- Coś zauważyłam, że nie możesz beze mnie wytrzymać.
- A ja zaważyłem, że jak zawsze jesteś przygotowana na moje przyjście – uśmiechnął się łobuzersko i zmierzył mój strój wzrokiem. No oczywiście. Byłam w samym ręczniku. On zawsze się musiał pojawiać jak jestem na wpół naga??
- Zawsze jestem przygotowana na twoje przybycie – oznajmiłam ironicznie.
Garderoba Soph
- No właśnie zauważyłem – uśmiechnął się. Poprawiłam ręcznik dokładnie się nim zakrywając i ruszyłam do mojej garderoby. Branodon przyglądał się mi.
- No co? Aż taka jestem ładna? – zapytałam już lekko zirytowana jego wzrokiem.
- Do ideału to ci trochę brakuje – rzuciłam w niego pierwszą lepszą rzeczą, jak się znalazła w mojej ręce.
- Ejj.. No co? – zapytał jakby nigdy nic. Podniósł ręce w geście poddania. Dopiero teraz zauważyłam, że on trzyma właśnie moją pidżamę w ręce. Co za los???? Szybkim krokiem podeszłam do niego kurczowo trzymając ręcznik. Szybko zrobiłam minę małego dziecka.
- Mógłbyś – wskazałam palcem na moją własność znajdującą się w jego ręce?
- Ale że co? – rozglądnął się po pokoju.
- Nie udawaj głupiego. Nie mówię, że jest inaczej. Mogłabym odzyskać moją pidżamę?
-  No ja nie wiem czy sobie zasłużyłaś. Powiem ci, że jesteś bardzo nie miła.
- Oj przestań. Chcę się w końcu ubrać w coś normalnego.
- Przecież jesteś ubrana normalnie – zaśmiał się. Popatrzyłam na niego jak na głupka. Oczywiście. Coś za coś. Z nim jest tak zawsze.
- No to czego chcesz? – zapytałam zagryzając wargę. Żeby tylko nie chciał czegoś niemożliwego.
- A skąd pomysł, że czegoś chce? - zapytał.
- Za długo cię znam misiaczku, żeby nie wiedzieć, że zawsze czegoś chcesz.
- Aj tam. Nie przesadzaj – wyszczerzył się. – Ale skoro już chcesz. To.. – zamyślił się. – Wiem! Taaaak – uśmiechnął się przebiegle…

*****
Taki dłuższy rozdział. Przepraszam, że nie dodałam wcześniej nic, ale w szkole miałam urwanie głowy. Codziennie jakieś kartkówki i sprawdziany. Mam nadzieję, że wybaczycie. Zobaczymy kiedy będzie następny rozdział. Zależy kiedy będę miała czas. Postaram się jak najszybciej. Dziękuję za wszystkie komentarze. :**** Pozdrawiam <3

poniedziałek, 15 października 2012

Zahipnotyzowana cz. 19


Rozdział XIX
- Mam nadzieję, że zajdzie ci za skórę – Aria zwróciła się do mnie.
- Taa, chyba już za późno – zaśmiałam się. Brandon odchrząknął znacząco. Razem z Arią spojrzałyśmy na niego.
- Jestem tutaj – pomachał nam.
- Nie da się nie zauważyć – powiedziałam.
- No dobrze. Teraz Brandon pokarze ci naszą halę i zapozna z tym wszystkim. Z wszystkimi pytaniami możesz się do niego zwrócić, do oczywiście też – uśmiechnęła się. Odeszłam od niej i stanęłam obok Brandona.
- Dziękuję Ario za pomoc – zwróciłam się do Arii. – Do zobaczenia – i wyszliśmy z Brandonem za drzwi. Usłyszeliśmy jeszcze w odpowiedzi: - Mam nadzieję, że niedługo.
- No to już mniej więcej wiemy coś o tobie – powiedział Brandon.
- Taak. Ale teraz to ty będziesz odkrywał co ja mogę.
- Oj tak. Już się nie mogę doczekać pierwszego treningu. Dobrze, że to już jutro. W końcu będę się mógł wyżyć.
- Taa, mam się z czego cieszyć.
- No pewnie. Każda chwila spędzona ze mną jest chwilą nie stracona – zagadnął Brandon. Wyszliśmy z tego wielkiego „domu” i ruszyliśmy w przeciwną stronę niż do samochodu. W oddali zobaczyłam budynek. Nie był on tak wielki jak willa Arii, ale mały też nie był.
- Tutaj będą się odbywać twoje treningi – wskazał na ten budynek. – Czasami będą się one odbywać na zewnątrz – dokończył.
W oddali zobaczyłam las. No tak. Bez tego się nie mogło być. Podeszliśmy pod salę treningową. Weszliśmy przez wielki drzwi. Znajdowaliśmy się w dużym korytarzu. Było tutaj bardzo dużo drzwi.
- Te drzwi prowadzą do szatni. Na samym końcu mamy salę ćwiczeń. Na górze jest specjalne pomieszczenie, w którym nasze moce nie pracują. Tam uczymy się jedynie sztuk walki. Jak się bronić bez nie.
- Wow. Tu jest świetnie – Brandon ruszył szybkim tempem do przodu. Pobiegłam za nim, bo inaczej bym go nie dogoniła.
- Ej poczekaj chwilę! – krzyknęłam za nim.
On jak zwykle się zaśmiał.
- Nic ci się nie stanie jak pobiegasz. Musisz w końcu kiedyś sobie wyrobić formę, a nie dyszeć po byle truchcie.
- Dla twojej wiadomości mam formę. Codziennie biegam i od zawsze byłam w szkolnej reprezentacji siatkówki.
- Ale to nie wystarcza. Zobaczysz, że po ćwiczeniach nie będziesz już taka pewna swoje „formy” – ostatnie słowo wziął w cudzysłów z palców.- To jest co innego. Już się nie mogę doczekać jak cię wykończę. W końcu!!! – wykrzyczał, gdy wchodziliśmy do Sali na dole. Walnęłam go w ramię.
- Ałć – zaczął rozmazywać ramię.
- Taa. Znowu udajesz, że cię boli.
- Tym razem moje udawanie jest znikome. Na serio coś poczułem.
- Coś, czyli ból – powiedziałam unosząc brwi.
- Ej no, bez przesady. Powiedzmy, że to było coś w rodzaju łaskotek. Złotko jeszcze długo popracujesz zanim poczuję ból zadany przez ciebie – powiedział słodziutkim głosem.
- Oh misiu myślę, że to nadejdzie szybciej niż przypuszczasz – przedrzeźniałam jego przesłodzony ton.
- Uuu, już przechodzimy na słodkie przezwiska. Ciekawe co będzie następne. Hmm.. pomyślmy. Słodkie słówka… całowanie…. A później – nie dałam mu dokończyć.
- Taaa. A później się budzisz – zachichotałam.
- Możliwe, ale to był bardzo realistyczny sen – powiedział – złotko- i oczywiści musiał dokończyć.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było tu chyba wszystko. Strumyk, kamienie położone obok niego. Malutki wodospad. Stąpałam po zielonej trawce. Można było zauważyć, że jest tam również prawdziwa ziemia. Pomieszczenie było ogromne. Wyglądało to bardzo naturalnie. Sufit znajdował się bardzo wysoko. Zwisały spod niego długie liny. Jak mniemam do wspinania się. Było tutaj również bardzo dużo drzew. Na jednym z nich spostrzegłam małą huśtawkę powieszoną na jednej z gałęzi. Od razu tam pobiegłam. Usiadłam i zaczęłam się huśtać, i cieszyć jak małe dziecko. To wszystko było takie piękne.
- Ej złotko, to nie czas na zabawy. Uwierz mi, ale nie pokorzystasz sobie z tej huśtawki. Nie ma czasu na zabawę. Będziemy ciężko pracować. A przynajmniej ty będziesz – zaśmiał się zgryźliwie.
- Taa, temu to dobrze – powiedziałam niby do siebie, niby do Brandona. Pojawił się obok mnie w pół sekundzie. Ja nadal siedziałam na huśtawce, ale się już się nie ruszałam.
- Wiesz, chyba musisz stąd zejść. Nie możesz się tak do tego przyzwyczajać. Nie dam ci czasu do siedzenia tutaj – prychnęłam na to. Taaa, teraz trochę tego żałuję, bo właśnie leżę na ziemi z obolałą pupą. Zgromiłam Brandona wzrokiem.
- No co? – udał niewiniątko – Ostrzegałem cię.
- Ale nie musiałeś od razu mnie zrzucać.
- Sądząc po twoim zachowaniem to było jedyne wyjście.
- Wiesz damą się tak nie robi – zrobiłam urażoną minę.
- No właśnie. A ja tutaj żadnej nie widzę – zaśmiał się i zaczął rozglądać.
- Nie skomentuję – odpowiedziałam. Teraz naprawdę poczułam się urażona. Zrobiłam minę małego dziecka i wstałam otrzepując się z trawy. Jej, jak on mnie wkurza. Zawsze musi być taki wredny?
- Wiesz? Są momenty, w których mam ochotę cię zabić. Udusić własnoręcznie – powiedziałam uśmiechając się sztucznie.
- Taaaak??? A to ciekawe….
- No właśnie. A czy ty też wiesz, że takie momenty zdarzają się bardzo często – znowu ta sama mina.
-Wiesz, nie wspominałaś.
- A wiesz, że jeden z tych momentów właśnie nastał?
- Dobrze, że mi do uświadomiłaś. Będę mógł uciec przed twoją straaaszną zemstą – zrobił przestraszoną minę. – Ale czekaj, gdzie ja się mam podziać? – zabijałam go wzrokiem, a z tego co zauważyłam to on w najlepsze sobie jaja robił.
- Oj mój biedny misiu. Co ty ze sobą zrobisz? – a co mi tam, dołączę do niego. Nie dam się wyprowadzić z równowagi.  
- Zadaję sobie to pytanie od dłuższego momentu. Złotko może mi podpowiesz?
- Moja podpowiedź brzmi: z chęcią zwiedzę resztę tego budynku – uśmiechnęłam się.
- Tak. Zdecydowanie dobra rada – w mgnieniu oka uniósł się nad powierzchnię i stał przy drzwiach. Ja oczywiście nie zdążyłam się nawet ruszyć z miejsca.
- OO, biedna Sophie jest za wolna??- rozłożył ręce.
- Już niedługo – powiedziałam głosem obrażonego dziecka.
- Ta raczej długo – poprawił mnie. – Ale no rusz ten swój zgrabny tyłeczek i chodź już. Nie będę na ciebie czekał do końca życia. Aż tyle czasu to my nie mamy. – ruszyłam w jego stronę. Ale w połowie drogi się zatrzymałam.
- Czekaj, czekaj. Ty powiedziałeś zgrabny? Uuuu… Od kiedy tak uważasz co??
- Nie schlebiaj sobie – pokręciłam tylko głową i znowu ruszyłam.
- Ja wiem swoje – szepnęłam jak już przechodziłam koło niego. Wiedziałam, że on to usłyszy. Od razu poczułam jego oddech na swojej szyi.
- Coś sugerujesz- wyszeptał mi do ucha.
- Ja?? Nie. Tylko stwierdzam fakty. Wiem co słyszałam, a ty się tylko wykręcasz – odwróciłam się przodem do niego. Staliśmy bardzo blisko siebie. Zdając sobie sprawę z odległości jaka nas dzieliła cofnęłam się. On natomiast zrobił krok w moją stronę.
- Taakk?? A mi się coś zdaję, że ty bardzo chcesz, żebym tak myślał. Hmm?? Nie mylę się? – stwierdził przybliżając się do mnie. Po kilku krokach do tyły napotkałam przeszkodę. A co to było? Oczywiście ściana. A raczej drzwi. Jedne z wielu, które się tu znajdują.
- I co kochanie, nie masz gdzie uciec? – zapytał rozbawiony.
- Ja wcale nie chcę nigdzie uciekać. Coś ci się musiało wydawać – udałam, że nie wiem o co chodzi. Dzielił nas może metr. Miałam jeszcze możliwość manewru. Niestety, ale za późno o tym pomyślałam. W bardzo krótkim momencie Branodn stał tuż przede mną.
- Jesteś pewna? – popatrzył mi głęboko w oczy.
Oj, muszę przyznać, że jego oczu były pięęękne. Ten odcień brązu. Taki głęboki, gdyby się dokładnie przyjrzeć można by dojrzeć, że w niektórych miejscach tęczówka prawie że zlewała się ze źrenicą. Aż wstrzymałam oddech. Ale STOP! Co ja robię. Nie, nie, nie. Nie myślimy o tym! Już. Koniec. Potrząsnęłam głową, żeby wyrzucić moje myśli z głowy. Brandon się zaśmiał.
- O czym to tak zawzięcie myślisz? – zapytał rozbawiony.
- A wiesz, o tym i o tamtym – wyminęłam odpowiedź. No a co miałam powiedzieć? Wiesz, zatopiłam się w twoich oczach. Widzę w nich taką głębię i tajemnice. Można się w nich zatopić.
No sory, ale chyba tak nie powiem. Brandon jeszcze bardziej się do mnie przybliżył. Spuściłam wzrok na podłogę, żeby znowu nie zatonąć. Przestrzeń między nami bardzo się zmniejszyła. Przepraszam, ale jej praktycznie w ogóle nie było. O matko. Czy on nie może mnie puścić. Serce mocno mi biło. Myślę, że Brandon też to czuł. Jego twarz powędrowała w stronę mojej. Przełknęłam głośno ślinę. Ej no. Bez takich. Znowu spojrzałam na niego. Nie, nie, nie. Nie patrz w jego oczy!! Powtarzałam sobie. Ale to było silniejsze ode mnie. Ale chwila, chwila. Czy mi się tylko zdaje, czy on też nie może oderwać wzroku od moich oczu? Ale, że jak to? Kurde!! To jest silniejsze ode mnie. Jakie one są piękne. Ten odcień brązu. Oddychałam wolno. Nie, ja prawie w ogóle nie oddychałam. Cały czas patrzyłam w jego oczy. Jego twarz była coraz bliżej moje. Nasze czubki nosów już się stykały. 

****
Proszę nie zabijajcie!! Wiem, że miałam dodać nowy rozdział w sobotę, ale tyle spraw mi się na głowę zawaliło i nie miałam czasu, ani weny żeby napisać nowy rozdział. Dzisiaj coś mnie naszło. Trochę dłuższy rozdział. Będę się starała pisać dłuższe rozdziały.

Ale co tam. Ja też czasem mogę was trochę potrzymać w niepewności. Będę wredna. Hahah. Tak wiem, wiem :D Następny rozdział dodam jak napiszę, może jutro, może po jutrze a może w piątek. Jak mnie najdzie to dodam :D

Aha i jeszcze jedno. Widzę, że nie dodawanie przez dłuższy czas notek motywuje was do komentowania. Zapamiętam to. Im więcej koment. tym szybciej nowy rozdział. Od was zależy.

Tak, tak. Wiem. Miła jestem :D Ale taka już moja natura.
Dobra kończę, bo was zanudzę. Trochę się rozpisałam. CZEKAM NA KOMENTARZE, PAMIĘTAJCIE!!!! :D Kocham was <33

piątek, 12 października 2012

Zahipnotyzowana cz. 18


Rozdział XVIII
Przyglądałam się drogą, którą podążaliśmy. Nie znałam jej. Jak to możliwe, tyle lat już mieszkam w tym miasteczku, a nie wiem , że w ogóle taka istnieje. Gdybym miała sama teraz wracać, na pewno by mi się to nie udało. Ale to jest teraz nieważne. Mam się spotkać z Arią. Jejku, jak ja się strasznie denerwuje. Moje ręce robią się coraz bardziej mokre. Serce jeszcze bije w miarę normalnie, ale wątpię, żeby tak było kiedy już dojedziemy. Słyszałam, że Aria jest bardzo potężna i najstarsza z wszystkich wampirów. Nie potrafiłabym żyć na jednym świecie cały czas. To w końcu musi stać się nudne i monotonne. No właśnie…. Nie chcę być wampirem. Nie chcę żyć wiecznie. Chcę mieć swoją rodzinę i dzieci. Chcę się zestarzeć, doczekać wnuków. Może to jest głupie, ale jednak takie są moje marzenia. Nagle w oddali zobaczyłam wielki dom. A przepraszam. Willę. I to nie byle jaką. Jeszcze większą niż ta Brandona. Wyobrażacie to sobie? Jeszcze większa? No właśnie. Trudne zadanie. Ale przede mną właśnie taka stała. Brandon zatrzymał się przed samymi schodami. Ale jakimi? Wielkimi jak cały mój dom. Nie no może trochę przesadzam ale one są naprawdę wielki. Nawet nie zauważyłam kiedy Brandon wyszedł z auta i otworzył drzwi od mojej strony żebym wyszła.
- A co, nasza księżniczka nie wychodzi? – zapytał rozbawiony widząc moją minę. Dopiero teraz otrząsnęłam się z zachwytu. Wyszłam z auta.
- O mój Boże – dopiero teraz dałam radę to powiedzieć. Oczywiście Brandon musiał się zaśmiać. Bo jakże by inaczej.
- To tutaj? – wykrztusiłam z siebie.
- No pewnie. A co myślałaś, że gdzie to będzie? W jakiejś obskurnej melinie? – kontynuował śmiech.
- Coś w tym stylu. No wiesz, myślałam, że Aria się ukrywa, czy coś – powiedziałam dalej zachwycając się widokami. Każdy centymetr ogrodu był idealnie wykonany. Trawa równo przycięta, kwiaty piękne i kolorowe. Normalnie jak w raju.
- Taaa, jasne. Wiesz nie ma się przed czym ukrywać. A teraz chodź, nie będziemy tutaj stać wiecznie – pociągnął mnie za rękę w stronę drzwi. Wszedł tam jak to siebie. Przede mną stał wielgachny korytarz. Wszystko wyglądało jak w jakimś królestwie. Otworzyłam buzię ze zdumienia.
- Tak, tak, jest wspaniale, genialnie i tak dalej, nie musisz tego mówić – powiedział za mnie. Poprowadził mnie do jednych z tysiąca drzwi.
- Przygotuj się kochanie. Czas na wielkie spotkanie – pierwszy raz zobaczyłam u niego  uśmiech, który dodał mi otuchy. Tak teraz moje serce waliło jak oszalałe. Ręce mi się trzęsły. – Zaczyna się – pomyślałam.
Brandon delikatnie popchnął wielkie drzwi. Niepewnym krokiem podążyłam za nim. Wyłoniłam się zza jego pleców i szukałam jakieś starszej pani czy coś w ten deseń. Ale zamiast tego, dostrzegłam siedzącą przed biurkiem młodą kobietę. Jaka ona była piękna. Miała długie brązowe włosy opadające na opaloną twarz. Tak właśnie, nie była blada. No, ale z tego co zauważyłam to wampiry w cale nie są blade. Są po prostu jak każdy inny człowiek. Jeden Kosmyk opadł jej na brązowe oczy. One też były piękne. Widać było w nich jakąś głębię. Rysy twarzy miała bardzo wyraźne. A szczególnie kości policzkowe.Na swojej zgrabnej szyi miała wielki wisiorek w kształcie okręgu. Idealnie do niej pasował. Popatrzyła na nas spod swoich długich i ciemnych rzęs. Uśmiechnęła się delikatnie. Była zupełnie inna niż w moich wyobrażeniach. Tam była kobietą w średnim wieku z wyglądu była nieprzyjemna. A ona? Od razu wyczułam od niej pewną sympatię. Wydawała się być bardzo miłą osobą. Jej uśmiech nieco dodał mi otuchy i teraz stałam przed nią wyprostowana. Odwzajemniłam gest. Nagle naszło mnie mnóstwo informacji o niej. Wcześniej czegoś takiego nie wyczułam. Chciałam się o niej czegoś dowiedzieć, ale wyczułam jakąś barierę przez którą nie byłam w stanie się przecisnąć.
Wstrzymałam głęboko oddech. Nigdy nie znalazło się w mojej głowie tyle informacji co teraz. Sama się w nich zagubiłam. Jedyne co  mogłam z tego wywnioskować to to, ile ma lat. Tak. Dużo ich było. Lepiej żebyście nie wiedzieli, bo byście się sami przerazili. Naszła mnie myśl z jej imieniem. Zostało one w mojej głowie. Na myśl o nim uśmiech nasuwał mi się uśmiech. Otrzepałam się z tych myśli. Od ich nadmiaru zaczęła mnie boleć głowa. Wypuściłam głośno powietrze z płuc. Zauważyłam, że Aria mi się dokładnie przygląda. Spuściłam speszona wzrok. 
- Witaj Sophio. Podejdź do mnie proszę – zaprosiła mnie do siebie ręką. Zerknęłam niepewnie na Brandon. Wskazał żebym podeszła do Arii. Zrobiłam tak jak mi wskazał. Podeszłam do niej.
- Zapewne nie wiesz jakie mam dary? – zapytała gdy się pojawiłam obok nie. Kiwnęłam głową na znak że nie.
- Wiesz umiem czytać w myślach i mam tarczę na czyjeś moce. Czyli Jeżeli moja tarcza jest cały czas aktywna to nikt z nadprzyrodzonymi mocami nie może mi za ich pomocą nic zrobić – kiwnęłam głową na znak zrozumienia gdy na chwilę przerwała. – Przed chwilą opuściłam moją tarczę dla ciebie. Dlatego mogłaś się o mnie dowiedzieć co nieco o mnie – uśmiechnęła się do mnie. – Jesteś bardzo silna. Słyszałam o twoich mocach od Brandona – wskazała głową na niego. – Są niepowtarzalne – zamyśliła się na chwilę. Miałam nurtujące pytanie. Nie mogła powstrzymać, aby je zadać.
- Ale dlaczego teraz – powiedziała szeptem, ale Aria usłyszała.
- No właśnie, długo o tym myślałam. Wywnioskowałam, że to dlatego, że jesteś wyjątkowa. Wybrana. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z taką sytuacją. Jesteś naprawdę wyjątkowa.
- A co z moją przemianą – zapytałam już trochę pewniej.
- Podejrzewam, że nie będzie ona potrzebna. Wyczułam od ciebie ogromną moc. Nie tylko związaną z twoimi mocami. Nie zauważyłaś może, że jesteś silniejsza, albo szybsza?
- Może mam trochę więcej siły, ale czy to na pewno przez to.
- Myślę, że tak. Przemiana raczej nie będzie potrzebna. Z czasem będziesz coraz mocniejsza i silniejsza. Zapewne hipnotyzowanie też przyjdzie. Ale z czasem, nie wszystko na raz. Zwłaszcza, jeżeli nie jest to naturalne. Ale mam dla ciebie jedną wiadomość. Będziesz śmiertelna. Nie tak jak my. Będziesz się normalnie starzeć. Ale zabić ciebie będzie można jedynie przez wbicie kołka w serce, albo naturalną śmierć przez starość. Będziesz prawie jak zwykły śmiertelnik.
Uśmiechnęłam się szeroko. To jest naprawdę bardzo dobra wiadomość. Jaka ona jest miła. Nie często spotyka się takie osoby.
- No a teraz – uśmiechnęła się szeroko – nie ma spinania się. Spokojnie ja nie gryzę. Uśmiechnij się.
Zrobiłam jak mi kazała.
- A teraz. Masz może jakieś pytania? – zapytała.
Zastanowiłam się chwilę. W sumie to tak.
- Mam jedno pytanie. Jak ja mam rozwijać moje moce?
- No tak. Będziesz mieć swojego nauczyciela. Nie będziesz się tylko uczyć kontrolować moce, ale także jak walczyć. Musisz umieć różne style walki. Nauczysz się także, jak strzelać z łuku. Mamy swoją halę treningową. Na niej będziesz trenować. Ze względu, że masz szkołę, to treningi będą wieczorami. Ah i o naukę się nie martw. Nasza pamięć jest bardzo dobra i nauka nie zajmie ci dużo czasu.
- Dziękuję Ario. Cieszę się, że wytłumaczyłaś mi to wszystko. Czuję się o wiele lepiej z tymi informacjami. Mam jeszcze jedno pytanie, oczywiście jeśli mogę – powiedziałam już bez stresu.
- Tak, mów śmiało. Jestem jak wy. Ze mną możesz normalnie rozmawiać.
- Kto będzie moim trenerem? I kiedy zaczną się treningi? – zapytałam.
- Treningi planujemy zacząć jak najszybciej. Być może w poniedziałek odbędzie się pierwszy. A co do twojego trenera. Już wcześniej o tym myśleliśmy. No wiesz jak jeszcze nie wiedzieliśmy o tej wyjątkowości. Ale myślę, że przez to trener ci się nie zmieni. Przemyślałam to dokładnie i porozmawiałam z innymi wampirami. Razem wybraliśmy odpowiedniego trenera. Postanowiliśmy, że skoro Branodn już jest twoim opiekunem będzie i trenerem. Więc trenować cię będzie właśnie Brandon – Aria uśmiechnęła się do mnie, a następnie do niego. No tak. Mogłam się tego spodziewać. Ciekawe jak on się zachowuje jako trener. Pewnie nie będzie odpuszczał…

****
Kolejna część. Trochę dłuższa. Chciałam dodać coś ciekawszego i mam nadzieję, że to mi się udało. Akcja się rozkręca. Mam wielkie plany co do kolejnych części. Dziękuję za wasze  komentarze! :) Jesteście świetni. Kocham was ! <3  Kolejną część postaram się napisać jak najszybciej się będzie dało. Może nawet jeszcze dzisiaj coś dodam :)


Rezydencja Arii

Korytarz w willi Arii


Nasza piękna Aria.


A tutaj mamy strój w jakim była Sophie.


Nasza Sophie. (Troszkę zmieniona niż jak zakładce "bohaterzy" Ale ona mi bardziej odpowiada do Soph) CO myślicie? :D

czwartek, 11 października 2012

Zahipnotyzowana cz. 17


Rozdział XVII
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Zaspanym głosem zaprosiłam do środka. Rozejrzałam się po pokoju. Leżałam na wielkim dwuosobowym łóżku. Po prawej stronie była wielka szafa. Ściany były brązowe. Za szafą zobaczyłam inne drzwi niż te, do których ktoś pukał. – Pewnie łazienka – pomyślałam. W tym momencie do pokoju wszedł Brandon.
- Witam pannę śpiącą – powiedział i nie czekając na pozwolenie usiadł po drugiej stronie mojego łóżka. Nic  nie odpowiedziałam, tylko czekałam na to co miał mi do powiedzenia.
- Idziemy dzisiaj do Ari.
No tak, mówił to wczoraj. W końcu zobaczę tą słynną Arię.
- Ale gdzie w ogóle ona ma swoją siedzibę? – zapytałam. No właśnie. Że wcześniej nie pomyślałam żeby się o to zapytać.
- Zobaczysz. Nie mogę ci powiedzieć dokładnie.
Nie dostałam odpowiedzi na moje pytanie.
- No, kochanie teraz się zbieramy, nie mamy zbyt dużo czasu. Chyba, że nie chcesz się dowiedzieć o tych twoich mocach.
Popatrzyłam na niego jak na głupka.
- No jasne, że chcę się dowiedzieć o co chodzi – powiedziałam z entuzjazmem. No to teraz muszę się ubrać. Spojrzałam znacząco na Brandona. On zaczął gwizdać i rozglądać się po pokoju. Odchrząknęłam znacząco.
- Wiesz, chciałabym się przebrać.
- No to proszę. Przecież ci nie bronię.
- A nie wydaje ci się, że powinieneś wyjść?
- A po co? Co wstydzisz się.
- Wiesz, jakby to powiedzieć. Nie mam zamiaru się przebierać przy tobie – Brandon wstał i podszedł do drzwi, przez które wcześniej wszedł. Zatrzymał się przy nich na chwilę.
- Aha, tam masz drzwi to łazienki – wskazał na drzwi, którym się wcześniej przyglądałam. Wychodząc oczywiście musiał jeszcze coś zrobić. A co to było. Oczywiście wziął jednym ruchem ręki ściągnął ze mnie kołdrę.
- BRANDON! – wykrzyknęłam za nim. On się tylko zaśmiał i usłyszałam tylko schodzenie po schodach. Wstałam z łóżka i przeszłam po miękkim brązowym dywanie. Następnie otworzyłam szafę i wyciągnęłam z niej ubrania.

Weszłam do łazienki z ubraniami w ręce. Właśnie stałam w wielkiej łazience z prysznicem i wielką wanną. Westchnęłam. Napuściłam sobie wody do wanny, a następnie do niej weszłam. Po odprężeniu się wyszłam i dokładnie się wytarłam. Następnie ubrałam na siebie moje ciuchy. Rozczesałam włosy i wzięłam się za układanie ich. Wysuszyłam i było gotowe. Jeszcze tylko się pomaluję i będę gotowa. Zabrałam się za to. W końcu byłam już prawie gotowa. Wtedy do pokoju wparował Brandon.
- No ile można –powiedział, a ja się tylko zaśmiałam.
- Jeszcze tylko chwileczka – odparłam i wyszłam z łazienki.
- Nie ma żadnej chwileczki. Idziemy – mówiąc to przerzucił mnie sobie przez ramie i wyszedł z pokoju.
- Ej, puść mnie! – zaczęłam krzyczeć i wyrywać się, ale niestety byłam w jego żelaznym uścisku. Brandon w tym czasie się śmiał.
- To nie jest śmieszne – powiedziałam, ale w końcu nie wytrzymałam i  też się zaczęłam śmiać. W końcu gdy zeszliśmy ze schodów postawił mnie w swoim salonie. Teraz pociągnął mnie za rękę do kuchni.
- Pewnie jesteś głodna – zapytał jakby nigdy nic.
- No, trochę – zaśmiałam się.
- Znaj mą dobroć kochana. Zrobiłem dla ciebie przepyszne śniadanie – na stole był talerz omletów.
- Mmm.. – wciągnęłam zapach wydobywający się z posiłku.
Tym razem nikt nie musiał mnie ciągnąć, sama wędrowałam za zapachem. Usiadłam na krześle i wzięłam pierwszego kęsa omletu. Jezu, jakie to było dobre !  Spojrzałam na Brandona i się szeroko uśmiechnęłam.
- Nie mówiłeś, że umiesz gotować, bym cię częściej wykorzystywała – powiedziałam dalej zajadając się.
- Powiedzmy, że to był jeden z powodów, ale nie przyzwyczajaj się. To jest tylko jednorazowa sytuacja.
- Zobaczymy, jeszcze nie raz będę jadła w tej kuchni dania przez ciebie przygotowane.
- Ty cos sugerujesz – poruszył zawadiacko brwiami. – Masz zamiar tutaj jeszcze spędzić jakąś no? – uśmiechnął się przygryzając wargę.
- Taa, chciałbyś. Mówię tylko, że jak się jeszcze kiedyś tutaj zjawię NA OBIAD – podkreśliłam te słowa- to mi cos dobrego ugotujesz, zobaczysz.
- Tak, tak. Oczywiście – powiedział z sarkazmem. Zaczęłam się rozglądać. Branodn stał przy blacie. Spojrzałam w bok. Nie zdążyłam się wcześniej przyglądnąć salonowi. Znajdowały się tam 4 wielkie kanapy. Na ścianie wisiał wielki telewizor plazmowy. No nie powiem, Branodn musiał być nieźle nadziany. Wszystko było takie wielkie. Każdy detal był dokładnie przemyślany i ustawiony. Wszystko było ze sobą idealnie zestawione. No nasz Brandonek musiał nieźle kaski wydać na projektantów i urządzenie tej willi. Nawet nie zauważyłam, kiedy zjadłam wszystkie naleśniki.
- No księżniczka jest w końcu gotowa – zaśmiał się Brandon.
- A może Książe by się w końcu od księżniczki odczepił – ogryzłam się. On tylko przewrócił teatralnie oczami.
- Trzeba się zbierać. Aria już na nas czeka. No wiesz w końcu nie często się zdarza, znaczy nigdy – poprawił się – żeby ktoś bez przemiany miał takie dary.
- Taa, zauważyłam – odpowiedziałam cicho. Wyszliśmy na zewnątrz i wsiedliśmy do auta Brandona. 

***

Kuchnia Brandona


Salon Brandona


Łazienka Sophie w willi Brandona


Pokój Sophie w willi Brandona

Dodaje ten rozdział, ale szczerze mówię, że sama nie jestem z niego baardzo zadowolona. Chciałam w końcu coś dodać i napisałam dla was coś. Nie jest to bardzo ciekawe, ale postaram się żeby kolejne części były już lepsze. Czekam na więcej komentarzy!!!  :D I dziękuję tym, którzy wiernie obserwują, co dodaje i to komentują! Kocham wasze komentarze i was za nie. Dzięki wam cały czas się uśmiecham : D

poniedziałek, 8 października 2012

Zahipnotyzowana cz. 16


Rozdział XVI
- Ty to widziałeś?? – zapytałam od razu.
- Tak i jestem pewien, że to nie zdarzyło się przypadkiem. Czy ty może myślałaś o czymś jak ona zaczęła się dusić? – zapytał Brandon.
- Jakby to powiedzieć. No miałam ochotę ją udusić, ale przecież… - przerwałam.
- No to już wiemy jak to się stało – zaśmiał się.
- To nie jest śmieszne. Z  nie wiadomo jakiego powodu umiem takie rzeczy, to jest niemożliwe !
- A jednak. Z tego co zauważyłem, chyba nie będzie ci potrzebna przemiana w wampira. Już masz swoje moce. I to jakie? Znasz imiona nieznajomych. Pewnie jakbyś się bardziej skupiła mogłabyś wiedzieć o nich wszystko z ich życia. I jeszcze umiesz komuś zrobić krzywdę bez używaniu siły fizycznej. To jest niezwykłe! – ucieszył się.
- Ale to nie jest jeszcze pewne, że to są jakieś moce. I że nie będę musiała przechodzić żadnej przemiany. Chociaż perspektywa bycia człowiekiem jest bardziej zachęcająca – zamyśliłam się. Może i by było lepiej, gdyby Moce naprawdę się ujawniały. Jutro musimy iść do Arii i z nią o ty porozmawiać. Muszę się o wszystkim dowiedzieć.
- Halo, księżniczka może by się obudziła? – z zamyśleń wyrwał mnie głos Brandona.
- Ta, jestem już – Brandon się zaśmiał. Popatrzyłam na niego zła.
- Dobra, już się nie denerwuj, bo tym razem mi coś zrobisz, a tego chyba byś nie chciała? W końcu zrobić krzywdę komuś, kto zorganizował ci tak wspaniałą imprezę. Kochanie, chyba byś mi tego nie zrobiła? – zrobił minę małego pieska. Zaczęłam się z tego śmiać.
- Oh książę, nie zrobiłabym ci tego. Co ja biedna bym bez twego ramienia zrobiła?- udałam przejęcie.
- No nie wiem. Twa egzystencja nie miałaby sensu – popatrzył na mnie udając poważną minę. – W ramach rozluźnienia naszych emocji dałabyś się zaprosić do tańca moja pani? – wystawił dłoń w mą stronę.
- Czy naprawdę miałabym ten zaszczyt? Jeżeli tak, to z wielką chęcią dotrzymam ci towarzystwa w tańcu – uśmiechnęłam się i ujęłam jego dłoń. Wtedy razem wybuchliśmy niekontrolowanym śmiechem. Taak, ona zawsze umiał mnie rozśmieszyć nawet w tak poważnych sytuacjach. Ale to chyba dobrze. Postaram się do końca dnia nie myśleć o moich darach. Dalej śmiejąc się ruszyliśmy na parkiet. Tańczyliśmy cały czas. Kątem oka zobaczyłam Mirabell kipiącą z zazdrości. Zaśmiałam się widząc jej minę. Po kilku tańcach razem ruszyliśmy do baru, żeby się czegoś napić. Tak jak postanowiłam nie miałam zamiaru przesadzać z alkoholem, więc zamówiłam sobie słabego drinka. Po chwili Brandon poszedł do swoich znajomych. Siedziałam tak jeszcze chwilę, aż w końcu podszedł do mnie Scott. Uśmiechnęłam się do niego.
- Cześć, pięknie wyglądasz – pocałował mnie w policzek.
- No hej, dziękuję. Starałam się.
- A no właśnie mam coś dla ciebie – podał mi malutkie pudełeczko. W środku były śliczne kolczyki.
- Jejku, jakie piękne, ile to musiało kosztować.
- Oj nie przesadzaj, dla tak wspaniałej dziewczyny to nie ma znaczenia.
- Dziękuję – przytuliłam go i pocałowałam. Kocham go. Tak no właśnie, ale czy to jest miłość jak do chłopaka? Raczej jak to brata. On jest dla mnie taki wspaniały, a ja co? Nie mogę przyjąć od niego tych kolczyków i muszę z nim porozmawiać. Zrobię to teraz. Jak nie teraz, to kiedy? Zrobię to puki mam na to jeszcze odwagę.
- Scott, ja nie mogę tego przyjąć – powiedziałam niepewnie.
- Ale czemu?
- Możemy porozmawiać na osobności? – zapytałam.
-Taa, jasne. Może chodź tam za basen. Tam jest ławka – skinęłam głową i podążyłam za nim. Usiedliśmy i nastała niezręczna cisza.
- To o czym chciałaś porozmawiać, bo wiesz, ja też chciałem ci o czymś powiedzieć… - przerwał na chwilę i popatrzył na mnie. Wzięłam głęboki oddech i postanowiłam mu to w końcu powiedzieć.
- Chodzi o to, że… - przerwałam na chwilę.
-Nie pasuje my siebie – powiedziałam to. Ale chwila. Nie tylko ja to powiedziałam. W trakcie wymawiania tych słów Scott powiedział to samo. Spojrzałam na niego zdezorientowana. Zaczęliśmy się śmiać.
- Taa, chyba myślimy podobnie – odezwał się Scott jak już opanowaliśmy trochę nasz śmiech. – Czyli… Przyjaciele? – zapytał niepewnie.
- Przyjaciele – odetchnęłam z ulgą. Naprawdę nie chciałam go ranić, a z tego co widzę on też tego nie chciał.
- Ale w takim razie musisz przyjąć te kolczyki. I nie przyjmuje odmowy – powiedział poważnie ale zaraz się uśmiechnął.
- No dobra – odwzajemniłam gest i wzięłam od niego pudełko. – Ale i tak są piękne. Przytuliłam go, jako przyjaciela. – Kocham cię mój braciszku.
- Ojj, moja siostrzyczko.
- A teraz, Scott. Leć tam na te laski. Wiesz ile ich tam możesz poderwać?? Korzystaj – popchnęłam go w stronę towarzystwa.
- Tak, masz rację. A ty idź poderwać jakiegoś przystojniaka. Hmm. Może ten Brandon – poruszył brwiami. Walnęłam go z łokcia.
- Już dobra, dobra. Niech ci będzie. To bolało – zaczął sobie masować bok – od kiedy ty masz tyle siły??
- Wiesz, taki skrywany talent – zaśmiałam się. Tak jak mu doradziłam poszedł do grupki dziewczyn. Zaśmiałam się, jak odwrócił się do mnie i uśmiechnął się jak dziecko. Musiałam znaleźć Jane. W końcu ją znalazłam. Stała z innymi przyjaciółmi. No, to mam okazję, żeby im powiedzieć.
- I jak się bawicie? – zapytałam dołączając do nich.
- Powiem ci, że impreza ci się udała – powiedzieli.
- Cieszę się, ale mam wam coś do powiedzenia.
- No to mów – popędziła mnie Jane.
- Bo wiecie, rozstaliśmy się ze Scottem. Wspólnie stwierdziliśmy, że do siebie nie pasujemy i teraz jesteśmy przyjaciółmi – uśmiechnęłam się.
- Szkoda, fajnie razem wyglądaliście – odezwała się Jane.
- Tak, no ale wiesz. Nie czuliśmy tego czegoś. Ale dalej się przyjaźnimy i wiesz, to jest tak jakby mój drugi brat – zaśmiałam się.
- No, ale co? Bawimy się. Trzeba uczcić to, że nasza Soph znowu jest singielką i znowu może wyrywać kolejne ciacha – zaśmiała się Jane.
- I znowu będzie zabierała wszystkich najlepszych – powiedziała jedna z koleżanek, udając obrażoną.
- Oj nie przejmuj się. Zostawię ci jakieś – zrobiłam śmieszną minę, a ona już przestał udawać obrażoną. – No to moi drodzy, idziemy na parkiet tańczyć. Nie będziemy tutaj stali jak te kołki. Trzeba się bawić!
Pobiegliśmy na parkiet i zaczęliśmy szaleć. W tym towarzystwie to nam odbijało. Zachowywaliśmy się jak głupki. W trakcie tańca zobaczyłam w tłumie Sabrinę. Pomachałam jej, żeby do nas podeszłą. Po chwili pojawiła się obok nas.
- Poznaj moich przyjaciół. Jane
- Vicky


- Mary


- Kate


- Dawid


- Peter


- A to jest Sabrina – przedstawiłam ich sobie i tym razem wraz z Sabriną zaczęliśmy się wygłupiać. Naprawdę świetnie razem się dogadywaliśmy. Myślę, że to nie jest ostatni raz kiedy się spotykamy.
Impreza skończyła się bardzo późno. U Brandona w willi miałam zapewniony już pokój, żeby nie wracać w nocy do domu. Jane i mój brat też mogli zostać. Jednak Jane wróciła do domu, bo Liam zaproponował jej podwózkę, a wiadomo, Jane jemu nie odmówi. 
***
Przepraszam,  że nie dodałam wczoraj tej notki, ale nie miałam czasu. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Kolejną notkę postaram sie napisać jak najszybciej. No wiecie szkoła itd. Nie jest tak łatwo to wszystko pogodzić, ale na pewno nie zrezygnuje. Dziękuję wszystkim na komentarze i pozdrawiam <3 :D


Liam: